Gliniarz z Beverly Hills: Axel F - recenzja filmu
Axel Foley wraca po 30 latach do Beverly Hills. Pytanie, czy jest to powrót z pasją, czy taki żerujący na naszej nostalgii? Sprawdzamy.
Axel Foley wraca po 30 latach do Beverly Hills. Pytanie, czy jest to powrót z pasją, czy taki żerujący na naszej nostalgii? Sprawdzamy.
Twórcy od lat szukali sposobu na to, by przywrócić na duży ekran kultowego gliniarza granego przez Eddie'go Murphy'ego. Powstało kilka wersji scenariusza, ale żadna nie spodobała się komikowi na tyle, by chciał zaangażować się w projekt. Najbliżej powrotu byliśmy w 2013 roku za sprawą telewizji CBS. Serial Gliniarz z Beverly Hills miał skupiać się na policyjnej karierze syna Axela Foleya – Aarona, w którego wcielił się Brandon T. Jackson. Sam Murphy też miał pojawić się na ekranie. Jednak tytuł został tak źle przyjęty przez testową widownię, że produkcję skasowano, taśmę ukryto gdzieś w ciemnej piwnicy, a w przestrzeni publicznej pozostało tylko kilka zdjęć z planu i nic więcej. Projekt był tak tragiczny, że na kolejną próbę musieliśmy czekać aż 10 lat. Na szczęście tym razem się udało.
Debiutujący na fotelu reżysera Mark Molloy stara się przywrócić ducha dawnej serii. I trzeba przyznać, że robi to całkiem sprawnie. Duża w tym zasługa scenariusza napisanego przez Josha Appelbauma i Andre Nemeca. Udało im się w bardzo naturalny sposób odtworzyć charakterystyczne poczucie humoru Axela Foleya. Na ekranie pojawia się także kilka znajomych twarzy z poprzednich odsłon. Historia jest – jak to w tej serii bywa – dość prosta. Córka Axela, pracująca jako obrońca, popada w tarapaty, gdy zaczyna reprezentować niesłusznie skazanego mężczyznę. Okazuje się, że sprawa łączy się z zabójstwem pewnego policjanta dokonanym przez zamaskowanych przestępców, których stara się rozpracować Billy Rosewood (Judge Reinhold). Te zdarzenia poniekąd zmuszają Foleya do ponownego odwiedzenia luksusowych ulic Beverly Hills.
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F jest trochę ugrzecznioną wersją poprzednich części. Punktem wyjścia nie jest tu brutalna śmierć. Twórcy skupili się na rodzicielskiej obawie o życie dziecka. By jednak dodać pewnej pikanterii temu wątkowi, scenarzyści sprawili, że bohater nie jest przykładnym ojcem. Wprost przeciwnie! To egoista, który przez ostatnie lata nie interesował się córką. Oczywiście wszystko się zmieni podczas pracy nad sprawą. Będzie ona wymówką do tego, by rodzina przepracowała swoje problemy, wszystko sobie wygarnęła i mogła budować relacje na nowo. Na szczęście nie jest to główny wątek filmu, a jedynie dodatek mający pogłębić psychikę głównego bohatera i powiedzieć nam więcej o tym, co działo się u niego przez te 30 lat.
Nowy Gliniarz z Beverly Hills to pewnego rodzaju list miłosny do kina akcji lat 80. Czuć to już od pierwszych minut, gdy rozbrzmiewa hit Glenna Freya The Heat is On, tak dobrze znany fanom serii. Mark Molloy stara się w każdym ujęciu odtworzyć klimat tamtych lat. Nawet sposób pokazywania przemocy jest jak wyjęty z poprzedniej epoki. Gdybym nie wiedział, że to produkcja z 2024 roku, dałbym się oszukać, że nakręcono ją wiele lat wcześniej. I traktuję to jako plus! Naprawione są też błędy popełnione przez twórców w tytule Gliniarz z Beverly Hills 3, w którym z niewiadomych przyczyn zrezygnowano z kilku kluczowych postaci – Johna Taggarta (John Ashton) czy Jeffreya (Paul Reiser). Może nie mają oni do odegrania w tej historii wielkich ról, ale gdy już pojawiają się na ekranie, to robią wrażenie.
Patrząc na ostatnie produkcje, w które zaangażowany był Eddie Murphy, nie byłem do końca przekonany, czy będzie w stanie zagrać Axela. Sam aktor mówił, że dużo się u niego zmieniło pod względem warsztatu. Zrezygnował z charakterystycznych elementów, bo już mu nie pasowały. Jednym z nich jest kultowy śmiech. Nie bardzo wierzyłem, że dostaniemy poziom humoru, do którego nas przyzwyczaił lata temu. A jednak się myliłem! Gdy tylko Murphy zakłada kultową kurtkę Detroit Lions, wraca wszystko, co dobre – m.in. cięty humor i sarkastyczne uwagi. Nie czuć, że ta postać została odstawiona na bok na 30 lat. Komik momentalnie wchodzi w swoją rolę. Do tego dochodzi wspaniała chemia pomiędzy nim a nowym partnerem granym przez Josepha Gordona-Levitta. Panowie złapali świetny kontakt. Często przerzucają się „uprzejmościami” w taki sposób, że wywołuje to salwy śmiechu.
Również Kevin Bacon wypada świetnie jako główny czarny charakter. I nie przeszkadza nawet to, że od początku filmu wiemy, że to on stoi za tym całym chaosem przetaczającym się przez miasto. Jego potyczka z Axelem przypomina trochę pojedynek szachowy, bo jedna strona stara się przewidzieć ruch drugiej.
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F to fajny powrót starej marki. Znów spotkaliśmy dobrych znajomych, z którymi kiedyś spędziliśmy fantastyczny czas i dobrze się czuliśmy w ich towarzystwie. Cieszę się, że prace nad tym tytułem trwały aż tyle, bo dzięki temu dostajemy dopracowany produkt, a nie coś, co żeruje na naszej nostalgii. Do tego Eddie Murphy udowadnia, że wciąż wspaniale odnajduje się w komedii. Potrzebuje tylko dobrego scenariusza i reżysera, który pozwoli mu być sobą.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat