Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Pierwszy sezon The Musketeers był co najwyżej przeciętny, gdyż cała proceduralowa forma opowiadania historii oparta została na ogranych schematach, przewidywalności i papierowych postaciach. Finał nic w tym względzie nie zmienia.
Pierwszy sezon The Musketeers był co najwyżej przeciętny, gdyż cała proceduralowa forma opowiadania historii oparta została na ogranych schematach, przewidywalności i papierowych postaciach. Finał nic w tym względzie nie zmienia.
Początkowe budowanie intrygi finałowego odcinka pokazuje widzom, w czym tak naprawdę leży problem The Musketeers. Z jednej strony jest to serial dla ludzi, którzy nigdy w życiu nie mieli styczności z historią Dumasa, a z drugiej realizowany zostaje po linii najmniejszego oporu, bez prób wykazania się nawet odrobiną kreatywności. Intryga odcinka z rzekomym konfliktem D'Artagnana i Atosa jest tego najlepszym dowodem. Od samego początku nie ma w niej ani odrobiny wiarygodności. Twórcy nie potrafią zbudować fabuły w taki sposób, by niszczenie reputacji D'Artagnana choćby przez chwilę potrafiło przekonać. W takim wątku iluzja jest kluczowa. Może nawet zrobiono to świadomie, bo prawda wyjawiona zostaje dość szybko. Trudno jednak uwierzyć, że tak oczywiste i banalne oszustwo może przekonać kardynała Richelieu, bo sama milady De Winter jest emocjonalnie związana ze sprawą, więc jej osąd mógł zostać zamglony.
Finał nie zapewnia zbyt wielu emocji, wrażeń ani żadnych niespodzianek. Wszystko rozwija się prosto, oczekiwanie, z ogromną dawką przewidywalności. Scena przyznania się do winy przez kardynała jest nieporozumieniem. Może muszkieterowie mają dowody na jego udział w spisku, ale żeby - niczym łotr w kreskówce - momentalnie zdradzał im wszelkie swoje motywy? I to bez potwierdzenia prawdziwości dowodu? Tak nie zachowuje się niebezpieczny kardynał z historii Dumasa, ale jego nieudana parodia. Nie ma tutaj nawet znaczenia, że Peter Capaldi imponuje charyzmą w tej roli, gdy w takim odcinku nie ma co grać, a zachowanie jego postaci jedynie irytuje. Gdyby chociaż rozbudowano wątek i wyraźnie zaostrzono konflikt kardynała z muszkieterami, wrażenie byłoby lepsze.
[video-browser playlist="633648" suggest=""]
Najbardziej razi w tym wszystkim nieumiejętna budowa relacji czwórki muszkieterów. Niby przeżywali przygody, a ich więzi się zacieśniały, ale w finale tego nie czuć. Odcinek nie potrafi przekonać, że są to bracia, którzy mogą oddać za siebie życie. Nie ma tutaj emocjonalnego związku pomiędzy postaciami; ich relacje pod tym względem nie różnią się praktycznie niczym od tego, co pokazano w premierze sezonu - są mdłe i puste. Dlatego też scena ze słynnym "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" nie przekonuje, chociaż właśnie w tym momencie powinniśmy czuć ich więź.
Co prawda ostatni odcinek sezonu dostarcza trochę akcji, ale - jak zawsze w The Musketeers - jest ona mało pomysłowa. Muszkieterowie idą, strzelają, a kule się ich nie imają. Nie oczekuję krwawej łaźni czy widowiskowych choreografii, ale jakiegokolwiek sensownego pomysłu, który pokazałby tę akcję rozsądnie i z werwą. Nawet same walki na szpady nie imponują, gdyż są mało efektowne i momentami nudne. Za przykład można wziąć scenę pojedynku D'Artagnana z "bossem odcinka".
The Musketeers ma potencjał być wyjątkowym kryminałem kostiumowym, jednak jest on kompletnie marnowany. Serialowi brak ikry, pomysłowych rozwiązań i kogoś, kto potrafiłby nadać całości wyjątkowego charakteru. Finał ogląda się przyjemnie, ale jest on przeciętny, jak zresztą cały sezon, co dowodzi, że BBC One nie zawsze robi seriale dobre. Wątek przygotowany na drugi sezon nie jest na tyle atrakcyjny, by można było z niecierpliwością wyczekiwać premiery.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat