Doktor Who w końcu powrócił na ekrany i zaraża pozytywną energią oraz entuzjazmem. Te zalety 15. Doktora granego energetycznie przez Ncutiego Gatwę były dostrzegalne w świątecznym odcinku i tutaj są nadal bardzo dużą zaletą. Czuć w nim takie wspaniałe emocje, entuzjazm i ożywienie wobec wszystkiego, co się dzieje. To sprawia, że w połączeniu z Ruby (Millie Gibson) daje wiele świeżości, bo jest to wszystko naturalne i autentyczne. Plus ta chemia pomiędzy postaciami działa smakowicie. Tak jakby osobiste emocje aktorów przełożyły się na te postaci i to świetnie się sprawdza na ekranie. A Russell T. Davies, twórca i scenarzysta nowego sezonu, dobrze łączy to z odkrywaniem nowego Doktora, który sam siebie nie do końca poznaje. Jego „nie wiem” i jego strach to coś nowego, co pokazuje nam znaną postać z nowej perspektywy, a to po tylu sezonach jest potrzebne i mile widziane. Dzięki temu wszystkie wyzwania obu odcinków nie są proste i oczywiste. Ba, w 2. odcinku Doktor nie ratuje sytuacji bezpośrednio i to świetny pomysł. Ten duet to powiew świeżego powietrza w serialu. Oba wątki są pozornie jednorazowe, zamknięte, ale zarazem mają kluczowe znaczenie dla czegoś, co będzie przewodnią historią sezonu. Tajemnica Ruby Sunday staje się fascynująca i diabelnie intrygująca, bo te odcinki pobudzają ciekawość w sposób zadziwiająco udany. Kim ona jest? Albo... czym? Trudno na tę chwilę cokolwiek spekulować, ale Davies zna się na swojej robocie: wie, jak zainteresować widzów tym kluczowym sekretem, by w połączeniu z naturalnie budowaną sympatią do Doktora i Ruby, związało to widzów z nowym sezonem. Chcemy poznać odpowiedzi, bo sugestie mówią, że może być to coś wyjątkowego i ciekawego. Oby tak było. W pierwszym odcinku showrunner raczy nas kreatywnym rozwiązaniem nawiązującym do czegoś tak prostego i oczywistego, jak książkowe podejście do tego, co potrzebują dzieci podczas pierwszych lat wychowania. Perypetia z kosmicznymi dziećmi to wszak typowe przygody Doktora, które obok wspomnianej świeżości, pozwalają czerpać rozrywkę oczekiwaną, bo akceptując pewnego rodzaju kicz, opowiada o czymś mającym znaczenie. Czy to źle? Nie powiedziałbym, bo nadal Doktor Who musi być czymś znanym widzom, by nie tracić swojej oczywistej tożsamości, o czym twórca wydaje się wiedzieć, ale łączy to z nowymi rozwiązaniami, dając miks udany i rozrywkowy. Pomysły czasem nawet potrafią szczerze rozbawić, bo są dość niekonwencjonalne. W premierze sezonu scenarzysta czasem idzie w zbyt mocne skrajności. Entuzjazm i ekscytacja Doktora zadziwiającą przygodą to jedno, ale co chwilę powtarzanie tytułu odcinka Kosmiczne dzieci! staje się dość męczące i zbyteczne. To trochę zabiera Doktorowi sensu i odrobiny powagi, gdy zwyczajnie tego typu rozwiązania nie są zbytnio potrzebne. Parę zgrzytów tutaj się znalazło – na czele z interakcją z Babokiem, która ostatecznie stała się zbyt schematyczna, a uczucie grozy nie zostało zbudowane zgodnie z założonym celem. To bynajmniej nie znaczy, że wyszło źle – to nadal zabawny i rozrywkowy odcinek, który w stylu Doktora Who daje kawał dobrej frajdy. Drugi odcinek to nadal świeżość i kontynuacja budowy nowego kierunku dla tytułowego bohatera. Jest to o tyle ciekawe, że mamy dość interesujący czarny charakter w postaci Maestro. Bezosobowa, niebinarna natura postaci to zadziwiający dowód, jak naturalnie, niewymuszenie wprowadzić inkluzywność do historii, bo to pasuje do charakteru i osobowości osoby, którą oglądamy. A te momenty, gdy mówi jak kobieta, by potem wydrzeć się głosem mężczyzny, łączą całe podejście w zaskakująco udany efekt. Maestro jest przegiętym czarnym charakterem, popadającym w totalne skrajności niczym z jakiejś kreskówki, ale w kontekście tego, czym ta postać jest, tego typu zamierzenia się sprawdzają i dają ciekawą postać, będącą wyzwaniem dla Doktora. 
fot. materiały prasowe
Wiele tutaj niezłych pomysłów, rozwiązań nadających nowemu Doktorowi Who wyjątkowego charakteru i zarazem wiązanie tego wszystkiego z główną historią. Dostajemy zapowiedź kogoś potężnego, kto nadchodzi i najpewniej namiesza w fabule, a to dowód na coś pozornie zwyczajnego: przemyślenie i dopracowanie fabuły serialu. Równie dobrze to mogłaby być pojedyncza historia bez żadnego znaczenia czy związku, ale Davies miksuje to jak najlepszy DJ. Przez to też z jednej strony opowieść nabiera znaczenia ogólnego, a z drugiej strony opowiada w rozrywkowy sposób o czymś ważnym i intrygującym. Co by było, gdyby muzyka zniknęła ze świata? Coś codziennie oczywistego pokazuje obrazowanie wizji w sposób drastycznie prawdziwy.  Dobre w tym jest też to, że showrunner nie powtarza się. Gdy dochodzi do starcia z Maestro, nic nie jest proste, oczywiste i banalne, jak to przecież nieraz w poprzednich sezonach Doktora Who było dzięki wpisaniu w typowy gatunkowy kamp. Wprowadzenie rozwiązania, że tym razem Doktor nie wie wszystkiego, boi się nie bez przyczyny i uczy się siebie na nowo, to decyzje mile widziane, a fakt, że ostatecznie to ani nie on, ani nie Ruby pokonują Maestro jest tak prostą i zarazem trafną decyzją fabularną, że odpowiednio stawia kropkę nad i jakości tego dobrego odcinka. Nawet ta musicalowa końcówka, która na pewno nie do każdego trafi, jakoś dobrze się wpisuje w szaloną konwencję serialu.
fot. Disney+
+5 więcej
Najważniejsze chyba jest to, że Doktor Who idzie w świat globalnie po raz pierwszy dzięki współpracy z Disney+. Widać to w jakości realizacyjnej, bo wyraźnie budżet jest większy i to często w obu odcinkach jest dobrze widoczne na ekranie (bez fajerwerków, ale zawsze!). Do tego konstrukcja wprowadzenia przygód (łącznie z odcinkiem świątecznym będącym tak jakby odcinkiem zerowym sezonu) Doktora na ekrany jest tak przemyślana, że zasadniczo nie trzeba znać poprzednich sezonów, aby w to wejść od teraz i czerpać z tego kawał dobrej rozrywki, która ma ogromny potencjał.  Doktor Who czasem jest dziwaczny (odcinek Kosmiczne dzieci to pokazuje dobitnie), ale zarazem szalenie kreatywny i pomysłowy. Premierowe odcinki mają dobre tempo, nową perspektywę na postać i świadomość, żeby tworzyć to tak, by nowy widz mógł wejść w ten świat bez znajomości poprzednich sezonów. Wszystko łączy słowo kluczowe: świeżość. Potrzebne, mile widziane i – wydaje się – gwarantujące, że 14. sezon będzie kawałem dobrej rozrywki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj