Korpo – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 28 września 2018Był sobie raz pewien... wirus. Imię jego: ID-7. Wirus ten działa w dość prosty sposób: pozbawia ludzi hamulców. Potęguje emocje. Tak bardzo, że „w porównaniu z jego działaniem, człowiek naćpany koksem to wzorowy obywatel”, jak stwierdza jeden z bohaterów Korpo.
Był sobie raz pewien... wirus. Imię jego: ID-7. Wirus ten działa w dość prosty sposób: pozbawia ludzi hamulców. Potęguje emocje. Tak bardzo, że „w porównaniu z jego działaniem, człowiek naćpany koksem to wzorowy obywatel”, jak stwierdza jeden z bohaterów Korpo.
Pewien człowiek, pod wpływem działania owego wirusa, dopuścił się morderstwa. Wyleczono go i uniewinniono, a cała sytuacja stworzyła precedens. Wyobraźcie sobie teraz, że wirus atakuje wszystkich obecnych w wieżowcu biurowych pracowników wielkiej korporacji. Budynek zostaje objęty kwarantanną, nikt nie może z niego wyjść czy też do niego wejść; służby wpuszczają kanałami wentylacyjnymi i klimatyzacyjnymi substancję zobojętniającą, zanim jednak remedium zacznie działać, minie 8 godzin... W samym środku tej sytuacji znajduje się dwoje głównych bohaterów, oboje wykorzystani i potraktowani przez korporację jak śmiecie, zniszczeni. Jednocześnie zarażeni zdają sobie sprawę, że mogą pozwolić sobie na niemal wszystko; po wszystkim powołają się na wspomniany precedens i pozostaną bezkarni... Oto punkt wyjściowy do fabuły (Mayhem), punkt dający wiele możliwości sprawienia widzom frajdy, ogromne pole do popisu, jeśli tylko twórcom nie zabraknie odwagi i pozwolą sobie na odrobinę szaleństwa. Jak wyszło to w tym wypadku?
Całkiem nieźle, ale... mogło być dużo lepiej. Joe Lynch rozłożył Korpo równomiernie pomiędzy krwawą akcję i komedię, przy czym cała ta krwawość jest dość zachowawcza. Niby jest krew, bohaterowie wręcz nią ociekają, niemniej w scenach starć pomiędzy pracownikami Lynch nie szarżuje, unika mocniejszych scen – co nie byłoby złe, gdyby nie fakt, że zdecydowana większość filmu opiera się jednak na przemocy przy użyciu biurowych narzędzi. Wystarczyłoby odrobinę kreatywności i reżyser wyciągnąłby z tego znacznie więcej. Niestety, gdy zabawa już się rozkręca, widz ciągle ma nadzieję na więcej, czeka na nowe pomysły, zabawę przy wykorzystaniu korporacyjnych motywów – a dostaje tego bardzo niewiele.
Główni bohaterowie to Derek Cho (Steven Yeun) i Melanie Cross (Samara Weaving), którzy jednoczą się w walce przeciw korporacji. Razem pokonują kolejne poziomy, likwidując poszczególnych pracowników wyższego szczebla, by koniec końców zemścić się na swoim szefie (stopniowe ubijanie minibossów w drodze do arcywroga). Dwoje głównych aktorów bawi się ewidentnie wspaniale, ociekając krwią, szarżując, przerzucając się wrednymi tekścikami – oglądanie ich w akcji sprawia masę satysfakcji i naprawdę chciałoby się, żeby scenariusz umożliwił im rzucenie się na jeszcze głębsze wody szaleństwa. Jestem pewien, że wykorzystaliby to w pełni. Tak czy owak – nie sposób im nie kibicować, nie odczuwać radości, gdy udaje im się przechytrzyć i pozbyć kolejnych przeciwników. Jest też między bohaterami specyficzny rodzaj chemii, dzielą ze sobą te wszystkie spotęgowane emocje, gniew, smutek, chęć do zadawania bólu czy... popęd seksualny. Wszystko to zagrali naprawdę świetnie.
A gdy odpuścimy sobie narzekanie na nieco powściągliwą masakrę, na pewno docenimy sam sposób opowiadania historii – dowcipny, ale wcale nie infantylny. Z morałem wypowiadanym przez Yeuna wprost do widza, łopatologicznym i prostym, ale hej, przecież to o prostych, a ważnych sprawach zapominamy najczęściej. To krwawe rozliczenie się z korporacyjnymi problemami nie jest bezwzględną krytyką – przypomina, że nie trzeba aż tak wiele, by to wszystko mogło wyglądać inaczej, czyli po prostu... lepiej.
Jest więc satyra, jest pretekst do przedstawienia rzezi, wcale nieabsurdalny, albowiem wiele z tych ukazanych w Korpo żądz z pewnością czai się gdzieś w najmroczniejszych odmętach umysłu pracowników. Gdyby faktycznie pozbawić ich (nas!) wszelkich hamulców, tłumiących tę narastającą latami frustrację i żal, kto wie... Obok krytyki korporacyjnych praktyk jest też więc miejsce na zrozumienie dla człowieka, którego inni, równie zniszczeni, doprowadzają na skraj wytrzymałości.
Nieco więcej szarży, pomysłowości, bezkompromisowości i szaleństwa, trochę lepsza warstwa wizualna – i byłoby naprawdę świetnie. A tak... jest po prostu nieźle. I nadzwyczajnie odprężająco!
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat