Dziedzictwo Jowisza: sezon 1 - recenzja
Data premiery w Polsce: 7 maja 2021A teraz coś dla tych, którzy nie mają jeszcze dosyć superbohaterskich dekonstrukcji. Jesteście gotowi na skrzyżowanie siwego Jezusa z Supermanem? Jeśli tak, to zapraszamy na Dziedzictwo Jowisza.
A teraz coś dla tych, którzy nie mają jeszcze dosyć superbohaterskich dekonstrukcji. Jesteście gotowi na skrzyżowanie siwego Jezusa z Supermanem? Jeśli tak, to zapraszamy na Dziedzictwo Jowisza.
Dziedzictwo Jowisza nie jest niestety dobrym serialem i w poniższej recenzji postaram się wytłumaczyć dlaczego. Z tą produkcją wiąże się jednak inny, bardziej złożony problem. Otóż wszystko wskazuje na to, że modna i świeża tendencja w kinie superbohaterskim, polegająca na dekonstrukcji gatunku, zaczyna być już nieco passé. Dziedzictwo Jowisza mogłoby być umiarkowanie dobrym formatem, gdybyśmy wcześniej nie widzieli The Boys, Niezwyciężonego czy chociażby Strażników Zacka Snydera. W Dziedzictwie Jowisza można odnaleźć również ślady zapomnianego już serialu Powers, a nawet dziwacznego Glass M. Night Shymalana. Jak się okazuje, większość z tych produkcji korzysta z podobnych schematów, zmieniając tylko tonację z satyrycznej na bardziej poważną. Superbohaterowie są jak my wszyscy. Trapią ich kwestie rodzinne, miłosne zagwozdki, nieprzepracowane traumy, niewykorzystane szanse. Ich moce są potężną bronią, a jako że człowiek z natury jest zły, wykorzystywane są w niegodziwych celach. W ten sposób zniszczony zostaje komiksowy wizerunek Kapitana Ameryki czy Supermana.
O ile komiksy wciąż umiejętnie i kreatywnie dekonstruują superbohaterskie mity, to kino i telewizja popadły w powtarzalność. Niestety, Dziedzictwo Jowisza nie mówi zupełnie nic nowego w tej dziedzinie. Co więcej, gubi się w konwencji, nieumiejętnie balansując motywy psychologiczne z segmentami czysto sensacyjnymi. Momentami mamy wrażenie, że oglądamy pierwszy lepszy akcyjniak ze stajni CW. Zaraz później pojawia się sekwencja dialogowa ciągnąca się przez długie minuty. W perspektywie tego, co już widzieliśmy w tym gatunku, jest to po prostu nieatrakcyjne i mało kreatywne. Ci, którzy nie są zaznajomieni z przewrotnym podejściem do superbohaterów, mogliby zaczerpnąć nieco przyjemności z seansu Dziedzictwa Jowisza, gdyby twórcy nie wykładali się w najważniejszych momentach serialu. Czy jednak produkcja Netflixa rzeczywiście składa się jedynie z wad? Na szczęście aż tak źle nie jest.
Serial Dziedzictwo Jowisza oparty jest na komiksie Marka Millara pod tytułem Jupiter’s Legacy. Autor, odpowiedzialny między innymi za serie Kick-Ass czy Kingsman, kreuje świat tożsamy z tym, znanym nam z kart komiksów Marvela czy DC. Skupia się na Chloe i Brandonie – dzieciach najpotężniejszych herosów na Ziemi. Pierwszy sezon serialu Netflixa ma jednak innego głównego bohatera. Jest nim Utopian, wspomniany we wstępie siwy mocarz, ojciec wyżej wymienionej dwójki. Niezwyciężony superbohater walczy ze złem, korzystając z kodeksu, który zabrania mu zabijać swoich wrogów. Niestety, rzeczywistość bardzo często wystawia tę ideologię na próbę. Jego obdarzone mocami dzieci mają inne spojrzenie na swoją misję i wkrótce perspektywa potomków staje w ostrej kontrze do światopoglądu ojca.
Punktem wyjścia serialu jest więc pytanie, czy superbohaterowie powinni zabijać podczas potyczek ze swoimi adwersarzami. Ta zagwozdka nie jest niczym nowym – tego typu egzystencjalne refleksje mogliśmy spotkać już dawno u Batmana czy Spider-Mana. Dziedzictwo Jowisza podąża wcześniej wytyczoną ścieżką i nie dociera w interesujące rejony. Bohaterowie prowadzą na ten temat długie rozmowy, dywagują i spierają się, ale finalnie nic ciekawego za tym nie idzie. W ogóle można odnieść wrażenie, że twórcy nieco na siłę starają się przyczyniać niektóre postacie o Weltschmerz. Część pierwszoplanowych postaci wydaje się cierpieć tylko dlatego, że serial potrzebował akurat takiego protagonistę. Przez to na głównym planie znajduje się wiele stereotypów, a to nigdy nie robi dobrze fabule.
Serial wydaje się zaglądać dość głęboko w życie bohaterów, ale nie wyciąga na powierzchnię tego, co najważniejsze. Przykładowo, dość ciekawie prezentują się retrospekcje przenoszące nas do lat dwudziestych i pokazujące bohaterów, zanim jeszcze stali się superherosami. Retro historia ma swój urok, szczególnie w pierwszej części sezonu, ale finalnie nie dowiadujemy się, co zaszło w duszy przyszłego Utopiana, że kodeks stał się ważniejszy niż wszystko inne. Przygodowy charakter retrospekcji może się podobać, ale fabularne skoki w przeszłość nie spełniają swojej funkcji. Nie ujawniają nam wiele na temat świata serialu. Bardzo zdawkowo podchodzą do genezy herosów. Twórcy ewidentnie chcą zatrzymać sobie kilka asów w rękawie na kolejną serię, ale wydaje się to zagraniem nieco nie fair w stosunku do oglądających. Kogo obchodzą plany na przyszłość Netflixa? Opowieść musi mieć ręce i nogi.
Dużą zagwozdkę stanowi też oprawa audiowizualna i warstwa techniczna. W pierwszym odcinku mamy superbohaterską bitwę, która może się podobać. Ciekawa kolorystyka, interesujące wykorzystanie mocy i właściwe zastosowanie otoczenia – takie sceny walk mogły być ozdobą produkcji. Niestety, później jest ich jak na lekarstwo i praktycznie do końca sezonu nie uświadczymy niczego, co choćby trochę podgrzało nasze emocje. Pozostałe wizualia również zawodzą. Kostiumy i scenografie z retrospekcji robią dobre wrażenie, ale o pomstę do nieba woła charakteryzacja młodych aktorów stylizowanych na wiekowe osoby. Siwe włosy i sztuczne zmarszczki zupełnie nie spełniają swojej funkcji. Wynikiem tego przez większą część serialu widzimy młodych aktorów przebranych za starszych ludzi. Tego typu indywidua noszą kostiumy, których nie powstydziliby się najbardziej kiczowaci komiksowi herosi w trykotach. Piękni i wiecznie młodzi staruszkowie obdarzeni ciałami mocarzy przebierają się w obcisłe stroje w jaskrawych i krzykliwych kolorach, a następnie wzlatują w przestworza. Powyższa estetyka nijak się ma do dekonstrukcyjnych ambicji twórców.
Mimo pewnych zalet Dziedzictwo Jowisza nie jest udanym projektem. Raz, że powiela schematy, które fani gatunku znają aż za dobrze, a dwa, że to po prostu słaba opowieść. Retrospekcje obiecują wspaniałą podróż w głąb nieznanej rzeczywistości, ale finalnie twórcy machają nam jedynie przed nosem karteczką z napisem „wielka tajemnicza tajemnica”. Czarę goryczy przelewają wizualia. Oprawa mogła uratować ten projekt, ale twórcy źle gospodarują potencjałem. Patrząc na Utopiana, aż chce się go potraktować z przymrużeniem oka. Niestety, twórcy są w tym wszystkim diabelnie poważni i to właśnie ich gubi. Mimo że tu i ówdzie starają się zadziałać nieco bardziej przewrotnie, finalnie całość zmierza w tym samym kierunku, co superbohaterskie produkcje stacji CW. A jak dobrze wiemy, jest to droga donikąd.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat