Koło czasu: sezon 3, odcinek 6 – recenzja
Nowy odcinek serialu Koło czasu rozwija wszystkie wątki, choć nie każdy w równie dużym stopniu. W jednych dochodzi do znaczących przełomów, inne toczą się spokojniej, dając bohaterom trochę odpocząć. Widoczne jest też budowanie fundamentów pod finał sezonu.
Nowy odcinek serialu Koło czasu rozwija wszystkie wątki, choć nie każdy w równie dużym stopniu. W jednych dochodzi do znaczących przełomów, inne toczą się spokojniej, dając bohaterom trochę odpocząć. Widoczne jest też budowanie fundamentów pod finał sezonu.

Nowy odcinek poświęca dużo uwagi wydarzeniom w Tanchico. Dotąd trudno było mi się zaangażować w wątek poszukiwań Liandrin i artefaktów w tym mieście. Teraz jednak nabrał on tempa, a także… luzu. Nynaeve, Elayne, Mat i Min stworzyli naprawdę fajną drużynę, a poszukiwania bransolety w tym odcinku mają pewien piracko-przygodowy klimat, w czym bardzo pomaga atmosfera samego miejsca. Sceny nocnych śpiewów i popijaw wprowadzają trochę lekkości do Koła czasu, które rzadko pozwala sobie na humor – większość historii funkcjonuje na „podniosłej nucie”. A sekwencje śpiewu, w których można poznać muzyczną stronę uniwersum, zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. Podobał mi się również moment, gdy bohaterowie zdobyli bransoletę właściwie zupełnym przypadkiem i przez chwilę nie wiedzieli, co robić. Dobre i płynne przejście od zabawy do „poważnych spraw”.
Mroczniej się robi, gdy z „wizytą” do Nynaeve i Elayne przychodzi Moghedien. To, jak szybko obezwładnia ona bohaterki i zmusza je do opowiedzenia o wszystkim oraz oddania bransolety, pokazuje, jak potężni są Przeklęci i jak bardzo bezsilni są bohaterowie Koła czasu. Moghedien jest ciekawą antagonistką, działającą nietypowymi metodami. Jej sposób na hipnozę to coś, czego jeszcze nie widziałem w fantasy. Ogólnie Przeklęci to jeden z ciekawszych wątków. Teoretycznie wszyscy służą Czarnemu, ale każdy z nich ma również swoje cele. Na przemian współpracują ze sobą i wbijają sobie nóż w plecy. Albo robią obie te rzeczy jednocześnie. Każdy z nich ma też trochę inną wizję tego, co należy osiągnąć, oraz diametralnie różne metody działania. Mam nadzieję, że Przeklęci będą odgrywać jeszcze większą rolę w fabule.
Dowiadujemy się więcej o Liandrin. Dotąd nie było jasne, dlaczego w ogóle należy do Czarnego Ajah, czemu tak wytrwale służy Czarnemu. Teraz wiadomo, że lata temu ciemność (w osobie Ishamaela) jako jedyna wyciągnęła do niej rękę, gdy była w potrzebie. Teraz prowadzi ona własną grę. Balansuje między Przeklętymi, szczególnie Lanfear i Moghedien, a najbardziej pragnie dołączyć do tego grona. Nie jest ona osobą, która zadowala się rolą wykonawcy – chce rozdawać karty. Przypuszczam jednak, że te zagrywki źle się dla niej skończą. Lanfear pokazała już, na co ją stać. Przeklęci żyją od tysięcy lat i na pewno mieli do czynienia już z wieloma takimi „pretendentami”.

Mocno skomplikowały się sprawy na pustkowiu Aiel. Lanfear nieustannie stara się odsunąć od siebie Randa i Egwene, na co ma ciche przyzwolenie Moiraine. Sama postać Randa rozwijana jest w niejednoznaczny sposób. Wciąż nie wiadomo, czy budzi się w nim obłęd spowodowany przenoszeniem. Najciekawsze jest to, że Rand dobrze wie, że pisana jest mu rola zbawcy lub niszczyciela świata. Nie jest pewien, w którym kierunku chce podążyć. Jasno unaocznia to rozmowa z Moiraine. Rand jednocześnie boi się swojej mocy i się nią rozkoszuje. Szkoda, że Josha Stradowski nie potrafi oddać tej dwoistości. Aktor wypada mało przekonująco w scenach, które wymagają subtelności. Ogólnie Koło czasu ma problem z młodszą częścią obsady, która nie umie wykrzesać z siebie charyzmy ani zainteresować widza swoimi postaciami. Pozostają w cieniu starszych koleżanek i kolegów po fachu. Josha Stradowski lepiej radzi sobie w intensywniejszych emocjonalnie sekwencjach. Podobała mi się scena, w której próbuje desperacko ożywić zabitą przypadkiem, podczas walki z Przeklętym, dziewczynkę. To znaczący punkt zwrotny. Smok Odrodzony poznaje realne konsekwencje swojej mocy, a to może wepchnąć go na mroczną ścieżkę.
Najmniej dzieje się w wątku Dwóch Rzek. Postacie głównie dochodzą do siebie po wydarzeniach z poprzedniego odcinka. Twórcy ruszyli naprzód z motywem miłosnym Perrina i Faile, co było już na tym etapie formalnością. Praktycznie od początku było wiadomo, że ich historia pójdzie w tym kierunku. Alanna zostaje uzdrowiona przez siostry Mata i odkrywa przy tym, że najpewniej zdolność przenoszenia jest powszechna wśród mieszkańców Dwóch Rzek. To ważna informacja, która jeszcze namiesza w tym uniwersum. Mam przeczucie, że nie jest to przypadkiem. Musi stać za tym jakieś głębsze i ważne wyjaśnienie – to jednak twórcy zostawią sobie dopiero na kolejne sezony. Tymczasem budują fundamenty pod starcie Dwóch Rzek z Białymi Płaszczami. Wątek ten rozwija się bardzo powoli. Widać, że twórcy mają niewiele materiału, który muszą rozciągnąć na cały sezon. Nie jest to wielkim problemem, ponieważ pozostałe kwestie to wynagradzają, a same sceny w Dwóch Rzekach są rozsądnie dawkowane, dzięki czemu nie nużą. Nie ma się wrażenia obcowania z „zapychaczem”.
Koło czasu daje nam kolejny satysfakcjonujący odcinek, który potrafi wciągnąć. Twórcy panują nad opowiadaną historią oraz w miarę konsekwentnie zmierzają do konfrontacji w finale. Fabuła płynnie przechodzi między wątkami i pozwala poczuć skalę świata przedstawionego, w czym pomagają piękne ujęcia oraz świetne efekty specjalne. Jeśli ten poziom zostanie utrzymany w pozostałych dwóch odcinkach, Koło czasu będzie można uznać za jeden z bardziej udanych seriali tego roku.
Poznaj recenzenta
Adam Luft


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1958, kończy 67 lat
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1977, kończy 48 lat

