„Homeland”: sezon 4, odcinek 4 – recenzja
Homeland może i nie zachwyca tak jak podczas 2 pierwszych sezonów, jednak fabuła 4. odsłony jest na tyle intrygująca, że potrafi przyciągnąć nowych widzów, a także (co chyba ważniejsze) utrzymać fanów przy sobie.
Homeland może i nie zachwyca tak jak podczas 2 pierwszych sezonów, jednak fabuła 4. odsłony jest na tyle intrygująca, że potrafi przyciągnąć nowych widzów, a także (co chyba ważniejsze) utrzymać fanów przy sobie.
Homeland w 4. sezonie z pewnością nie jest tym samym serialem co dwa lata temu. Swoisty reboot serii to krok może i ryzykowny, bo zmiana charakteru produkcji jest nader widoczna. W 2011 roku stacja Showtime odzwierciedliła (zresztą nie po raz pierwszy) jeden z największych lęków amerykańskiego społeczeństwa – strach przed terroryzmem na ich własnym podwórku. Uczucie stałego zagrożenia i pomysł, by z jednego z "naszych" zrobić terrorystę, to niezwykły komentarz naszych czasów. To wszystko przeminęło już w 3. odsłonie, 4. zaś staje się czymś w rodzaju political fiction. Nie jest może to tak wybitne jak 2 pierwsze sezony, jednak Homeland nadal ogląda się z zainteresowaniem.
Po 4 odcinkach mam wrażenie, że najnowsza seria jest wstępem do przyszłorocznych wydarzeń. Bardzo dobrze skonstruowana fabuła powoli odkrywa przed widzem każdy aspekt zagadki, którą rozwiązać stara się Carrie Mathison. Zaczyna się od próby zabicia terrorysty, później na ulicach Islamabadu motłoch zabija agenta CIA, a ostatecznie okazuje się, że wszystko to sięga o wiele wyżej, niż na początku się zapowiadało. To już nie tylko samodzielna działalność wywiadu przeciwko terrorystom, ale potyczki na najwyższych szczeblach władz.
Bo okazuje się, że wplątani w całą sprawę są wszyscy: Quinn zjawia się na miejscu, Saul pewnie jeszcze Carrie potowarzyszy, a każdy ukazany bohater, mniej lub bardziej istotny, chowa przed innymi jakieś sekrety – jak choćby mąż pani ambasador czy John Redmond. Wydaje mi się więc, że nadchodzące odcinki powoli będą odkrywać kolejne karty, a reperkusje wydarzeń z tego sezonu zobaczymy jeszcze za rok. Ciekawe, czy tradycyjnie w połowie sezonu czeka nas jakiś game-changer. Co prawda już jeden dostaliśmy w tym odcinku, ale myślę, że to dopiero początek, wstęp do ważniejszych wydarzeń.
[video-browser playlist="633008" suggest=""]
Dość interesująca w 4. odsłonie Homeland jest przemiana Carrie, a odcinek "Iron in the Fire" jeszcze bardziej to pokazuje. Bohaterka, która zawsze starała się troszczyć o innych, tym razem w dość okrutny sposób wykorzystuje Aayana, obiecując mu studia w Wielkiej Brytanii oraz dając złudne poczucie bezpieczeństwa poprzez przygarnięcie go do swojego mieszkania i uwodzenie. Z pewnym zaskoczeniem oglądam to, jak Carrie jest zdeterminowana, by dojść do prawdy. Coś mi się wydaje, że ta historia dla Aayana niekoniecznie skończy się szczęśliwie. Szkoda tylko, że ta przemiana to wszystko, co serwują nam twórcy, jeśli chodzi o jakiekolwiek zarysowanie postaci. Tu cierpi także Quinn, który jak nie pije, to patrzy się przed siebie i udaje, że nie kocha Carrie. Najlepszy wątek romantyczny w tym serialu już był - nie trzeba wpychać kolejnego na siłę, szczególnie że pomiędzy Claire Danes a Rupertem Friendem chemii nie dostrzegam.
Czytaj również: Damian Lewis i Paul Giamatti gwiazdami w nowym serialu Showtime
Po 4 odcinkach Homeland z zaskoczeniem stwierdzam, że źle nie jest. Oczywiście to nie to samo co kiedyś, ale obietnica kolejnej wielkiej i interesującej historii nie pozwala mi odpuścić sobie serialu Showtime. O 3. serii, którą uważam za słabą, już zapomniałem, więc mogę spokojnie czekać na to, co pokażą twórcy w tegorocznej odsłonie. Zmiana charakteru serialu pozwala zresztą ukazać inne trapiące kwestie polityczne. Myślę, że scenarzyści mają tu jeszcze spore pole do popisu.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat