Jak umrzeć w samotności: sezon 1, odcinki 1-4 - recenzja
Jak umrzeć w samotności to nowy serial komediowy na Disney+. Jest to satyryczne pokazanie rzeczywistości w Stanach Zjednoczonych. Natasha Rothwell w roli nieszczęśliwej pracowniczki lotniska pokazuje, jak smutny obraz własnego życia zamienić w przygodę.
Jak umrzeć w samotności to nowy serial komediowy na Disney+. Jest to satyryczne pokazanie rzeczywistości w Stanach Zjednoczonych. Natasha Rothwell w roli nieszczęśliwej pracowniczki lotniska pokazuje, jak smutny obraz własnego życia zamienić w przygodę.
Muszę przyznać, że gdy zaczynałem oglądanie pierwszych czterech odcinków Jak umrzeć w samotności, to jedynym konceptem, który urzekł mnie na początku, było przedstawienie pracy na nowojorskim lotnisku i liczyłem na jakieś ciekawe motywy związane właśnie z tym elementem. Przechodząc do drugiego odcinka stwierdziłem, że jednak powinienem zmienić swoje podejście, a serial znacznie bardziej opiera się na charakterach postaci.
Ale o czym w zasadzie jest nowa produkcja Hulu? Akcja przedstawia perspektywę Melissy Jackson (Natasha Rothwell), czarnoskórej pracowniczki portu lotniczego JFK w Nowym Jorku, która utknęła w nieprzyjemnym miejscu w życiu. Tona długów na głowie, rozdrapywanie ran po świeżym zerwaniu z chłopakiem oraz brak perspektyw w karierze. Do kompletu problemów dochodzi ciężki wypadek, niemalże kończący życie biednej Mel. Po tym zdarzeniu bohaterka postanawia zmienić podejście do własnej egzystencji i zaczyna drogę ku szczęściu i pokonywaniu własnych problemów.
Jeżeli skupić się na moich pierwszych pozytywnych wrażeniach, to definitywnie mogę wskazać, że nie pojawiły się one od początku. Pierwszy odcinek bardzo sugerował mi, że mam do czynienia z klasycznym komediowym sitcomem w miejscu pracy, gdzie postacie o charakterystycznych cechach co chwila wplątują się w jakieś tarapaty i muszą się z nich wydostać, bądź naprawić swoje błędy. Moje oczekiwania zmieniły się jednak od momentu wspomnianego wyżej wypadku protagonistki. W tej scenie optyka serialu odchodzi od zabawnych niecodziennych sytuacji z miejsca pracy i zaczyna skupiać się na emocjach przytłoczonej Mel. Dostałem nagle mocną bombę emocjonalną dzięki pewnej scenie w szpitalu, w którym poznanie przez bohaterkę osoby z inną perspektywą na życie prowadzi do zmian w podejściu do jej własnej przyszłości.
Przez tę połowę dostępnych odcinków najbardziej chwytały mnie nie wszelkie próby wprowadzenia humoru, gdyż te raczej odwracały moją uwagę i momentami irytowały, a właśnie takie wyciszone i melancholijne fragmenty. Kiedy możemy zobaczyć, jak pogarszają się relacje Mel z jej bratem, jak mimo chęci zrobienia czegoś nowego przygniatają ją długi, czy jak jej przyjaciel nie może znaleźć dla niej czasu. Widz płacze i śmieje się wraz z serialem. Nie sposób zapomnieć o naprawdę dobrym występie Natashy Rothwell, perfekcyjnie grającej zagubioną w życiu, ale sympatyczną kobietę. Doskonale pokazuje ona szeroki wachlarz emocji Melissy, od zadowolenia po niepewność.
Ale czy na pewno cały czas jest sama? Tutaj należy zwrócić uwagę na mój dotychczasowy problem co do produkcji: Mel rzadko kiedy jest pozostawiona sama sobie. Być może zmieni się to w drugiej połowie, ale jak na serial posiadający samotność w tytule, to naprawdę ciężko jest uwierzyć w to, że bohaterka nie może na nikim polegać. Nawet jeśli ominiemy postać jej przyjaciela Rory’ego (Conrad Ricamora), który nie zawsze zachowuje się odpowiednio wobec Mel, to ma ona całą plejadę postaci, które się o nią troszczą i na których barkach może się oprzeć w cięższych momentach. Nie buduje to obrazu rozpaczy, jaki oczekiwany jest chociażby przez sam tytuł. Nie ma tu nawet czarnego humoru, który miałby smutny wydźwięk.
Zaskakująco największym problemem serialu jest według mnie właśnie humor. To nie tak, że żaden żart tu nie chwyta. Jest parę momentów, przy których można się uśmiechnąć, kilka żartów tak suchych, że aż dobrych. Są one jednak w mniejszości i większość sytuacji, które mają na celu rozbawić widza, wywołują jedynie zażenowanie czy wywracanie oczami. Nie udało się tu też wykreowanie dziwnych i zabawnych postaci, a te przecharakteryzowane wręcz irytują.
Największe zarzuty mam tu wobec dwóch z nich: Patti (Michelle McLeod), czyli irytującej współpracownicy z lotniska i do wspomnianego Rory’ego, przyjaciela Melissy. Ta pierwsza jest ściśle powiązana z moimi zarzutami wobec humoru. Napisano ją wedle schematu kreskówkowej wrednej zrzędy z pracy, za czym idzie mnóstwo sytuacyjnych żartów. Jak wspomniałem serial ma swoje najlepsze momenty w chwilach emocjonalnych, czy to smutnych, czy wesołych, a tego typu postać wyciąga mnie z tych emocji, wręcz na siłę. Z kolei Rory jest według mnie napisany jako zbyt jednowymiarowa postać w odniesieniu do tego, że fabuła nadaje mu dużą rolę. Jest trochę zbyt beztroski i fałszywy, chociaż sam serial zwraca na to uwagę, ale nie wiadomo dlaczego ktokolwiek (a zwłaszcza Melissa) miałby się z tym gościem kiedykolwiek przyjaźnić. Powoduje to, że w momentach, gdy Mel nie ma do kogo się zwrócić, a Rory ją ignoruje, widz zadaje sobie pytanie, czemu jej przyjacielem nie jest ktokolwiek inny z obsady drugoplanowej. Nie twierdzę, że nie da się tych postaci odratować i być może w kolejnych odcinkach spojrzę na nie przychylniej, zwłaszcza że są dobrze zagrani. Po prostu ich nieco płaski charakter wyrywa mnie z niezłej historii. Tu warto zaznaczyć, że reszta obsady drugoplanowej radzi sobie doskonale. Szczególnie błyszczą tu Jocko Sims w roli byłego chłopaka Mel, albo Jaylee Hamidi, grająca zaprzyjaźnioną barmankę.
Z chęcią zobaczę dalsze losy pracowniczki lotniska, ponieważ ten serial ma w sobie pewien sympatyczny klimat, a sama główna bohaterka wywołuje tonę empatii. Sugeruję jednak poczekać, aż wyjdzie cały sezon, gdyż przy oglądaniu co tydzień można zapomnieć o wielkim zaangażowaniu.
Poznaj recenzenta
Tomasz HudygaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat