Little Orpheus - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 12 czerwca 2020Little Orpheus zadebiutowało w roku 2020 na urządzeniach z jabłkiem w ramach usługi Apple Arcade. Posiadacze pecetów i konsol musieli czekać dwa lata, by móc zapoznać się z tym tytułem. Czy było warto?
Little Orpheus zadebiutowało w roku 2020 na urządzeniach z jabłkiem w ramach usługi Apple Arcade. Posiadacze pecetów i konsol musieli czekać dwa lata, by móc zapoznać się z tym tytułem. Czy było warto?
W 1962 roku niejaki Iwan Iwanowicz wybrał się w podróż w głąb wygasłego wulkanu, by zbadać wnętrze Ziemi. Powrócił dopiero po trzech latach i przywiózł ze sobą niesamowite wieści - uważa bowiem, że udało mu się uratować świat przed zagładą. Jest jednak pewien drobny problem, bo przy okazji zgubił... bombę jądrową, która zasilała kapsułę o nazwie Little Orpheus. Ratowanie świata to jedno, losy tak istotnej "zguby" wyjaśnić po prostu trzeba. Zadania tego podejmuje się budzący grozę generał Jurkowoj. Iwanowicz zaczyna opowiadać swoją historię, a my trafiamy w sam środek tej przedziwnej przygody i przeżywamy wydarzenia, o których mówi bohater.
Podczas rozgrywki praktycznie cały czas towarzyszy nam narracja prowadzona przez Iwanowicza i Jurkowoja. Ten pierwszy ciągle opowiada o swoich wyjątkowych przeżyciach, drugi zaś nie daje im wiary i nie stroni od tego, by nazywać swojego rozmówcę kłamcą czy głupcem. To prowadzi do wielu zabawnych sytuacji i słownych utarczek, które umilają nam tę krótką i niestety też bardzo mało rozbudowaną przygodę. Sposób narracji bardzo przypadł mi do gustu i w tym przypadku słuchanie czy czytanie napisów podczas zabawy nie przeszkadza, bo rozgrywka jest mało wymagająca.
Little Orpheus w teorii jest grą platformową z elementami logicznymi. W teorii, bo w praktyce oba te elementy są niezbyt skomplikowane i mocno widać po nich, że tytuł ten wywodzi się z urządzeń mobilnych i dostosowany był do komfortowej obsługi na ekranach dotykowych, którym daleko do precyzji padów, klawiatury czy myszy. Przez zdecydowaną większość czasu jest to "samograj", w którym wystarczy po prostu biec w prawo, od czasu do czasu podskoczyć i rozwiązać jakąś łamigłówkę. Te ostatnie są banalne i nawet przez moment nie trzeba się nad nimi zastanawiać. Sprowadzają się po prostu do aktywacji jakiegoś przełącznika, wychylenia dźwigni czy przesunięcia skalnego bloku, by w ten sposób stworzyć prowizoryczną platformę. Widzieliśmy to wiele razy i trudno o jakiekolwiek zaskoczenia czy powody do myślenia i drapania się po głowie.
Urozmaiceniem są segmenty, w których jako Iwanowicz uciekamy przed zagrożeniem zbliżającym się z dużą prędkością w naszym kierunku. To w zasadzie jedyne momenty, w których rzeczywiście musimy się nieco postarać, ale niekoniecznie ze względu na poziom trudności, ale po prostu samą obecność "limitu czasowego". Jeśli będziemy zbyt wolni lub zbyt dużo czasu zajmie nam przedzieranie się przez jedną z przeszkód, to będzie wiązało się to z porażką i koniecznością rozpoczynania ponownie od punktu kontrolnego. Nie wiążę się to natomiast z żadną frustracją, bo wszystkie te ucieczki są króciutkie, więc nawet jeśli zaliczymy wtopę, to utracimy najwyżej kilkanaście sekund.
Krótka jest też sama gra. Little Orpheus składa się z ośmiu rozdziałów, których ukończenie zajmie przeciętnym graczom około 3-4 godzin. Nie jest to zbyt imponujący wynik, ale trzeba zaznaczyć, że cena jest całkiem rozsądna, bo 50 zł wydaje się właściwą kwotą za to, co otrzymujemy. Dodatkowo dostajemy również coś w stylu "nowej gry plus". Po przejściu każdego epizodu możemy rozegrać go ponownie, tym razem poszukując ukrytych "znajdziek", które później możemy wykorzystać do odblokowania nowych kostiumów i innych dodatków. Dla mnie nie było to wystarczającą motywacją do grania drugi raz, ale może zachęcić łowców trofeów i osiągnięć, którzy chcą dorzucić kolejnego "calaka" do swojej kolekcji.
W momencie swojego debiutu w bibliotece Apple Arcade Little Orpheus zyskało spore uznanie ze względu na atrakcyjną oprawę audiowizualną. Na "dużych" platformach sprawa wygląda nieco inaczej. Konkurencja jest znacznie większa, a grafika nie robi tak wielkiego wrażenia na dużym ekranie. Nie oznacza to natomiast, że jest źle. W dalszym ciągu dzieło studia The Chinese Room może się podobać dzięki dużej liczbie wyrazistych kolorów, zróżnicowanym lokacjom czy zastosowanym filtrom, które ukrywają pewne mankamenty i mają za zadanie zbliżyć tę produkcję do filmów z ery technicolor. Nie jest to natomiast poziom typowo konsolowych platformówek, takich jak chociażby Ori and the Will of the Wisps.
Na PC i współczesnych konsolach Little Orpheus robi zdecydowanie mniejsze wrażenie niż na smartfonach czy tabletach z jabłkiem na obudowie. Nadal jest to jednak produkcja, która może zapewnić kilka godzin lekkiej, luźnej i przyjemnej zabawy, a dyskusje Iwanowicza i Jurkowoja z pewnością sprawią, że kilka razy się uśmiechniecie. W połączeniu z całkiem atrakcyjną, premierową ceną sprawia to, że jest to tytuł, którym warto się zainteresować, nawet pomimo pewnych wad, które wychodzą na jaw na "dużych" sprzętach.
Plusy:
+ historia potrafi rozbawić;
+ prosta rozgrywka (jeśli w grach chcecie się zrelaksować);
+ niski próg wejścia.
Minusy:
- prosta rozgrywka (jeżeli lubicie wyzwania);
- mało skomplikowane zagadki i elementy platformowe;
- bardzo krótka.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat