„Gotham”: sezon 1, odcinek 20 – recenzja
Data premiery w Polsce: 18 listopada 2024Kolejny odcinek i kolejny krok w dobrą stronę. „Gotham” przynajmniej tymczasowo porzuciło proceduralny charakter i pokazuje, że może zaoferować sporo dobrego.
Kolejny odcinek i kolejny krok w dobrą stronę. „Gotham” przynajmniej tymczasowo porzuciło proceduralny charakter i pokazuje, że może zaoferować sporo dobrego.
Kontynuacja, rozpoczętego w poprzednim tygodniu, wątku seryjnego mordercy wypada ciekawie i cierpliwie. Zagrożenie jest co prawda tylko iluzoryczne, ale nie można odmówić niezłego klimatu. Wielka w tym zasługa Milo Ventimiglii – jego Jason „The Ogre” ma więcej gracji i złowieszczego uroku, niż wszyscy dotychczas zaprezentowani kryminaliści. Cieszy, że twórcy nie zaprzepaścili tego potencjału i rozpisali historię na przynajmniej 3 odcinki. To powinien być standard, ale w przypadku „Gotham” to ewenement warty pochwały.
Gordon i Bullock faktycznie wykonują tu detektywistyczną robotę, podążając kolejnymi tropami, a w całej intrydze kluczowe znaczenie ma również wątek miłosny. Relacja Jima z Lee wygląda na szczerą i tym bardziej ciekawe, w jakich okolicznościach wróci on do Barbary. Sama Erin Richards ma też sporo do pokazania. Poza ponętnym wyglądem, prezentuje również zadziorny charakterek, a jej uśmiech z ostatniej sceny (i cała muzyczna konstrukcja ostatnich sekund) ma więcej wibrującej dwuznacznie energii, niż kilkanaście pierwszych epizodów.
Również Bruce kontynuuje swoje śledztwo i podobnie jak wyżej wypada ono przekonująco. Dlaczego wcześniej Bruno Heller i scenarzyści nie mogli się zdobyć na taką systematyczność? Przy okazji stopniowo rodzi się kanoniczna dla Batmana polityka rezygnacji z zabijania, a także rozwija się jego relacja z Seliną. Może brak tu czasem subtelności, ale ma to wszystko ręce i nogi.
[video-browser playlist="686145" suggest=""]
Ponownie na drugim planie pojawia się Pingwin, ale tym razem jego wątek niespecjalnie mi się podobał. Poczyniony zostaje kolejny krok na drodze do konfrontacji z Maronim, ale na tapetę brana jest jeszcze raz jego nienaturalna relacja z matką. To z jednej strony psychologiczny zabieg pokazujący charakter bohatera, ale całościowo ma groteskowy i niepotrzebnie kiczowaty wymiar.
Podobnie przerysowany był dotychczas Nygma i jego nieporadne zaloty. Tym razem jest w tym wreszcie pomysł – i to całkiem niegłupi. Przemoc wobec koleżanki z pracy popycha bohatera do morderstwa. I znowu, nie jest to rozegrane subtelnie, ale ma fajny klimat, a za ciamajdowatym urokiem bohatera – którego ja osobiście nie trawię – kryje się długo wyczekiwana iskra szaleństwa.
Rzadko „Gotham” jest za to chwalone, ale Heller i spółka mieli naprawdę dobry zamysł na estetyczny wygląd serialu. Deszczowy nastrój ulic Nowego Jorku, miszmasz lat 70-tych (świetne samochody!) ze współczesnością i ograniczoną rolą technologii, to fantastyczne rozwiązania. Oby coraz częściej z nich korzystano, kręcąc w prawdziwych lokacjach, a nie w studiu – to czuć na ekranie i to buduje klimat.
Czytaj także: Doctor Strange zadebiutuje w serialu „Iron Fist”?
Każdy odcinek, w którym nie ma Fish Mooney to dobry odcinek. Sam jestem zaskoczony, że to piszę, ale serial prezentuje się obecnie lepiej niż „Arrow” i nawet „The Flash”. W porównaniu z pozycjami Marvela odpada w przedbiegach, ale trzeba to też oceniać z perspektywy. Wyobrażacie sobie jak „Gotham” wyglądałoby produkowane dla Netflixa? No właśnie. Biorąc pod uwagę, że FOX i Warner Bros/DC sami rzucali sobie kłody pod nogi - najpierw odcinając produkcję od powiązań z większym światem, a następnie wydłużając ją do niepotrzebnych 22 odcinków - to trzeba przyznać, że na finiszu pierwszej serii serial radzi sobie całkiem nieźle.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1982, kończy 42 lat