fot. Xbox Game Studios
Amerykańskie studio Double Fine ma na koncie zarówno produkcje wybitne, jak i te mniej udane, ale jedno trzeba im przyznać – kreatywności im nie brakuje. W Costume Quest połączyli turowe walki z halloweenowymi kostiumami, w Psychonauts pozwolili nam eksplorować zakamarki ludzkiej psychiki, a w Brütal Legend stawaliśmy do walki ramię w ramię z ikonami ciężkich brzmień. Wszystko to jednak blednie przy ich najnowszym dziele – Keeper. Tym razem mamy bowiem do czynienia z przygodówką, w której głównymi bohaterami jest... latarnia morska i sympatyczny ptak o imieniu Drewek.
W Keeper trafiamy do surrealistycznego świata, który wygląda jak wyciągnięty ze snów osób z co najmniej 40-stopniową gorączką. Dość powiedzieć, że już w pierwszej scenie jesteśmy świadkami tego, jak latarnia morska dostaje nóg i zostaje wprawiona w ruch dzięki naszym działaniom. To jednak tak naprawdę nic! Przez kolejnych kilka godzin poziom surrealizmu zostaje przekroczony kilkukrotnie, a końcówka to już zupełna jazda bez trzymanki. W trakcie przygody natrafimy na przedziwne lokacje i jeszcze dziwniejsze stworzenia, a także będziemy świadkami naprawdę kuriozalnych wydarzeń. Trudno napisać coś więcej, by nie wchodzić na grząski grunt spoilerów. Tak – ta opowieść jest specyficzna, opowiadana bez słów i pozostawia spore pole do własnej interpretacji, ale podczas tej krótkiej przygody dzieje się sporo, a twórcy potrafią niejednokrotnie zaskoczyć pomysłowością. Warto więc odkrywać to „w ciemno”, nie wiedząc, czego się spodziewać. Zwłaszcza że i zwiastuny, i inne oficjalne materiały promocyjne były dość tajemnicze.
Pierwsze minuty spędzone z tym tytułem mogą dawać złudne wrażenie, że będzie to jeden z „symulatorów chodzenia”, w którym rozgrywka sprowadza się przede wszystkim do chodzenia przed siebie – i to w raczej nieśpiesznym tempie. Dość szybko natrafia się jednak na pierwsze łamigłówki, niezbyt skomplikowane, co warto dodać. Taki stan rzeczy utrzymuje się aż do napisów końcowych – zagadki nie stanowią wyzwania i chyba nad żadną nie musiałem się dłużej zastanawiać. Raczej traktuje się je w kategorii urozmaicenia.
Przygotowane przez twórców poziomy są w większości liniowe. Zwykle przechodzimy po nich jak po sznurku i tylko sporadycznie możemy zejść z wytyczonej ścieżki, by znaleźć ukryte kamienne rzeźby pełniące dwojaką funkcję – „znajdziek” oraz narzędzia narracyjnego, bo w opisach osiągnięć zawarto krótkie fragmenty historii, rzucające nieco więcej światła na nią. Słowa „zwykle” użyłem jednak nieprzypadkowo, bo deweloperzy z Double Fine przygotowali także segmenty, w których dostajemy nieco więcej swobody. Mnie nie przypadły one do gustu – nie dość, że takie błąkanie się bez ładu i składu po odrobinę większych lokacjach wybijało mnie z rytmu, to jeszcze na dodatek czułem, że w sztuczny sposób wydłuża to rozgrywkę – zupełnie niepotrzebnie. Bez tej dodatkowej (mniej więcej) godziny gra nic by nie straciła. Wręcz przeciwnie – zyskałaby na płynności.
Gra ma wysokie wymagania sprzętowe – w rekomendowanych pojawia się wzmianka m.in. o kartach GeForce RTX 4080 lub Radeon RX 7900 XT oraz 32 GB RAM-u i co ciekawe, to wymagania wyższe niż w przypadku np. Battlefielda 6. Niestety, te informacje to nie błąd, a smutna rzeczywistość. Optymalizacja Keepera pozostawia sporo do życzenia i na swoim domowym PC (Ryzen 5 5600, GeForce 4060, 32 GB RAM-u) musiałem się trochę nagimnastykować, by znaleźć odpowiedni kompromis między płynnością a jakością grafiki.
Całą zabawę ukończyłem dwa razy: raz na pececie, drugi raz na Xboksie Series X. Na konsoli sytuacja nie jest wcale lepsza, bo produkcja Double Fine działa jedynie w 30 klatkach na sekundę – nie przewidziano też żadnych alternatywnych trybów wyświetlania obrazu, które pozwalałby zyskać wyższą płynność. Szkoda, bo mimo że Keeper momentami potrafi wyglądać naprawdę przepięknie (głównie dzięki surrealistyczno-psychodelicznej otoczce i stylizowanej oprawie), to raczej nie ma tutaj niczego, co usprawiedliwiałoby aż tak duże wymagania. Nie uniknięto też błędów: czasami coś działo się nie tak z dźwiękiem, a innym razem nie otrzymałem osiągnięcia za jedną ze "znajdziek" za pierwszym razem i pomogło dopiero ponowne wrócenie w to samo miejsce.
Keeper przypadł mi do gustu – całą przygodę ukończyłem dwa razy w około trzy dni. Niestety, nie jest to produkcja idealna. Sporadyczne błędy i kiepska optymalizacja potrafią zepsuć radość z zabawy, ale jeśli zostanie to naprawione w aktualizacjach, to do mojej oceny możecie śmiało dołożyć jedno oczko. Mimo problemów, jeśli lubicie pomysłowe i nietuzinkowe tytuły, warto dać mu szansę – szczególnie że od dnia premiery jest on dostępny w katalogu Game Passa.
Poznaj recenzenta
Paweł Krzystyniak