Grimm: sezon 5, odcinek 5 – recenzja
Wreszcie Grimm trochę odżył za sprawą powrotu ważnej postaci. Piąty odcinek sezonu w końcu dostarczył trochę emocji, na które tak czekaliśmy. To dobry prognostyk przed świąteczną przerwą.
Wreszcie Grimm trochę odżył za sprawą powrotu ważnej postaci. Piąty odcinek sezonu w końcu dostarczył trochę emocji, na które tak czekaliśmy. To dobry prognostyk przed świąteczną przerwą.
W końcu otrzymaliśmy od Grimm całkiem emocjonujący odcinek. Nie mogło być inaczej, gdy do serialu powraca jedna z ważniejszych postaci, która do tego znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Przeplatające się wątki dynamizowała świetna muzyka. Na pewno nie można było narzekać na nudę.
Powrót Trubel przyćmił sprawę tygodnia, mimo że panna Grimm przebywała cały czas w szpitalnym łóżku. Trzeba też przyznać, że samo śledztwo podwójnego morderstwa nie było skomplikowane na tyle, aby widz musiał skupiać całą swoją uwagę na wojujących między sobą wesenach z gatunków Klaustreich i Reinigen. A co się tyczy kilkumetrowego Szczurzego Króla, który został wygenerowany komputerowo, to nie zrobił takiego wrażenia jak choćby Grodd we The Flash. Wyglądał raczej śmiesznie niż strasznie, chociaż jak na możliwości komputerowych efektów specjalnych w serialach i tak nie wyszedł najgorzej. Może to i lepiej, że ekipa Nicka prostymi środkami pokonała to monstrum, bo i tak bardziej dramatyczne i istotne wydarzenia rozgrywały się gdzie indziej. W Grimmie dość często pojawia się motyw miejskiej legendy, która okazuje się prawdą, a jak dziwna by ona nie była, twórcy zawsze wprowadzą trochę humoru i luzu, który gwarantują Monroe i Rosalee. Sceny z ich udziałem niezmiennie bawią, szczególnie gdy chodzi o te najbardziej szalone wesenowskie mity.
Mimo dość nietypowego śledztwa Nicka i Hanka myślami i tak byliśmy przy Trubel. Ciekawostką dla widzów na pewno było ukazanie po raz pierwszy słynnych, czarnych oczu Grimma, które widzą weseny, kiedy się przemieniają. Nie zrobiły powalającego wrażenia, prawdopodobnie dlatego, że to dość popularny motyw, wykorzystywany od lat choćby w Supernatural. Jednak ważniejsze było to, że tajemnicza organizacja podpisująca się czterema szponami próbowała uprowadzić Theresę. Drżeliśmy o jej los, bo Nick i Meisner, którzy połączyli siły, uratowali ją dosłownie w ostatniej chwili. Tempo akcji było bardzo wysokie i chyba każdy widz odetchnął z ulgą, kiedy było po wszystkim, ale zamiast wyjaśnienia kwestii, co się działo z Trubel, namnożyły się nowe pytania. Po co dziewczyna została wysłana do Nicka? Kto ostrzelał jej wypełniony bondowskimi gadżetami motor? Czemu zmieniła imię na Lauren Cole? Co planuje Meisner? Kto ściga Trubel? Niewątpliwie w serialu zrobiło się niezwykle interesująco.
Po trzech spokojniejszych odcinkach w końcu Grimm się rozkręcił. Szkoda tylko, że tak późno, tuż przed przerwą świąteczną. Jeżeli jednak w finale midseasonu będzie tak zawrotna i trzymająca w napięciu akcja jak w The Rat King, to warto było cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Co prawda to dopiero przygrywka, ale poziom emocji już się przyjemnie podniósł. Czekamy na więcej!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat