Korzenie rodzinne - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 3 grudnia 2021Jeff Lemire to scenarzysta komiksowy, który produkuje kolejne fabuły z zastraszającą szybkością. Rzecz w tym, że raczej rzadziej niż częściej daje się w nich odczuć negatywne efekty tak katorżniczej pracy. W Korzeniach rodzinnych to drugie jest niestety coraz bardziej odczuwalne.
Jeff Lemire to scenarzysta komiksowy, który produkuje kolejne fabuły z zastraszającą szybkością. Rzecz w tym, że raczej rzadziej niż częściej daje się w nich odczuć negatywne efekty tak katorżniczej pracy. W Korzeniach rodzinnych to drugie jest niestety coraz bardziej odczuwalne.
Tytuł i okładka nowego komiksu Jeffa Lemire’a mogą sugerować kolejną obyczajową opowieść, w tworzeniu których lubuje się kanadyjski scenarzysta. Dlatego po rozpoczęciu lektury dość szybko można poczuć zaskoczenie. Ani rysunki, ani sam początek nie wskazują, że będziemy mieli do czynienia z fantastyką, choć narrator tej opowieści szykuje czytelników na nadchodzący koniec świata. I rzeczywiście, już za chwilę dziwne, niepokojące wydarzenia dochodzą w fabule do głosu i wchodzimy w poetykę dynamicznie rozwijającego się horroru. To jednak nie wszystko, bo w Korzeniach rodzinnych Lemire postanowił ożenić horror z postapokalipsą.
Choć nie jest to opowieść obyczajowa, to jest jak najbardziej rodzinna, zresztą tytuł jednoznacznie na to wskazuje. To opowieść o samotnej matce, Loreccie i jej dzieciach, nastoletnim Joshu i młodszej od niego Meg. Są oni typową rodziną z amerykańskiej prowincji, w dodatku rozbitą, bo ojciec jakiś czas temu ich opuścił. Lemire szybko kreśli trapiące ich, prozaiczne problemy, a potem dorzuca taki, który na zawsze zmieni ich życie. Zaczyna się od tego, że coś dzieje się ze skórą Meg, która w jednym miejscu jest dziwnie pofałdowana. Wtedy jeszcze wygląda to na zwykłą chorobę, ale kiedy z ciała dziewczynki zaczynają wyrastać roślinne pędy, już wiadomo, że nie będą to przelewki.
Najbardziej kozackim bohaterem Korzeni rodzinnych okazuje się długo nieobecny w ich życiu dziadek. To mężczyzna potężnej postury, który pojawia się, gdy z Meg dzieją się dziwne rzeczy. Zaczyna walczyć o swoją rodzinę, ale też stawia czoła tajemniczej organizacji, która zaczyna ich ścigać, choć chodzi im jedynie o Meg. Dziewczynka jest bowiem zwiastunem końca świata, dlatego trzeba ją zlikwidować.
Te krótkie streszczenie to zaledwie część fabuły tej dwunastozeszytowej historii. Mimo niewielkiej objętości jak na rozległą w latach opowieść dzieje się tu dużo, dzieje się szybko. Sama lektura mija błyskawicznie. To raczej niecodzienne dla Lemire’a, który nie jest typem scenarzysty szybko podążającego do celu. Dlatego w przypadku tej historii czujemy pewnego rodzaju dyskomfort, mając poczucie, że nie dał jej on wystarczająco czasu, aby mogła w pełni, nomen omen, rozkwitnąć. Trudno stwierdzić skąd ten pośpiech, choć być może taki sposób poprowadzenia fabuły dla niektórych czytelników nie będzie sprawiał problemu. Jest dynamicznie, jest wiele scen akcji, jest wielka stawka i są naprawdę duże emocje.
Brzmi jak przepis na popkulturowy bestseller? Cóż, w jakimś stopniu tak jest, choć przykładowo rysunki Phila Hestera uciekają jak najdalej od wyobrażeń o typowym, nie tylko komiksowym bestsellerze. W zasadzie ów rysownik starał się być chyba jak najbliżej kreski samego Lemire’a, dlatego oprawa graficzna jest ekspresyjna, momentami wręcz toporna i powierzchowna, pozostająca bardziej w obrębie szkiców, niż starannie wykończonych plansz. Wygląda to tak, jakby Lemire sam nie miał czasu na narysowanie tej historii i poprosił kolegę z branży, który starał się być jak najbliżej jego stylu. Dlatego momentami chciałoby się nieco bardziej dopracowanych rysunków, ale kiedy już wpadniemy w rytm tej opowieści, z czasem nie traktujemy tej oprawy jako mankament.
Mankamentem nie jest również jawnie ekologiczna wymowa Korzeni rodzinnych. Kanadyjski scenarzysta atrakcyjnie połączył tutaj wątki rodzinne z palącymi problemami dzisiejszego świata, choć można mieć wrażenie, że tylko prześlizgnął się po temacie. Dużo lepiej wyszło mu to w Łasuchu (choć tam chodziło o faunę, a nie florę), ale też tamta opowieść miała dużo więcej czasu, żeby właśnie w pełni rozkwitnąć. Bardziej chyba zależało mu na wymowie symbolicznej Korzeni rodzinnych niż na trzymaniu się skali prawdopodobieństwa w fabule i dlatego niejednokrotnie mamy wrażenie, że za bardzo ją przekracza. I dlatego w dorobku Jeffa Lemire’a ów tytuł raczej nie znajdzie się wśród jego najważniejszych dokonań, ale przynajmniej potrafi dostarczyć sporo emocji i odrobinę refleksji. Ale nie więcej.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat