Fringe – 05×12-13
Pięć lat w ramówce, równe 100 odcinków, trzy różne dni emisji, kilka wizyt w przyszłości i w przeszłości, alternatywna rzeczywistość, Obserwatorzy, Cortexiphan, William Bell i inni. Fringe dobiegł końca. Będziemy tęsknić?
Pięć lat w ramówce, równe 100 odcinków, trzy różne dni emisji, kilka wizyt w przyszłości i w przeszłości, alternatywna rzeczywistość, Obserwatorzy, Cortexiphan, William Bell i inni. Fringe dobiegł końca. Będziemy tęsknić?
Recenzja zawiera spoilery z dwóch finałowych odcinków „Fringe”!
Z czystym sumieniem, po finale Fringe mogę stwierdzić, że w amerykańskiej telewizji nastąpił koniec pewnej ery. Podobnie jak kiedyś kończyły się inne seriale J.J. Abramsa – Alias, czy też Lost, również po końcu Fringe będę odczuwał dużą pustkę (bez względu na to, czy piąty sezon był potrzebny, czy też nie). Finał serialu stacji FOX to prawdziwe studium emocji, które kolejny raz okazały się najsilniejszym nośnikiem wydarzeń przez dwie ostatnie godziny spędzone z tym serialem.
Do takiego finału twórcy przygotowywali nas przez cały sezon. Jego smak można było poznać już przed tygodniem i w umiarkowany sposób przewidzieć, do czego bohaterowie dążyć będą w ostatnich dwóch odcinkach. Finał nie dostarczył wielkich zaskoczeń, ale nie powielał też utartych przez poprzednie sezony schematów, mimo tego, że scenarzyści kolejny raz postanowili zresetować czas. Scenariusz, który tak mocno kulał przez niemal cały piąty sezon, udało się szczęśliwie doprowadzić do końca. Oczywiście czuć w nim było ograniczenia budżetowe i – nie ukrywajmy – niewielką ilość epickości. Umiejętnie za to zagrano na uczuciach widza.
[image-browser playlist="595576" suggest=""]
©2013 FOX
Najbardziej wzruszyła końcówka, pokazując w ten sposób, jak historia przez pięć sezonów zatoczyła koło, a Walter kolejny raz zmuszony został przeprowadzić chłopca – tym razem nie do innego świata, a do przyszłości. Mimo smutku, żalu i przygnębienia, jaki pozostał w momencie, gdy Walter zniknął i zresetował czas, jego przeznaczenie zostało wypełnione. Jako bohater, pod koniec serialu (dzięki dotykowi chłopca) odżył. Był pewny siebie, doskonale wiedział, co robi, wpadał na genialne pomysły, a jednocześnie zachował przy tym wszystkim masę pozytywnych emocji i humoru. Trochę szkoda, że scenarzyści nie zdecydowali się do zajrzenia w 2167 rok i pokazania, w jaki sposób Bishop został przyjęty w tamtym okresie czasu. Pozostaje nam się jedynie domyślać.
Ogromnie cieszy, że w końcu doczekaliśmy się wizyty w alternatywnej rzeczywistości. Chyba nie wybaczyłbym tego twórcom, gdyby w finale nie zagościli u Bolivii i Lincolna. Szkoda tylko, że w samej końcówce serialu nie odegrali większej roli. Zostali jedynie użyci, jako most do odzyskania chłopca przez Olivię. Z uśmiechem na twarzy przyjąłem też wzmiankę o losach Walternate’a – wciąż żyjącego i wykładającego profesora na Harvardzie. Wbrew pozorom Olivia odegrała niezwykle ważną rolę w całej misji, a potrzebna do tego była nie jedna dawka cortexiphanu. Rozwój tej bohaterki w piątym sezonie został dość brutalnie zahamowany, gdy scenarzyści zdecydowali, że Dunham straciła wszelkie swoje moce. Tym razem powróciły one ze zdwojoną siłą, a Olivii nie był w stanie oprzeć się nawet sam Windmark.
[image-browser playlist="595577" suggest=""]
©2013 FOX
Trzeba przyznać, że finał Fringe napisany został bardzo inteligentnie. Nie przyśpieszał tempa akcji w momentach, gdy nie było to potrzebne. Każda scena, każdy dialog był dobrze przemyślany i w kontekście całego serialu – niezwykle ważny. Jak choćby wizyta Września u innego Obserwatora z „dwunastu” – Grudnia, czy też Astrid pokazująca Walterowi zabursztynowaną Gene. Podobał mi się pomysł korzystania przez bohaterów z anomalii i innych „Fringe event” do walki z Obserwatorami. Wpuszczenie przez szyb wentylacyjny wirusa doskonale znanego z pierwszego sezonu był jednym z wielu ukłonów w stronę fanów, którzy z Fringe związani byli od samego początku. Smaczków i easter eggs dla widzów było mnóstwo. Na myśl przychodzą choćby te oczywiste, jak numer pokoju, w którym przebywał Grudzień, czy odbita zakrwawiona dłoń na ścianie z sześcioma palcami.
Fringe nigdy nie miał łatwego życia. W przeciwieństwie do innych produkcji, w momencie gdy poziom serialu wzbijał się na wyżyny i zachwycał niemal w każdym odcinku, oglądalność boleśnie spadała. Wystarczy przytoczyć sytuację z połowy trzeciego sezonu, gdzie po genialnym odcinku zatytułowanym „Entrada”, produkcja została zesłana przez stację FOX na piątek. Mimo to udało jej się utrzymać w tym pasmie przez równe dwa lata. Nie doszłoby do tego, gdyby nie wiara stacji w ogromną liczbę wiernych fanów, którzy oglądali Fringe jeśli nie w piątek, to w weekendy dzięki nagrywarkom DVR.
Produkcja J.J. Abramsa, Roberta Orciego i Alexa Kurtzmana (to ta trójka wymyśliła „Fringe”) dobiegła końca, prezentując widzom odpowiednie – moim zdaniem – zakończenie całej historii. Cieszy, że serial ten miał możliwość w odpowiedni sposób pożegnać się ze swoimi fanami. Jestem przekonany, że J.H. Wyman zrobił wszystko, co mógł, by z końcowego efektu każdy fan mógł być zadowolony.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat