Marvel’s Jessica Jones: sezon 1, odcinek 1 – recenzja spoilerowa
Marvel’s Jessica Jones to kolejny efekt współpracy platformy internetowej Netflix i studia Marvel. Oceniamy, tym razem spoilerowo, pierwszy odcinek produkcji z Krysten Ritter i Davidem Tennantem w rolach głównych.
Marvel’s Jessica Jones to kolejny efekt współpracy platformy internetowej Netflix i studia Marvel. Oceniamy, tym razem spoilerowo, pierwszy odcinek produkcji z Krysten Ritter i Davidem Tennantem w rolach głównych.
Współpraca platformy Netflix i studia Marvel to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w ostatnich latach w branży telewizyjnej. Dzięki temu połączeniu komiksowe serie Marvela odkrywane są na nowo i w znacznie dojrzalszej wersji, niż ma to miejsce w kinach. Już w serialu Daredevil udowodniono, że studio nie ogranicza się tylko do produkcji lekkich i zabawnych, takich jak choćby Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.. Marvel's Jessica Jones jest tego kolejnym potwierdzeniem. Mało tego – stawia seriale Marvela w zupełnie nowym świetle. Jeszcze nigdy komiksowe produkcje telewizyjne nie były tak ciężkie, jak ma to miejsce w przypadku przygód Jessiki.
Każdy ma prawo do własnej opinii i do własnego zdania na temat danego serialu, dlatego też otwarcie przyznaję, że Daredevil mnie nie zachwycał. Był bardzo dobrym, mrocznym i odważnym serialem, mającym swoje zalety i wady, jednak nie do końca przemawiały do mnie wyostrzone zmysły bohatera oraz niektóre sceny akcji – coś, czego w Marvel's Jessica Jones nie ma (przynajmniej w pierwszym odcinku). I wcale nie uważam tego za wadę - wprost przeciwnie. Historia Jessiki Jones to przede wszystkim thriller psychologiczny, charakteryzujący się głębokim, sugestywnym i niesamowicie gęstym klimatem. Ten serial przytłacza, ale robi to w taki sposób, że po premierze miałem ochotę błyskawicznie odpalić kolejny odcinek.
Tworzenie seriali dla platformy Netflix musi być dla producentów i scenarzystów niezwykle przyjemnym doświadczeniem. Mając świadomość tworzenia historii, która trwa aż 13 godzin i udostępniona zostanie potencjalnemu widzowi w jednej chwili, twórcy mogą do swojego projektu podejść od zupełnie innej strony pod względem narracji. I dokładnie tak jest z Jessicą Jones - pod względem fabularnym serial niemal przez cały pierwszy odcinek jest jedną wielką zagadką. Nie odkrywa zbyt wiele fabularnych szczegółów i wydaje mi się, że gdyby ktoś nie znał zarysu fabularnego całej historii, mógłby czuć się nieco zagubiony. Po to jednak Netflix udostępnia 13 odcinków od razu, by kluczowe wątki zawiązywać stopniowo, a nie wykładać na talerzu cały koncept w pilocie.
Wydaje mi się, że właśnie w tym tkwi największa siła Marvel's Jessica Jones. W dialogach czy też w monologach głównej bohaterki scenarzyści nie ujawniają zbyt wiele. Nic nie wskazuje też na to, że to dawna superbohaterka. Dowiadujemy się o tym – również w bardzo niejednoznaczny sposób – gdy wskakuje na schody przeciwpożarowe i chwilę później, gdy bez trudu podnosi Aston Martina (świetna była też scena z butem rzucanym w kierunku sufitu). Nie wiemy też, kim jest tajemniczy jegomość prześladujący Jessicę w jej wizjach. Aura tajemniczości w premierze daje się we znaki niemal w każdej scenie, ale dzięki temu łatwiej się na całej historii skupić i wyłapywać drobne smaczki.
Jestem zachwycony budowaniem klimatu. Chwile, w których pojawia się Kilgrave, a ekran na moment robi się – a jakże – purpurowy, to absolutny realizacyjny majstersztyk połączony z kunsztem aktorskim samego Davida Tennanta. Brytyjski aktor na ekranie pojawiał się bardzo rzadko, ale swoim głosem przerażał nie tylko Jessicę, ale również mnie. I nawet jeśli sama historia rozkręcała się w pierwszym odcinku dość powoli, to i tak sceny w hotelu, a następnie w windzie udowodniły, jak dobrym serialem może być Jessica Jones i jak dużo dobrego od siebie potrafi dać Krysten Ritter.
Nie chcę przesadnie zachwycać się najnowszym serialem Marvela i Netflixa zaledwie po jednym odcinku, bowiem opinie osób, które zdołały obejrzeć już cały pierwszy sezon, są mocno zróżnicowane. Oceniam pierwsze wrażenie i jest ono dla mnie bardzo dobre, a na pewno lepsze niż w przypadku premiery Daredevila. Nie da się też ukryć, że Marvel i Netflix mają wyjątkowy talent do kreowania w swoich serialach wyrazistych przeciwników dla tytułowych bohaterów. Kilgrave to postać, która zapada w pamięć na długo - już nie mogę doczekać się kolejnych scen z udziałem Tennanta.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat