Kresy szczerości - recenzja filmu
Kresy szczerości (Echo Valley) to kolejna filmowa produkcja od Apple TV+. To opowieść o trudnej relacji matki i córki, a zwłaszcza o naiwności i poświęceniu tej pierwszej. Julianne Moore i Sydney Sweeney robią, co mogą, by wzbudzić w widzu jakiekolwiek emocje. Niestety scenariusz zbytnio im w tym nie pomaga.
Kresy szczerości (Echo Valley) to kolejna filmowa produkcja od Apple TV+. To opowieść o trudnej relacji matki i córki, a zwłaszcza o naiwności i poświęceniu tej pierwszej. Julianne Moore i Sydney Sweeney robią, co mogą, by wzbudzić w widzu jakiekolwiek emocje. Niestety scenariusz zbytnio im w tym nie pomaga.

Nie miałem wielkich oczekiwań co do tego filmu. Zwiastuny zdradzały naprawdę dużo z fabuły. Już przed seansem było wiadomo, że Kresy szczerości to coś z pogranicza thrillera i opowieści o dysfunkcyjnej rodzinie. A jednak nawet tak nisko zawieszoną poprzeczkę udało się strącić. To produkcja zrealizowana bardzo nieumiejętnie, bez większego pomysłu. Wypełniona jest błędami logicznymi i ogromną liczbą nudnych, niepotrzebnie przeciągniętych scen.
Już sam początek zwiastuje, z jakim filmem będziemy mieć do czynienia. Akcja rozwija się bardzo, bardzo wolno. Julianne Moore stara się dobrze oddać charakter swojej postaci – kobiety przygniecionej tragedią, cierpiącej na depresję. Jednakże jej wysiłki idą praktycznie na marne. Nie ma bowiem dobrego uzasadnienia, po co właściwie wprowadzono wątek stanu psychicznego głównej bohaterki. Dla dalszej fabuły nie jest ważne, czy Kate to wrak człowieka, czy siłaczka. Scenarzyści chcieli dodać jej głębi, ale to kompletnie nie wyszło. To nie przeszłość definiuje ją w tym filmie, lecz otoczenie.
A w jej najbliższym otoczeniu jest córka Claire (Sydney Sweeney) – uzależniona od narkotyków dziewczyna, pozbawiona jakichkolwiek skrupułów. I choć finalnie okazuje się postacią poboczną, która tak naprawdę więcej przewija się za kulisami niż przed samą kamerą, to ma ona do odegrania jedną elektryzującą i poruszającą scenę. Totalnie odjechana, długa i wykraczająca poza wszelkie granice kłótnia matki z córką. To moment, kiedy puszczają hamulce i możemy zobaczyć skalę upadku Claire, jej dogłębną degradację moralną.
Sydney Sweeney po raz kolejny udowadnia tym filmem, jak wszechstronną jest aktorką. W Kresach szczerości ani przez chwilę nie przypomina sensualnej uwodzicielki, którą znamy z innych produkcji (a na horyzoncie pojawił się jeszcze film, do którego przytyła 14 kilogramów i intensywnie pracowała nad muskulaturą). Młoda aktorka robi wszystko, by widzowie jej nie zaszufladkowali. W produkcji Apple'a jest szokująco przekonująca, ale to nie wystarcza, by mogła zostać zapamiętana. Nie wystarcza, bo obok dwóch świetnych kreacji aktorskich nic innego nie działa.
Intryga od początku jest szyta grubymi nićmi, a akcji mamy jak na lekarstwo. Potem pojawia się jeszcze główny czarny charakter Jackie (Domhnall Gleeson) – bardziej groteskowy aniżeli przerażający. Niekonsekwencja w budowaniu tej postaci to kolejny zarzut do scenarzystów. Mężczyzna czasami jest bezwzględny, by innym razem totalnie pobłażać swojej ofierze. Jego inteligencja i przebiegłość kończy się tam, gdzie akurat jest to potrzebne, by dalej poprowadzić fabułę. Perfekcyjny manipulator sam zostaje zmanipulowany w niezwykle prosty sposób.
Można powiedzieć, że Kresy szczerości to tak naprawdę dwa filmy w jednym. Pierwszy to opowieść o matce i córce – i on kończy się, kiedy główna bohaterka znajduje się na chodniku małego miasteczka. Drugi to historia walki o przetrwanie w obliczu ataku groźnego prześladowcy. Ani tego pierwszego, ani tego drugiego wątku produkcja nie rozwija w wystarczający sposób. Przez niepotrzebny miszmasz i chęć całkowitej zmiany narracji dostajemy dwie niekompletne i płytkie historie.
Mam wrażenie, że podczas prac nad scenariuszem nikt nie zastanawiał się nad pomysłami, a raz rzucona sugestia stawała się rzeczą obowiązującą. Świat przedstawiony w filmie jest irracjonalny, bohaterowie płytcy i banalni. Nie ma dobrze nakreślonego ciągu przyczynowo-skutkowego, pełno tu nic niewnoszących wrzutek fabularnych, rzekomych smaczków mających zbudować więź z postaciami. Niestety efekt wyszedł co najwyżej średni, żeby nie powiedzieć kiepski, bo nic z tego nie działa ani nie trafia w punkt. A na dodatek przejścia między kolejnymi ujęciami nie są zbyt płynne, przez co wprowadzany jest niepotrzebny chaos. Skaczemy między miejscami i gubimy się w niewielkich, choć zauważalnych przeskokach czasowych.
Na koniec główne przesłanie filmu. Wielka, bezwarunkowa miłość matki do córki ukazana w najbardziej ekstremalnych warunkach, jakie tylko można sobie wyobrazić. Niestety Kresy szczerości totalnie nie unoszą ciężaru tego typu historii – spłycają temat i pokazują go w sposób bardzo nieumiejętny.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 1955, kończy 70 lat
ur. 1970, kończy 55 lat

