Green Lantern. Tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 14 października 2020Green Lantern. Tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy to kolejna odsłona znakomitej serii Granta Morrisona. Tym razem Szkot zabiera nas na same krańce wszechświata. Jak wypada kontynuacja Galaktycznego Stróża Prawa? Sprawdzamy w naszej recenzji.
Green Lantern. Tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy to kolejna odsłona znakomitej serii Granta Morrisona. Tym razem Szkot zabiera nas na same krańce wszechświata. Jak wypada kontynuacja Galaktycznego Stróża Prawa? Sprawdzamy w naszej recenzji.
Polscy czytelnicy nie mają znowu tak wielu okazji do tego, aby lepiej zapoznać się ze światem Zielonej Latarni - przynajmniej jeśli idzie o solowe przygody herosa. Z tym większą radością przyjąłem fakt, że na naszym rynku zaczęła ukazywać się poświęcona mu seria Granta Morrisona; po świetnym Galaktycznym Stróżu Prawa tym razem przyszła pora na jej kolejną odsłonę, komiks Green Lantern. Tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy. Jest mi niezmiernie miło donieść Wam, że kontynuacja historii szkockiego artysty nie tylko trzyma poziom pierwszej części, ale i w niektórych miejscach go przewyższa. Morrison, bądź co bądź legenda powieści graficznych, kreśli swoją opowieść z wyjątkową gracją, umiejscawiając ją gdzieś pomiędzy pytaniami o spuściznę postaci a współczesnym o niej wyobrażeniem. Co więcej, scenarzysta w typowy dla siebie sposób bawi się konwencją, pozwalając sobie nawet na tak daleko posunięte zabiegi, jak tworzenie warstwy onirycznej, mającej paradoksalnie wzmocnić "kosmiczny" przekaz dzieła. Pomysł to doprawdy nietypowy, jednak w realizacji Szkota zostaje wpisany we właściwe ramy narracyjne. Wszak balansowanie na granicy oryginalności i posiłkowanie się nostalgią od zawsze wychodziło mu kapitalnie.
Aspekt somnambuliczny Morrison uwypukla w otwierającej tom historii o tytule Szmaragdowe piaski. Nie chcę psuć Wam frajdy z lektury, jednak muszę nadmienić, że operowanie przestrzenią w tym wątku zasługuje na najwyższe słowa uznania - tym bardziej, że w opowieści spotykają się klasyczne podejście do Hala Jordana z próbami rzucenia nowego światła na bohatera. Echo takiego podejścia pojawia się również w dalszej części albumu, skupiającej się na doskonale znanym komiksowym fanom motywie przyjaźni Zielonej Latarni i Green Arrowa. Dość powiedzieć, że obaj znów muszą mierzyć się z problemem handlu narkotykami; w porównaniu ze słynną historią z lat 70., tym razem skala zagrożenia jest jednak o niebo większa. Scenarzysta nie zapomina przy tym o nieco młodszych fanach, rzucając Jordana w wir fabularny, sprowadzający się do jego spotkań z Latarniami z innych uniwersów. Idę o zakład, że przynajmniej jeden z nich, hipis będący osobliwą wariacją na temat Kudłatego z franczyzy Scooby-Doo, skradnie Wasze serca w ekspresowym tempie. Obcując z nim nie możecie jednak zapominać, że złowrodzy Blackstars skonstruowali już potworną Latarnię Antymaterii, zdolną obrócić całe uniwersum w perzynę. By przeciwdziałać nieuchronnej zagładzie, Jordan będzie musiał wyruszyć na sam kraniec wszechświata antymaterii - to tutaj rozegra się walka o kosmiczne "być albo nie być".
Sposób, w jaki twórca przemieszcza się pomiędzy poszczególnymi wątkami tomu, jest nie tylko starannie przemyślany, ale i, co najważniejsze, przejrzysty - ta wiadomość z pewnością ucieszy tych odbiorców, którzy przyzwyczaili się do nieustannego romansowania Morrisona z psychodelią. Choć na kartach opowieści aż roi się od wprowadzanych tu raz po raz postaci, autor ani na chwilę nie zapomina, co jest sednem i spoiwem; nawiązania do mitologii Zielonej Latarni stają się doskonałym paliwem fabularnym, pozwalając jeszcze oddać subtelny hołd dla dorobku poprzedników, którzy wcześniej wzięli na warsztat świat Green Lanterna. Sentymentalno-oniryczne podejście w żaden sposób nie przetrąca w dodatku zasadniczej osi fabuły, zaakcentowanej choćby w postaci działań członka rasy Kontrolerów, Mu. To zwłaszcza tutaj Morrison potwierdza, że zależy mu również na kosmicznej przygodzie i naszkicowaniu zagrożenia rozciągającego się na cały kosmos. W Dniu, w którym spadły gwiazdy coś dla siebie odnajdą więc i miłośnicy klasyki czy ambitniejszych historii o trykociarzach, i ci szukający niezobowiązującej rozrywki w jej międzygwiezdnym wymiarze.
Odpowiedzialny za warstwę graficzną Liam Sharp fantastycznie dopełnia wizje, które zrodziły się w głowie Szkota. Na szczególną uwagę zasługuje to, jak systematycznie eksperymentuje on z formą - dowodem na to są ekspozycje poszczególnych postaci, wyszukane w swoim wyglądzie lokacje czy kosmiczne nowinki technologiczne. Właściwie w każdym osobnym wątku Sharp dostaje niczym nieograniczone pole do popisu, jeśli chodzi o realizację artystycznych zamiarów; pamiętajcie o tym zwłaszcza wtedy, gdy w danym kadrze pojawi się jeszcze jeden bohater wyjęty żywcem z całego międzywymiarowego korowodu dziwadeł.
Green Lantern. Tom 2: Dzień, w którym spadły gwiazdy to znakomite połączenie przebogatej mitologii Zielonej Latarni z solą jego współczesnych przygód: kosmicznymi wojażami, umiejętnie rozciągniętymi na naprawdę szeroką skalę. Grant Morrison po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem nad mistrzami w materii tworzenia oryginalnych pomysłów na skądinąd dobrze znane komiksowym fanom postacie. Gdy wydawało się, że wiemy o nich już wszystko, Szkot dopisuje do ich historii jeszcze jeden rozdział - nostalgiczny, ale i zaskakujący w swojej mocy sprawczej. Wnioski te są tym bardziej optymistyczne, że dobrze rokują w kontekście kolejnych odsłon przygód Green Lanterna. Wydaje się bowiem, że Morrison i Sharp mają jeszcze naprawdę sporo do powiedzenia o Halu Jordanie i innych Latarniach - nie może być jednak inaczej, skoro kosmos w ich wydaniu tętni życiem.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat