Father, Mother, Sister, Brother – recenzja filmu [WENECJA 2025]
Gawędziarstwo Jarmuscha sprowadza się do jego chęci bycia w centrum uwagi. A ze sceny – jak to mówił ostatnio Juliusz Machulski – trzeba potrafić zejść, nawet jeśli to trudne, szczególnie dla takiego płodnego twórcy jak Jarmusch. Jeśli myśleliście, że nowy Almodóvar się nie popisał, to ostrzegam: da się gorzej. Niby bawi się w Raymonda Carvera, ale to nie ta liga.

Pamiętacie ostatni film Jarmuscha? Ten o zombie? Nie? Tak myślałem – z filmowego radaru zniknął tak szybko, jak się na nim pojawił. Z Father, Mother, Sister, Brother być może będzie podobnie. Tym razem mamy do czynienia z tryptykiem złożonym z trzech tematycznie bliskich historii, nieco przypominających żenujące (i tym samym w pełni ustawione) skecze SNL.
Wszystkie short stories opowiadają o poukrywanych patologiach w rodzinnych dynamikach. Raz to dzieci zawalają, raz rodzice, ale zazwyczaj wszyscy są siebie warci. Dwa pierwsze "skecze" mówią o tragedii w porozumiewaniu się. Choć obie rodziny mają się na wyciągnięcie ręki, to nie potrafią zupełnie skorzystać z takiego stanu rzeczy. Mogą mieć siebie nawzajem, ale nie chcą lub wręcz nie potrafią chcieć. Trzeci zaś to pełnoprawna rozprawa z autentyczną tragedią, czyli śmiercią rodziców bliźniaków. A tam – cytując klasyka – nuda panie, nuda.
Na papierze taka kolej rzeczy brzmi cudownie, problem w tym, że Jarmusch nie wie, jakimi dokładnie środkami ma szansę wzbudzić zainteresowanie w widzu. Do tego to nie jest scenariusz, który nadawał się na adaptację – twórca pokroju Jarmuscha powinien wiedzieć, kiedy powiedzieć "stop" i odpuścić przy tego typu projektach. Dialogi nie są cięte jak brzytwa, a historyjki bywają rozwodnione zbyt "teatralnymi" tekstami oraz sztucznym ukazaniem niemocy w komunikacjach i zdolnościach interpersonalnych (stwierdziłbym, że ci bohaterowie zachowują się czasami jak przerysowane, gadające figury woskowe).
Całe ensemble cast również nie bryluje: w pierwszych dwóch (najkrótszych) aktach zbyt mało czasu otrzymują aktorzy pokroju Adama Drivera lub Cate Blanchett. Szafują sucharami i manewrują między żenadą a niezręcznością przy spotkaniach rodzinnych. Niemniej zbyt mało wiemy o każdej z familii, abyśmy w jakikolwiek sposób mogli emocjonalnie zbliżyć się do ich mikrokosmosów. To zupełnie nie nasz świat. Jesteśmy do nich tak przywiązani, jak do wspomnienia z ostatniej kolacji.
Niby wszystkie trzy rodziny dwoją się i troją, aby gadka się kleiła. Tylko szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o całej reszcie. Jedynie Tom Waits kradnie show jako ojciec (jak to mówią – samograj pierwszej historii), który robi wszystko, aby odepchnąć od siebie swoje dzieci i spędzić z nimi jak najmniej czasu, nawet jeśli nie widzieli się od dwóch lat. To bodaj najprzewrotniejszy akt z trzech przedstawionych. Później mamy tylko i wyłącznie równię pochyłą.
(Kino jest jednak nieobliczalne – spotkałem widzów, z którymi na emocjonalnej płaszczyźnie bardzo rezonowała trzecia historia. Czy ostatnia część Jarmuschowskiego tryptyku silniej będzie działać na kogoś, kto nagle stracił bliskiego i po czasie poczuł, że tak naprawdę nigdy nie znał w pełni tej osoby? Dla mnie nie było tam żadnej treści, choć wygląda na to, że odbiór tak kameralnego tytułu sprowadza się do personalnych przeżyć).
Jarmusch próbuje przywrócić magię z Kawy i papierosów, ale dziaders-reżyser nie wykrzesuje z siebie tej samej energii, która jeszcze paręnaście lat temu zrobiła z niego tak kultową personę. Nie znajdziemy tu nawet tej samej kontemplacyjnej atmosfery, co w Patersonie. FMSB nieustannie przypomina sztukę dla sztuki. Mało co się tutaj klei, żadna z historii nie angażuje. To bardziej autorska fanaberia aniżeli koherentny film z trzema łączącymi się rozdziałami.
A przez to, że ten komediodramat nakręcił reżyser Broken Flowers, to odpala się w nas wewnętrzny Bolec. "Spokojnie, zaraz się rozkręci" – wmawiamy sobie, zerkając co dziesięć minut na zegarek. "Spokojnie, zaraz się rozkręci" – słyszymy, kiedy wychodzimy już z kina przy napisach końcowych. Niemniej to fraza, której nie słyszę w trakcie pisania tego tekstu. No nic – pogodziłem się, że takie produkcje "nigdy się nie rozkręcają".
Poznaj recenzenta
Jan Tracz


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 2003, kończy 22 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1963, kończy 62 lat

Lekkie TOP 10
