

Nowy odcinek poświęca dużo uwagi wydarzeniom w Tanchico. Dotąd trudno było mi się zaangażować w wątek poszukiwań Liandrin i artefaktów w tym mieście. Teraz jednak nabrał on tempa, a także… luzu. Nynaeve, Elayne, Mat i Min stworzyli naprawdę fajną drużynę, a poszukiwania bransolety w tym odcinku mają pewien piracko-przygodowy klimat, w czym bardzo pomaga atmosfera samego miejsca. Sceny nocnych śpiewów i popijaw wprowadzają trochę lekkości do Koła czasu, które rzadko pozwala sobie na humor – większość historii funkcjonuje na „podniosłej nucie”. A sekwencje śpiewu, w których można poznać muzyczną stronę uniwersum, zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. Podobał mi się również moment, gdy bohaterowie zdobyli bransoletę właściwie zupełnym przypadkiem i przez chwilę nie wiedzieli, co robić. Dobre i płynne przejście od zabawy do „poważnych spraw”.
Mroczniej się robi, gdy z „wizytą” do Nynaeve i Elayne przychodzi Moghedien. To, jak szybko obezwładnia ona bohaterki i zmusza je do opowiedzenia o wszystkim oraz oddania bransolety, pokazuje, jak potężni są Przeklęci i jak bardzo bezsilni są bohaterowie Koła czasu. Moghedien jest ciekawą antagonistką, działającą nietypowymi metodami. Jej sposób na hipnozę to coś, czego jeszcze nie widziałem w fantasy. Ogólnie Przeklęci to jeden z ciekawszych wątków. Teoretycznie wszyscy służą Czarnemu, ale każdy z nich ma również swoje cele. Na przemian współpracują ze sobą i wbijają sobie nóż w plecy. Albo robią obie te rzeczy jednocześnie. Każdy z nich ma też trochę inną wizję tego, co należy osiągnąć, oraz diametralnie różne metody działania. Mam nadzieję, że Przeklęci będą odgrywać jeszcze większą rolę w fabule.
Dowiadujemy się więcej o Liandrin. Dotąd nie było jasne, dlaczego w ogóle należy do Czarnego Ajah, czemu tak wytrwale służy Czarnemu. Teraz wiadomo, że lata temu ciemność (w osobie Ishamaela) jako jedyna wyciągnęła do niej rękę, gdy była w potrzebie. Teraz prowadzi ona własną grę. Balansuje między Przeklętymi, szczególnie Lanfear i Moghedien, a najbardziej pragnie dołączyć do tego grona. Nie jest ona osobą, która zadowala się rolą wykonawcy – chce rozdawać karty. Przypuszczam jednak, że te zagrywki źle się dla niej skończą. Lanfear pokazała już, na co ją stać. Przeklęci żyją od tysięcy lat i na pewno mieli do czynienia już z wieloma takimi „pretendentami”.

Mocno skomplikowały się sprawy na pustkowiu Aiel. Lanfear nieustannie stara się odsunąć od siebie Randa i Egwene, na co ma ciche przyzwolenie Moiraine. Sama postać Randa rozwijana jest w niejednoznaczny sposób. Wciąż nie wiadomo, czy budzi się w nim obłęd spowodowany przenoszeniem. Najciekawsze jest to, że Rand dobrze wie, że pisana jest mu rola zbawcy lub niszczyciela świata. Nie jest pewien, w którym kierunku chce podążyć. Jasno unaocznia to rozmowa z Moiraine. Rand jednocześnie boi się swojej mocy i się nią rozkoszuje. Szkoda, że Josha Stradowski nie potrafi oddać tej dwoistości. Aktor wypada mało przekonująco w scenach, które wymagają subtelności. Ogólnie Koło czasu ma problem z młodszą częścią obsady, która nie umie wykrzesać z siebie charyzmy ani zainteresować widza swoimi postaciami. Pozostają w cieniu starszych koleżanek i kolegów po fachu. Josha Stradowski lepiej radzi sobie w intensywniejszych emocjonalnie sekwencjach. Podobała mi się scena, w której próbuje desperacko ożywić zabitą przypadkiem, podczas walki z Przeklętym, dziewczynkę. To znaczący punkt zwrotny. Smok Odrodzony poznaje realne konsekwencje swojej mocy, a to może wepchnąć go na mroczną ścieżkę.
Najmniej dzieje się w wątku Dwóch Rzek. Postacie głównie dochodzą do siebie po wydarzeniach z poprzedniego odcinka. Twórcy ruszyli naprzód z motywem miłosnym Perrina i Faile, co było już na tym etapie formalnością. Praktycznie od początku było wiadomo, że ich historia pójdzie w tym kierunku. Alanna zostaje uzdrowiona przez siostry Mata i odkrywa przy tym, że najpewniej zdolność przenoszenia jest powszechna wśród mieszkańców Dwóch Rzek. To ważna informacja, która jeszcze namiesza w tym uniwersum. Mam przeczucie, że nie jest to przypadkiem. Musi stać za tym jakieś głębsze i ważne wyjaśnienie – to jednak twórcy zostawią sobie dopiero na kolejne sezony. Tymczasem budują fundamenty pod starcie Dwóch Rzek z Białymi Płaszczami. Wątek ten rozwija się bardzo powoli. Widać, że twórcy mają niewiele materiału, który muszą rozciągnąć na cały sezon. Nie jest to wielkim problemem, ponieważ pozostałe kwestie to wynagradzają, a same sceny w Dwóch Rzekach są rozsądnie dawkowane, dzięki czemu nie nużą. Nie ma się wrażenia obcowania z „zapychaczem”.
Koło czasu daje nam kolejny satysfakcjonujący odcinek, który potrafi wciągnąć. Twórcy panują nad opowiadaną historią oraz w miarę konsekwentnie zmierzają do konfrontacji w finale. Fabuła płynnie przechodzi między wątkami i pozwala poczuć skalę świata przedstawionego, w czym pomagają piękne ujęcia oraz świetne efekty specjalne. Jeśli ten poziom zostanie utrzymany w pozostałych dwóch odcinkach, Koło czasu będzie można uznać za jeden z bardziej udanych seriali tego roku.
Poznaj recenzenta
Adam Luft
