Jack nikogo nie gromi
Data premiery w Polsce: 15 marca 2013Bryan Singer dołączył do sporej grupy reżyserów, którzy zabrali się za uwspółcześnianie znanych i lubianych baśni. Problem w tym, że przesadził i wyszło kiczowato.
Bryan Singer dołączył do sporej grupy reżyserów, którzy zabrali się za uwspółcześnianie znanych i lubianych baśni. Problem w tym, że przesadził i wyszło kiczowato.
W wysokobudżetowym kinie hollywoodzkim ostatnimi czasy dało się zauważyć dwie wyraźne tendencje: boom na ekranizacje komiksów oraz wysyp retellingów popularnych baśni i bajek. Bryan Singer, a więc człowiek odpowiedzialny za przeniesienie na ekran dwóch historii o mutantach z grupy X-Men oraz nakręcenie "Supermana: Powrotu" (filmu-potworka, który należałoby wymazać z historii kina), jakiś czas temu stwierdził, że skoro w swoim dorobku zajmował się już historiami obrazkowymi, przyszedł czas wskoczyć w drugi obecnie najbystrzejszy nurt w Fabryce Snów.
Tak oto powstał Jack pogromca olbrzymów, czyli nowa wersja opowieści o Jasiu i nasionach magicznej fasoli. Wszyscy wiemy, jak potoczyła się ta historia: bujający w obłokach chłopak oddał ostatnią krowę (w filmie – konia) za kilka ziarenek, czym doprowadził swoją matkę (w filmie – wuja) do szału. Niesłusznie, ponieważ sprzedawca nie kłamał i fasola naprawdę była zaczarowana – gdy wyrosła, utworzyła most łączący świat ludzi z krainą krwiożerczych olbrzymów.
Które straszne wcale nie są. W zamiarze zapewne miały być zabawne, stąd choćby puszczanie bąków i niespecjalna lotność umysłu; w efekcie są jednak nijakie. Jak i cały film. Singer wyraźnie postawił na humor, lekkość i ogólnie bycie "cool", stąd przerysowane postacie, wybitnie współczesny bohater (na jego skórzanej średniowiecznej kurtce z kapturem brakowało tylko znaczka Nike) i mało realistyczna scenografia, sprawiająca wrażenie, jakby ktoś skopiował ilustracje z tandetnych książkowych wydań baśni (straż króla nie nosi zbroi, a plastikowo-skórzane ciuszki). Śmiesznie wcale jednak nie było, raczej momentami żałośnie na polu aktorstwa. Jack… może także poszczycić się bogatą kolekcją wybitnie nieudanych one-linerów, czyli w zamiarze zabawnych i błyskotliwych krótkich kwestii.
Trudno wskazać mi w Jacku pogromcy olbrzymów elementy, które zagrały. Ani aktorzy nie dopisali (a przecież w obsadzie byli Ewan McGregor i Stanley Tucci!), ani dialogi nie powalały, historia zaś jest prosta jak konstrukcja cepa i z definicji nie mogła być szczególnie oryginalna. Niby oglądając tego typu produkcje należy się wyłączyć i po prostu cieszyć przaśną rozrywką; trudno jednak to robić, gdy po ekranie paraduje irytująco nieporadny aktorsko Nicholas Hoult. Film sprawia wrażenie, jakby Singer bardzo do serca wziął sobie kategorię PG13 i nakręcił obraz dla 12- i 13-latków, bajkę z udziałem aktorów, w której liczą się żywe kolory i pojawiające się od czasu do czasu na ekranie olbrzymy. Dorosły widz niespecjalnie ma tu czego szukać, tym bardziej że w porównaniu z wersją kinową film jednak traci na efektowności, przez co więcej zależy od scenariusza, reżyserii i aktorów, a na żadnym z tych pól obraz Singera nie powala.
Tyle dobrego, że chociaż oznaczenie 3D odpowiada rzeczywistości i faktycznie widać, iż reżyser miał w pamięci, jaką techniką kręci. Szkoda tylko, że nikt na planie nie pomyślał o wydaniu płytowym i zawczasu nie przygotował jakiegoś ciekawego materiału – wydanie Blu-ray oferuje ledwie kilka minut wyciętych scen, jeszcze mniej gagów z planu i gierkę, w której Hoult uczy nas, jak zabijać olbrzymy.
Wydanie Blu-ray |
Dodatki: wersja 2D, gra zręcznościowa, gagi z planu, usunięte sceny |
Język: angielski - DD 5.1, polski (dubbing) - DD 5.1 |
Napisy: polskie |
Obraz: 2:4:1 |
Wydawca: Galapagos |
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat