Falling Water: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Falling Water w najnowszym odcinku jakby staje w miejscu, nie podsuwając widzom nowych informacji czy wskazówek, nie rozwijając też zbytnio fabuły, lecz nadal zapewniając odpowiednią rozrywkę.
Falling Water w najnowszym odcinku jakby staje w miejscu, nie podsuwając widzom nowych informacji czy wskazówek, nie rozwijając też zbytnio fabuły, lecz nadal zapewniając odpowiednią rozrywkę.
Czwarty epizod Falling Water tak naprawdę nie oferuje nic nowego. Nadal obserwujemy dalsze poczynania głównych bohaterów, zarówno w snach, jak i w rzeczywistości, jednak błądzimy po omacku, bo niczego konkretnego się nie dowiadujemy. Ciężko czerpać pełnię przyjemności z seansu, kiedy nie wiemy, jaki jest tego wszystkiego sens. Twórcy muszą zacząć powoli odkrywać karty, ponieważ zaintrygowanie otoczką tajemnicy i mistycyzmu bardzo szybko może przerodzić się w zirytowanie.
Rola Burtona została tym razem zminimalizowana, przez co poświęcono więcej czasu Tess i Take'owi. Pomimo tego dochodzi do podjęcia przez niego bardzo ważnej decyzji, która na pewno wpłynie na jego losy w kolejnych odcinkach. Jeżeli chodzi o Tess, to nic świeżego nie doświadczyliśmy, poza tym, że jej współpraca z Billem się rozwija. Sam Pan Boerg wydaje się wiedzieć dużo więcej, niż mówi. To buduje wokół niego otoczkę tajemnicy i zainteresowania, aczkolwiek wciąż stoi on na trzecim planie i pojawia się na ekranie tylko na chwilę. Take bada kolejne poszlaki mogące doprowadzić go do rozwiązania zagadki zabójstwa dwunastu osób. Tutaj też raczej nie dostajemy nic nowego poza zapoczątkowaniem dziwnej relacji z kobietą, którą poznał we śnie.
Dobór ciekawych i nietypowych utworów do ścieżki dźwiękowej tworzy ujmujący klimat i pogłębia aurę tajemnicy. Zmieniają się one tak samo dynamicznie jak obrazy prezentowane na ekranie, bardzo szybko się dostosowując. W umiejętny sposób budują również napięcie w scenach, które tego wymagają. To nadal sprawdza się bardzo dobrze. Podobnie jest z aspektami wizualnymi, zwłaszcza w sekwencjach sennych, które cechują się sporą abstrakcją. To pozwala widzowi odróżnić rzeczywistość od mary. Tym samym twórcy zrezygnowali ze stawiania widza w roli bohaterów, którym obie płaszczyzny się zlewały i mieli oni trudność z ich odróżnieniem.
Castles Made of Sand jest odcinkiem, który niewiele wnosi do całości. Nie rozwija bohaterów w znaczący sposób, nie oferuje nowych informacji, nie popycha fabuły naprzód. Skupia się na mniej istotnych elementach, a my nadal niewiele wiemy o tym, co się dzieje. Wszechobecna tajemnica staje się powoli przytłaczająca i twórcy muszą zacząć redukować jej objętość. Serial wciąż nasycony jest symboliką, która nie zawsze jest jasna. Krótkie komentarze jako prolog i epilog każdego epizodu stanowią ciekawy element. Rzeczy, które działały dobrze dotychczas, ponownie się sprawdzają. To najwyższy czas na zaprezentowanie jakichś konkretnych informacji, mając na uwadze, iż jesteśmy o krok od połowy sezonu.
Źródło: Fot. Michael Parmalee/USA Network
Poznaj recenzenta
Maciej LehmannDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat