„Finding Carter”: sezon 2, odcinek 12 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024MTV nie oparło się pokusie. Wraz z ogłoszeniem przedłużenia "Finding Carter" o 12 epizodów spadł poziom kolejnych emitowanych odcinków. Letni finał, który wieńczy pierwszą połowę 2. sezonu, jest potwierdzeniem, iż twórcy obrali złą drogę.
MTV nie oparło się pokusie. Wraz z ogłoszeniem przedłużenia "Finding Carter" o 12 epizodów spadł poziom kolejnych emitowanych odcinków. Letni finał, który wieńczy pierwszą połowę 2. sezonu, jest potwierdzeniem, iż twórcy obrali złą drogę.
Już wcześniejsze odcinki „Finding Carter” sygnalizowały problem. Aż dwie telewizyjne godziny pochłonął niepotrzebny, sztampowy i absurdalny konflikt wynikający ze stosunku, który Carter odbyła z Maxem. Ostatecznie został on zresztą zażegnany i nie można ocenić go inaczej niż jako zapychacz. Idiotycznym motywem okazała się także fatalnie rozegrana śmierć Kyle’a, która to wygodnie zbiegła się w czasie z radosnym powrotem Elizabeth do Davida.
Reperkusje tej śmierci to pierwszy negatywny aspekt finału. Fabuła przenosi się o zaledwie tydzień naprzód, ale całość wyprana jest z emocji. Gabe żartujący ze swoich krewnych i racjonalizujący podejście w radzeniu sobie bez ojca to zupełnie nieprzekonujące zabiegi. Bunt, który okazuje wobec Elizabeth, to jedyne wiarygodne uczucia, odejście Kyle’a jest więc niechlujnie zbyte machnięciem ręki.
Nieźle wypadły jednak sceny grupowe, w których udało się zaznaczyć solidarność i przyjaźń między młodzieżą. To wątek udany, ale o ile w grupie poszczególni bohaterowie i ich relacje wypadają ciekawie, to jako jednostki nie są interesującymi postaciami. Wprowadzenie Damona, delegowanie ekranowego czasu romansowi Madison i Bird, powrót rodziców tej drugiej - to elementy nudnawe, które nie tylko nie wnoszą nic do głównego nurtu fabuły, ale też nie rozbudowują go w świeżym kierunku.
[video-browser playlist="717567" suggest=""]
Może jednak nie powinienem krytykować drugiego planu, skoro pierwszy nie radzi sobie lepiej? Punkt centralny finału stanowi oczywiście Lori i wydumany proces sądowy, który wytacza rodzinie Wilsonów. Zasadniczy problem jest taki, że scenarzyści obdarli Lori z dwuznaczności. Jeszcze w pierwszym sezonie widz mógł odnieść się do punktu widzenia biologicznej matki, a nawet jej współczuć i kibicować. Teraz Lori to wyrachowana manipulatorka, psychopatka, która nie reaguje na żadne sygnały wychodzące ze strony Carter, a w swoich działaniach jest wręcz bezczelna i irytująca. Spolaryzowanie osi dobry-zły, jeśli chodzi o portretowanie charakterów, to zarzut, który można przedstawić całemu drugiemu sezonowi.
Kolejną bolączką jest wspomniany proces sądowy. Nie jestem specjalistą od amerykańskiego prawa, ale mocno naciągane wydały mi się jego fundamenty. Lori - porywaczka, której stwierdzono niepoczytalność, która próbowała popełnić samobójstwo i która groziła bronią oficerowi policji - teraz domaga się praw rodzicielskich nad Carter? Rozumiem, że mogło się to odbyć w świetle kodeksu prawnego innego stanu, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, trudno uwierzyć jest, że taki proces rzeczywiście mógłby mieć miejsce, a nie jest wyłącznie wymysłem scenarzystów podyktowanym próbą sztucznego wprowadzenia dramaturgii.
Na tym wątpliwym gruncie wyrosła jednak całkiem interesująca scena. Dla osób trzecich, nieznających pełnej historii, dylemat biologicznej matki może nie być tak łatwy do rozstrzygnięcia. Szczególnie że zgrabnie pokazano szermierkę słowną Carter z adwokatem Lori, z której to bohaterka wyszła zwycięsko, ujawniając silne uczucia względem niegdysiejszej matki. Po raz kolejny błyszczała Kathryn Prescott, która obecnie jest jedynym jasnym punktem produkcji. I tak też wątek ten – mimo że zasadzający się na absurdzie – mógł mieć znamiona frapującej dyskusji. Mógł, ale twórcy poszli o krok za daleko. Wprowadzenie Benjamina Wallace’a, który rzekomo jest synem Davida, to zabieg rodem z latynoskiej telenoweli, wytłuszczający jedynie brak wiarygodności zaistniałej sytuacji.
Czytaj również: „Finding Carter” – MTV zamawia kolejne odcinki
Długo broniłem „Finding Carter” za dojrzałość w podejmowaniu trudnych, ale życiowych tematów, za – paradoksalnie – realizm, który nie wymagał upiększania, i za poruszanie się po szarych strefach ludzkich osobowości. Po „I’m Not the Only One” niewiele z tych zalet się ostało, a serial osiadł na płytkiej mieliźnie teen dramy, atrakcyjnej tylko dla tych, którzy z bohaterami zdążyli się szczerze zżyć.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat