Gra o tron: sezon 6, odcinek 2 – recenzja
Trwająca blisko 11 miesięcy saga właśnie dobiegła końca. Śmierć Jona Snowa w finale piątego sezonu podzieliła fanów. Jedni twierdzili, że ich ulubiony bohater faktycznie wyzionął ducha, bo przecież taka jest Gra o tron - w niej trup ścieli się gęsto. Inni twierdzili jednak, że zabijanie tak ważnej dla fabuły postaci nie ma sensu, a Snow powróci wskrzeszony w jakiś sposób. Kto miał rację?
Trwająca blisko 11 miesięcy saga właśnie dobiegła końca. Śmierć Jona Snowa w finale piątego sezonu podzieliła fanów. Jedni twierdzili, że ich ulubiony bohater faktycznie wyzionął ducha, bo przecież taka jest Gra o tron - w niej trup ścieli się gęsto. Inni twierdzili jednak, że zabijanie tak ważnej dla fabuły postaci nie ma sensu, a Snow powróci wskrzeszony w jakiś sposób. Kto miał rację?
Wokół śmierci Jona Snowa telewizja HBO napędziła całą maszynę promującą szósty sezon Game of Thrones. To właśnie nie do końca jasny los kluczowego bohatera sprawiał, że chęć obejrzenia nowej serii była tak duża. Mimo że twórcy i sam aktor – Kit Harington – zapewniali o śmierci Snowa, nikt nie chciał im wierzyć. No bo przecież dopóki ciało nie zostanie spalone, wszystko może się zdarzyć. No i stało się. Coś, na co fani liczyli. Coś, co można było przewidzieć. Ale jednocześnie też coś, do czego fabuła pierwszego i drugiego odcinka prowadziła w dość jasny sposób, nie tylko w wątku na murze, ale również w losach innych bohaterów.
[adTracking ad="07358cf6-fe40-43ba-a4b8-8a49664533fa"]
[/adTracking]
Końcówka drugiego odcinka Gry o tron na pewno przejdzie do historii tego serialu. Atmosfera w Czarnym Zamku była nie do podrobienia, a ostatnie sceny - nieoczywiste i dość niejednoznaczne. Gdzieś w tym wszystkim brakowało mi pasji, zaangażowania i prawdziwej chęci Melisandre do uczynienia czegoś dobrego. Z drugiej strony trudno jej się dziwić, skoro odcinek wcześniej pokazała swą prawdziwą twarz. Twórcom udało się jednak do ostatniej chwili uchwycić niepewność związaną z losem Snowa. Ujęcie mogło zostać ucięte w każdym momencie, a następnie mogły pojawić się napisy. W chwili, gdy Melisandre powiedziała „proszę”, w chwili, gdy opuściła pomieszczenie, a nawet w chwili, gdy Davos odszedł. Odcinek mógł się skończyć nawet w momencie, gdy kamera skierowana była na śpiącego Ducha. Ale nie. Przeciągnięty do granic możliwości fragment miał swój happy end. Jon Snow żyje.
Czytaj także: Kit Harington o wskrzeszeniu Jona Snowa
Decyzja o przywróceniu Snowa do serialu jest tak samo kontrowersyjna jak jego uśmiercenie w finale piątej serii. Ale nie ukrywajmy – ma ona sens i wytłumaczenie w wielu fabularnych wątkach, które pojawiły się w szóstym sezonie. Sansa i Brienne wyraźnie zmierzają na Mur, by spotkać się z Jonem. Swoje do całej historii dokłada też Ramsay. W momencie, gdy młody Bolton wpadł na pomysł, by zaatakować Mur i zabić Jona, łatwo było przewidzieć, że Snow musi w jakiś sposób ożyć, by konflikt pomiędzy Lordem Dowódcą i Boltonem miał sens.
Ramsay to też mały bohater drugiego odcinka, który toruje sobie drogę do celu według własnych reguł, ale jednocześnie staje się głównym złoczyńcą w całej historii, a jego starcie z Jonem (no bo przecież musi do takowego dojść, prawda?) zapowiada się interesująco. Zabicie ojca, a także rzucenie psom na pożarcie swojego brata i żony Roose’a tylko potwierdza, że jest to postać, która nie cofnie się przed niczym.
Uczciwie należy jednak przyznać, że nowy odcinek Gry o tron był dość nierówny. Tak naprawdę cała historia od początku szóstego sezonu kręci się wokół Muru i to tylko te sekwencje wzbudzają jakiekolwiek emocje. Bardzo słabo wypadają za to wątki w Królewskiej Przystani. Z odcinka można byłoby całkowicie wyciąć rozmowę Tommena z Jaimiem, Jaimiego z Wielkim Wróblem i Tommena z Cersei. Do fabuły nie wnoszą nic, niepotrzebnie wybijają z rytmu i uświadamiają, że wątek Królewskiej Przystani bez Tyriona po prostu nie istnieje. Co gorsze – nie czuć, by wspomniane wyżej postacie mogły w całej historii odegrać jeszcze jakąkolwiek rolę. Król Tommen jest słaby, Cersei zagubiona, a Jaime – postać, która nie tak dawno brylowała – teraz w serialu nie ma co robić.
Rozczarowują też wątki w Meereen. Bez Daenerys straciły one kompletnie na znaczeniu. Akcja, która rozgrywa się za Wąskim Morzem, od zawsze była mocno oderwana od Westeros, ale teraz można odnieść wrażenie, że jest jeszcze bardziej. Cieszy fakt, że w końcu większą rolę w historii odegrają dwa smoki, niegdyś zakute w łańcuchy przez Dany. Zastanawiam się tylko, dlaczego scena z ich uwalnianiem została tak dziwnie obcięta. Tyrion zdjął łańcuchy, a następnie wyszedł z pomieszczenia. Co to niby miało oznaczać, skoro ostatecznie nie pokazano sceny, w której smoki wzbijają się w powietrze i na przykład ruszają szukać swej matki. Równie dobrze możemy założyć, że nadal przebywają w tym samym pomieszczeniu (pod piramidą), tylko nie są trzymane w niewoli. Czyżby zabrakło pieniędzy na dopieszczenie tej sceny?
W drugim odcinku do serialu Game of Thrones powracają wątki i bohaterowie, których nie widzieliśmy od dawna. Dzięki Branowi na moment odwiedzamy Winterfell kilkadziesiąt lat wcześniej. Pojawia się między innymi Lyanna, czyli postać tak dobrze znana przez osoby znające książki. Jest też Hodor w dość zaskakującym wydaniu. Bran Stark wydaje się być postacią, która w nowej serii odegra bardzo ważną rolę, bo już teraz widać, że jego moce jako warga potrafiącego zaglądać w przyszłość i przeszłość są ogromne. Bran pozwoli też w ciekawy sposób napędzać fabułę kolejnych odcinków i pokazywać wątki, które rozgrywały się jakiś czas temu, jak i zdarzenia, które dopiero nadejdą.
Dość zaskakujący jest powrót wątku rodu Greyjoyów, bo przecież wydawało się, że twórcy już dawno z niego zrezygnowali. Balon Greyjoy podzielił los swojego bohatera z książek, a Greyjoyowie szykują się do wybrania nowego przywódcy. Pytanie tylko – jaką rolę ten wątek odegra w serialu? Czy Greyjoyowie przekonani przez Theona zaangażują się w wielki konflikt na północy?
W tym tygodniu Grę o tron oceniam oczko niżej, a to z prostej przyczyny. Wątek na Murze – podobnie jak przed tygodniem – jest rewelacyjny. Podoba mi się przywrócenie do życia Jona Snowa, bo nie wyobrażam sobie serialu i konfliktu na północy Westeros bez jego udziału. W końcu ktoś musi zemścić się na Ramsayu za to, jak ten potraktował Sansę, prawda? Problem odnajduję jednak w pozostałych wątkach, które niegdyś dla serialu były równie ważne. Sekwencje w Królewskiej Przystani i Meereen zawodzą, i to bardzo. Obawiam się, że szósty sezon może tak właśnie wyglądać. Najważniejsze będzie to, co rozegra się na północy, a przez to pozostałe wątki zwyczajnie zaczną przynudzać. No chyba, że ktoś otruje Tommena, a w Królewskiej Przystani wybuchnie wojna domowa...
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat