Ludzkość od wieków fascynował las i jego wielka tajemnica, zaklęta w nieodgadnionym mroku i przejmującym szumie drzew. Nie ma więc przypadku w tym, że twórcy Les saisons już na samym początku odwołują się do bóstw zamieszkujących bory i puszcze. To zapowiedź wędrówki, która nas czeka, zawartej gdzieś pomiędzy magią a realnością. W tej podróży bezwiednie przyjmiemy perspektywę zwierząt; niektóre z nich spoglądają na nas ukradkiem, nieśmiało, nieufnie przechadzając się w okolicach matecznika. Taki stan rzeczy jest jednak zrozumiały - tytułowe królestwo systematycznie podporządkowuje sobie człowiek, pierwotnie bohater drugiego planu, który zapragnął wziąć naturę we władanie. Zanim to się jednak stanie, będziemy celebrować przyrodę wraz z naszymi braćmi mniejszymi. Jak obwieszcza na wstępie filmu jego narratorka, Krystyna Czubówna, "zima trwa już od 80 tysięcy lat". Koniec epoki lodowcowej przyniesie jednak olbrzymie zmiany: zwierzęta zaczną stopniowo opanowywać lasy, nienaznaczone jeszcze działalnością człowieka. Życie odbywa się tu zgodnie z porami roku - zwróćcie uwagę, że reżyser, Jacques Perrin, czterokrotnie odwołuje się do ukazania przemierzającego niebo stada ptaków, zabiegu, który wykorzystał już w Makrokosmosie. To symbol zmieniających się sezonów. Na ekranie widzimy więc tango narodzin i śmierci - urocze maluchy stawiają swoje pierwsze kroki zaraz obok miejsca, gdzie drapieżnik dopada swoją ofiarę. Praca kamery budzi podziw, a niektóre ujęcia zapierają dech w piersiach, rodząc banalne pytanie o to, jak twórcom udało się podejść tak blisko płochliwych zwierząt. No url Przepiękne zdjęcia doskonale oddają schemat działania mieszkańców lasu, który gdzieś na najgłębszym poziomie hołduje koncepcji kołowej historii dziejów. Czas jest bowiem istotnym elementem filmu - w żaden sposób nie możemy tu mówić o powtarzalności cyklu życia i śmierci. Zaraz obok zwierząt rozgrywa się przecież wielkie historyczne widowisko, którego bohaterem staje się człowiek. Perrin stawia pytania o działanie w harmonii z naturą, by w trzecim akcie jego opowieść subtelnie zmierzała w stronę moralitetu. Tym samym Les saisons ma słodko-gorzki posmak: świergot ptaków, ryk jelenia i tętent dzikich koni powoli ustępują miejsca postępowi cywilizacyjnemu, wyrażającemu się choćby w przywołanych na ekranie wycinkach drzew czy oparach gazów bojowych. Reżyser nie jest jednak pesymistą, jakby wziął sobie do serca słowa pieśni Indian Nawaho: "z każdej ciemnej doliny jest jakieś ukryte wyjście, jakiś tęczowy szlak". Dzięki temu Les saisons staje się de facto afirmacją życia w jego czystej, nieskażonej naporem cywilizacji formie, rozgrywającego się jeszcze pod dyktando praw natury. Prawdziwym bohaterem filmu jest ogół zwierząt zamieszkujących las - Perrin zrywa ze znaną z programów przyrodniczych zasadą, iż widz na ekranie powinien mieć swoich faworytów, stworzenia, którym będzie kibicował. Jest tutaj scena, w której wataha wilków pędzi za stadem koni. Kamera nie odpuszcza, zabierając nas nawet pomiędzy drapieżników. Reżyser przedstawia doskonałą alternatywę dla tak modnego w dzisiejszych czasach podglądactwa, oferując nam rolę bezstronnych obserwatorów. Nie opowiemy się po żadnej stronie, nie zdając sobie nawet sprawy, kiedy zasady rządzące naturą uznaliśmy za obowiązujące. Zanim ta opowieść się zakończy, spragniony ptak dotrze jeszcze do małego źródełka, które dziś jest miejscem religijnego kultu. Tysiące lat temu jego przodek również tutaj przybył, poszukując wody. Wtedy jego oczom ukazał się symbol leśnych bóstw. Życie, nasze i zwierząt, nigdy się więc nie kończy. Ono się tylko zmienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj