Pierwsze minuty najnowszego odcinka „The Flash” prezentują się intrygująco – Iris unikająca pocisków to mocny start, podkręcony jeszcze szalenie efektowną sceną ucieczki dziewczyny z wieżowca. Z prawami fizyki i prawdopodobieństwa motyw ten ma niewiele wspólnego, ale to już osobliwy urok przedstawionego świata. Szkoda jednak, że wątek nieruchomości i śledztwa młodocianej reporterki nie ma w dalszej części większego znaczenia – poza trafieniem jej artykułu na pierwszą stronę gazety. Tym samym otwarcie to potraktować należy generalnie jako sztukę dla sztuki. Zamiast potencjalnie nowej dla serialu historii kryminalnej scenariusz odhacza schemat obowiązkowy chyba dla większości produkcji stacji The CW. Niespodziewany powrót rodzica, rzekomo zmarłego lub w innej formie nieobecnego, to bezpardonowa sztampa. Może nie zapychacz, ale jednak mało kreatywna i odtwórcza próba rozwoju psychologicznego postaci. Co jednak zaskakujące, to fakt, że mimo iż sam zamysł jest oklepany, to już jego wykonanie i efekt są całkiem niezłe. Rozmowa Westów o powrocie matki wypada przekonująco i pokazuje dojrzewanie Iris, która szokującą wiadomość przyjmuje z rozsądkiem i spokojem – być może jest to też jej najmniej irytujący moment w historii serialu. Również na podłożu aktorskim te emocjonalne sceny wypadają nadspodziewanie znośnie: wyrozumiała Iris, poruszony Joe, wspominająca trudne dzieciństwo Lisa i targany sprzecznymi emocjami Leonard pokazali odrobinę talentu. Dla tego ostatniego pojawienie się okrutnego ojca to również okazja do rozwoju i transformacji swojej postaci. Etap na ścieżce od karykaturalnego złoczyńcy Captaina Colda do oczekiwanego antybohatera w nadchodzącym „Legends of Tomorrow”. Wadą pojawienia się Lewisa Snarta jest jednak odejście od głównego wątku wyłomów (nieprzypadkowo jest ich 52) powstałych na skutek osobliwości. Z uwagi na ogrom ekranowego czasu taki zabieg nie jest niczym niespotykanym, ale szkoda, że serial śpieszy, aby zamknąć historię przestępczej rodziny w 40 minut. Lepiej byłoby równolegle prowadzić owe linie fabularne przez nieco dłuższy czas, a tak otrzymujemy brutalnie uproszczony (przegadanie strażników, złamanie szyfru, przejście przez lasery) i obdarty z emocji wątek napadu. Pokazany szczątkowo, chaotycznie i tendencyjnie – jeśli chcesz pozować na przestępcę, ubierz czarną skórzaną kurtkę. [video-browser playlist="755803" suggest=""] Równie banalnie wypada przez to także drugi plan i budowa „drzwi” prowadzących do alternatywnego świata. Z jednej strony to cierpliwość w rozwijaniu głównej historii, z drugiej brak pomysłów na pokazanie jej w przekonujący sposób. Rzucanie fachowymi terminami nie przykryje dziecinnie prezentowanej naukowości. Ogrzewanie stroju Flasha czy kolejny jarmarczny pistolet Cisco, który magicznie rozwiązuje problem, to pomysły, które powodują co najwyżej parsknięcie śmiechem. Czy jest to więc znak konsekwentnie lekkiej tonacji serialu, czy jednak infantylności? Pod tym względem "The Flash" nie potrafi miejscami zachować balansu i stanowi dokładną odwrotność przypadłości pokrewnego „Arrow”. Wiele scen można zrozumieć i przypisać rozrywkowej konwencji, ale odmowa zachowania powagi nawet wobec zwłok pozbawionych głowy czy też subtelność, z jaką Caitilin zaleca się do Garricka, to elementy, które trudno jest przyswoić. Ten geekowski, młodzieżowy klimat wręcz wylewa się z ekranu, ale po emocjonującej końcówce poprzedniego sezonu spodziewaliśmy się, że serial dojrzeje. Na razie odmawia zmiany charakteru, a to szybko może okazać się fundamentalną wadą. Zobacz również: „Flash”: Zdjęcie Danielle Panabaker w roli Killer Frost Z plusów odcinka po raz kolejny wymienić można Patty Spivot. Jako detektyw jest co prawda nieprzekonująca, ale pomiędzy nią a Barrym pojawiła się świetna chemia, pełna naturalnej niezręczności i uśmiechu o uroku młodej Julii Roberts. Tej iskry brakuje w relacji Cisco z Lisą, ale wątek ich nieoczywistego flirtu i tak stanowi ciekawe, bo rzadkie urozmaicenie jego postaci. Dla wielu fanów miłym obrazkiem był też zapewne widok Wentwortha Millera w więzieniu i przekonanie, że bohater długo tam nie pozostanie. Kolejnym upadkiem profesora Steina już raczej nikt się specjalnie nie przejął, ale cieszy zapowiedź powrotu starego-nowego znajomego – oby zjawienie się Harrisona Wellsa popchnęło serial „The Flash” na odważniejsze tory.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj