Jak dogryźć mafii – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 23 czerwca 2017Bruce Willis, Jason Momoa, John Goodman, Famke Janssen i Thomas Middleditch w komedii, która zapowiada się dobrze, a... wyszło po prostu źle. Jak dogryźć mafii to nie jest dobre kino.
Bruce Willis, Jason Momoa, John Goodman, Famke Janssen i Thomas Middleditch w komedii, która zapowiada się dobrze, a... wyszło po prostu źle. Jak dogryźć mafii to nie jest dobre kino.
W zamierzeniu miała być to zwariowana komedia o zmęczony detektywie, którego rzeczywistość bardzo się skomplikowała. Ma sprawę do rozwiązania, która pozwoli mu odzyskać rodzinny dom dla siostry i jej córki. Docelowo fabuła miała być naszpikowana różnymi szalonymi sytuacjami, które napędzają kolejne, dając widzom rozrywkę. I na papierze tak to wygląda. W praniu już niekoniecznie.
Ogólny pomysł ma potencjał na dobrą rozrywkę. Koniec końców okazuje się, że tu tak naprawdę nie ma rozpisanej sensownej historii. Raczej zlepek scen, które w zamierzeniu mają bawić, a wywołują jedynie obojętność. Fabuła okazuje się dość powierzchowna i nie oferuje w zasadzie nic więcej poza tym, co znamy z konceptu ze zwiastuna, czyli znudzony detektyw próbuje odzyskać psiaka. Nie ma tutaj mowy o powtórce z Johna Wicka, bo twórcy silą się na bardzo nieudane komediowe podejście. Zatem nie ma tutaj ani akcji, ani strzelanin, ani twardego Bruce'a Willisa, a raczej dużo chaosu, masa kiepskich pomysłów (także tych na wątki poboczne) oraz sztampowych rozwiązań. Weźmy na przykład nerdowatego asystentka detektywa granego przez Thomas Middleditch (Dolina Krzemowa), któremu w oko wpada ładna klientka. Szybki i pusty romans to naturalne następstwo rozwoju akcji. I tak jest często w tym filmie. Schemat pogania schemat. I to po prostu w kiepskim wydaniu.
Najgorsze jednak jest to, jak bardzo ten film nie potrafi rozśmieszyć. Nie chodzi tutaj o rodzaj humoru, który jednego bawi, a innego nie, ale raczej o brak sensownych gagów. Nie mam nic do humoru kloacznego ani wysublimowanego. Jeśli coś jest dobrze zrobione, przemyślane, to zadziała, rozbawi, a tu towarzyszy jedynie obojętność i zastanawianie się, kiedy to w ogóle się rozkręci? Mamy tak banalne gagi jak goły Willis wsadzający sobie broń w tyłek, czy niecenzuralne graffiti. A to tylko te, które się wyróżniają w bagnie mdłych pomysłów. A co gorsze obok braku humoru mamy brak jakiegokolwiek tempa. Wszystko toczy się w dość sennej atmosferze oczekiwania, żeby coś w końcu się wydarzyło i aby ta historia nabrała wiatru w żagle. No i tak się nie dzieje, bo dostajemy napisy końcowe w momencie, gdy w zasadzie całość jest bezsensownie ucięta w momencie, w którym powinna być jakaś kulminacja. Wcześniejsze zabiegi fabularne nie dają satysfakcji, akcji czy emocji.
Są jednak w tym wszystkim plusy i bynajmniej nie jest to znudzony Bruce Willis ani marnujący swój talent komediowy Thomas Middleditch, który jest tutaj po prostu nijaki i nieśmieszny. Wyróżniają się Jason Momoa oraz John Goodman. Obaj panowie dostali role pozwalające im wyjść ze strefy komfortu i zagrać coś, do czego nie są przyzwyczajeni ani oni, ani widzowie. I to właśnie oni w pewnym sensie są jedynym akcentem humorystycznym, który jakoś działa. Momoa jako stereotypowy latynoski członek gangu i Goodman jako odrobinę szalony były surfer. Jest parę scen, gdzie panowie świetnie się bawią, a to widać i to zasługuje na uznanie. Co dziwne - w kilku w rolach epizodycznych pojawiają się znani komicy, którzy kompletnie nie ratują wydźwięku tej historii. W zasadzie nie mają nic do robienia, a ich występy szybko się zapomina.
Na osobny akapit zasługuje kwestia emisji tego w kinach. Ten film nie oferuje poziomu kina, a w USA od razu został skierowany do VOD bez szerokiej dystrybucji na wielkim ekranie. I to widać, że pomimo uznanych nazwisk, dostajemy tak naprawdę produkt filmo-podobny bez ciekawej historii, humoru i przemyślanego scenariusza. I do tego z bardzo złym polskim tytułem. Nie chodzi mi o to, że nie przetłumaczono dosłownie oryginalnego Once Upon a Time in Venice, ale o absurdalne wymyślenie zdania: Jak dogryźć mafii. Ten tytuł nie ma nic wspólnego z tym filmem: nie ma tutaj żadnego dogryzania, nie ma też mafii (są gangi uliczne), nie ma więc żadnego związku. Miała być to gra słowna, bo jest pies? Tylko że tytuł ma zachęcać i powinien mieć związek z tym, co oglądamy, a tak nie jest. Rzadko narzekam na polskie tytuły, ale w tym przypadku jako widz czuję się wprowadzony w błąd.
Szkoda mi aktorów występujących w tym filmie, bo to nazwiska uznane, ciekawe i warte lepszego materiału. Dostają oni scenariusz pełny banałów, sztamp i schematów bez żadnego pomysłu, jak to opowiedzieć z jajem. Nie ma tutaj tempa, historii, która angażuje i wciąga, a jedynie zlepek czasem chaotycznych scen, które wywołują obojętność. Przyznam, że obejrzałem bez irytacji, ale to tak naprawdę jeszcze gorzej świadczy o tym dziele. Porządny zły film potrafi zdenerwować, sprawić, że żałujemy pieniędzy. A tu? Pozostaje jedynie znudzenie i wzruszenie ramionami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat