Kena: Bridge of Spirits – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 24 sierpnia 2021Studio Ember Lab do tej pory kojarzone było raczej z animacjami, ale jestem przekonany, że po Kena: Bridge of Spirits sytuacja szybko ulegnie zmianie…
Studio Ember Lab do tej pory kojarzone było raczej z animacjami, ale jestem przekonany, że po Kena: Bridge of Spirits sytuacja szybko ulegnie zmianie…
W czerwcu 2020 roku, na prezentacji PlayStation Showcase, zaprezentowano pierwszy zwiastun gry zatytułowanej Kena: Bridge of Spirits. Materiał przyciągał uwagę dosłownie od pierwszych sekund, a jego jakość mogła sugerować, że mamy tu do czynienia z kolejnym wysokobudżetowym tytułem tworzonym z udziałem Sony lub innego, dużego gracza z tej branży. Były to wyłącznie pozory, bo okazało się, że za tę imponującą produkcję odpowiada studio Ember Lab, które gracze mogą kojarzyć ze świetnego, fanowskiego filmu inspirowanego kultowym The Legend of Zelda: Majora’s Mask. Tworzenie animacji i gier to jednak dwie zupełnie inne sprawy, więc niektórzy zaczęli mieć obawy, że deweloperzy nie podołają i w najlepszym razie dostaniemy co najwyżej piękną wydmuszkę. Na szczęście tak się nie stało.
Pomost dla dusz
Kena: Bridge of Spirits przedstawia historię tytułowej Keny. Młoda dziewczyna pomaga duchom, które z uwagi na pewne traumatyczne doświadczenia lub niedokończone sprawy, utknęły między światem żywych i umarłych. W grze obserwujemy losy trzech takich postaci, poznajemy ich historie i wydarzenia, które doprowadziły do obecnego stanu. Oprócz tego znalazło się tu również miejsce dla osobnego wątku, bezpośrednio związanego z główną bohaterką, ale to już terytorium mocno spoilerowe i coś, co powinniście odkryć sami.
Fabuła nie jest może szczególnie odkrywcza czy zaskakująca, ale scenariusz w umiejętny sposób łączy i przeplata ze sobą różne znane, sprawdzone motywy. Znalazło się miejsce zarówno dla scen radosnych, jak i zdecydowanie bardziej mrocznych, nie brak też wzruszeń, odrobiny humoru i mnóstwa uroku. Dzięki temu historię śledzi się z przyjemnością, a że całość jest krótka, to nie ma dłużyzn i zbędnych fragmentów, które chciałoby się jak najszybciej pominąć.
The Legend of Zelda i szczypta Dark Souls
Mieszanką pomysłów znanych i od lat lubianych jest też sam gameplay. Twórcy nie silili się na specjalną oryginalność i zaserwowali nam dość typową, przygodową grę akcji. Wraz z Keną rozwiązujemy proste zagadki logiczne, pokonujemy przeszkody terenowe i walczymy z przeciwnikami. Pewnego rodzaju nowością jest natomiast mechanika towarzyszy zwanych Rot, którzy pomogą nam zarówno w starciach z wrogami, jak i podczas eksploracji. Przypomina to uproszczone Pikminy. Kompanów możemy poprosić o odwrócenie uwagi oponentów czy przeniesienie pewnych obiektów znajdujących się w świecie gry. Zyskamy tym samym platformę umożliwiającą przedostanie się w wyżej położone miejsca. Roty pełnią tu też dodatkową funkcję - można traktować je jako znajdźkę oraz część systemu rozwoju postaci, bo zwiększając ich liczbę, odblokowujemy kolejne umiejętności, pozwalające np. wzmocnić cios czy siłę naszej energetycznej tarczy.
System walki jest prosty, ale satysfakcjonujący. Protagonistka dysponuje atakiem szybkim i silnym, unikiem oraz możliwością blokowania i parowania ciosów. W późniejszych godzinach zdobywamy kolejne zdolności, m.in. bardzo pomocny łuk czy bomby. Czuć, że twórcy chcieli zadbać o urozmaicenie starć, bo nawet szeregowi oponenci podzieleni są na kilka typów, z których każdy wymaga nieco innego podejścia. Jedni chowają się za tarczami, które możemy rozłupać, inni eksplodują po zbliżeniu się do Keny, a jeszcze inni miotają ognistymi kulami. Żaden z nich nie stanowi natomiast specjalnego wyzwania, chyba że natrafimy na nich w większych grupkach.
Zdecydowanie inaczej wygląda to w przypadku pojedynków z bossami, które momentami potrafią napsuć sporo krwi. Nie lubię porównywania wszystkiego do Dark Souls, ale tutaj wydaje się to bardzo dobrym tropem. Najpotężniejsi z oponentów wymagają konkretnej strategii, nauczenia się ich ruchów i unikania ich tak jak w produkcjach autorstwa From Software. W innym wypadku bardzo szybko poniesiemy śmierć i to nawet na domyślnym, średnim poziomie trudności. Niestety odniosłem wrażenie, że nie zawsze wynika to tylko z naszego rozkojarzenia czy braku zręczności, bo niektórzy przeciwnicy mają brzydki zwyczaj "dociągania" ataków do bohaterki. Czasami jesteśmy w zasadzie pewni, że nasz unik pozwoli uchylić się przed obrażeniami, ale cios nieoczekiwanie "zakręca" i w nas trafia. Istotne jest więc wyczucie czasu i znalezienie odpowiedniego okienka do uskoku, ale nawet po kilku godzinach jest to dość nieprzewidywalne i trudne do perfekcyjnego wykonania.
Klimat nie do podrobienia
Trudno jest się jednak na Kenę denerwować czy obrażać, bo gra jest tak pięknym, audiowizualnym spektaklem, że chce się ją oglądać godzinami, nawet jeśli wiążę się to z kilkukrotnym podchodzeniem do tego samego bossa. Liczącemu 15 osób zatrudnionych na stałe zespołowi Ember Lab udało się stworzyć produkcję, która pod kątem oprawy graficznej i dźwiękowej jest w stanie nie tylko rywalizować z tytułami z segmentu AAA, ale nawet zawstydzić wiele z nich. Mimo że gra jest krótka, to i tak zdołano upchnąć w niej kilka zróżnicowanych lokacji, modele postaci i ich mimika nasuwają skojarzenia z filmami animowanymi od wytwórni Laika, a świat i znajdujące się w nim obiekty pełne są detali: warto zwrócić uwagę na przykład na wszędobylskie i bardzo realistyczne maski. Zadbano też o mnóstwo pozornie niewielkich detali, na które mimo wszystko zwraca się uwagę: bohaterka bawi się z Rotami, gdy przez jakiś czas nie dotykamy pada, a nawet odwraca głowę w ich kierunku, gdy te przenoszą jakiś przedmiot.
Na osobny akapit i pochwały zasługuje też udźwiękowienie. Soundtrack w Bridge of Spirits jest przepiękny i bardzo unikalny. Chociaż grę stworzyło studio ze Stanów Zjednoczonych, to jest ono na wskroś przesiąknięte kulturą wschodu, co objawia się na kilka sposobów: między innymi w maskach czy imionach i designie niektórych postaci, ale też i... muzyce. W kompozycjach towarzyszących przemierzaniu fantastycznego świata Keny usłyszymy egzotyczne instrumenty, takie jak indonezyjski angklung (obecny też w soundtracku kultowego anime Akira) i brzmi to po prostu magicznie, wyróżnia się na tle konkurencji i wpada w ucho na długo.
Kena: Bridge of Spirits nie jest grą idealną: poziom trudności bywa dość nierówny, niektóre starcia z bossami mogą delikatnie sfrustrować, a od czasu do czasu natkniemy się na niewidzialne ściany czy drobne błędy, które przypomną, że nie obcujemy z produkcją o ogromnym budżecie. Mimo tego jest to doświadczenie, które warto przeżyć: dla wspaniałego klimatu, cudownej oprawy i rozgrywki, która jest zwyczajnie przyjemna.
Plusy:
+ przepiękna grafika;
+ świetny soundtrack;
+ przyjemna i satysfakcjonująca rozgrywka;
+ przeurocze Roty.
Minusy:
- niektóre walki z bossami mogą irytować;
- drobne błędy.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat