Miłość ci wszystko wybaczy
David Rambo, scenarzysta odpowiedzialny za jedne z najgłupszych odcinków pierwszego sezonu, powraca i nie rozczarowuje - Revolution znowu razi idiotyzmami.
David Rambo, scenarzysta odpowiedzialny za jedne z najgłupszych odcinków pierwszego sezonu, powraca i nie rozczarowuje - Revolution znowu razi idiotyzmami.
Gdy odkrywamy tajemnicę stojącą za czerwonymi drzwiami, można poczuć rozczarowanie. Sam motyw jest bardzo naciągany i nie jestem przekonany, że ta osoba mogłaby w taki sposób przeżyć. Potem mamy szybki ratunek i wracamy do miasta. Hermetyczność drugiego sezonu jest jego wadą. Podróże w pierwszej serii stanowiły o sile serialu - nawet wówczas, gdy fabularnie wszystko kulało. Teraz, gdy akcja w większości rozgrywa się w jednym miejscu, da się odczuć pewne znużenie, zwłaszcza że miasto nadal niesamowicie przypomina to z The Walking Dead.
Sceny konfrontacji z czarnym charakterem i jego armią są takie, jakich możemy oczekiwać po wspomnianym scenarzyście. Emocjonują równie niesamowicie jak patrzenie na krople kapiące z kranu w kuchni i wciągają jak zapchany odkurzacz. Każdy kolejny krok jest oczywisty - ktoś musi odkryć, co się stało z żoną nikczemnika, by doszło do ataku. Widzę przewagę liczebną, ale nie jestem pewien, czy przy dobrym systemie obronnym odgrywałaby ona znaczenie. Walka mogłaby zakończyć się sukcesem obrońców, lecz widocznie ktoś uznał te motywy za ciekawsze.
[video-browser playlist="634628" suggest=""]
W tych wszystkich scenach po ekranie przemyka Rachel, przywdziewając cierpiętniczą maskę. Udaje się jej ją zachować na twarzy nawet wtedy, gdy ucieka przed grupą żądnych krwi barbarzyńców. Tutaj również widzimy bardzo wyszukany motyw scenarzysty. Przez cały odcinek Miles mówi, że nie będzie mógł walczyć jedną ręką, a nagle wygląda na to, że było to małe oszustwo. Wydaje mi się, że chciał przybrać postawę męczennika, by skończyć z wyrzutami sumienia spowodowanymi wydarzeniami z finału. Los jednak jest okrutny i cały czas krzyżuje mu plany. W scenach pojedynków scenarzysta nie zapomina, że Miles to taki Rambo tego świata - chociaż walczy z czterema na raz, czas na pauzę musi być, by spojrzeć szczenięcym wzrokiem na ranną Rachel. Wtórują mu przeciwnicy, zapewne poruszeni jego troską.
Nawet nieźle jest u Toma, gdzie Patrioci szybko odkrywają jego prawdziwą tożsamość. Sądziłem, że ten wątek zostanie zarezerwowany na przyszłość, a tu proszę, rozwijany jest już w trzecim odcinku. Esposito ładnie prezentuje się w scenie sprzedawania ściem Amerykanom, jakoby szukał zemsty na Monroe. Ponownie wychodzi na dwuznacznego i okrutnego człowieka, gdy tak po prostu godzi się z losem syna. U Charlie również wszystko wraca do normy. Przez dwa odcinki ściga Monroe'a, by ubić go jak prosiaka, a teraz, po zobaczeniu kartki z nazwiskiem matki, nagle porzuca swoje zadanie. Nigdy nie zrozumiem, co kieruje scenarzystami w wymyślaniu coraz to dziwniejszych zachowań tej bohaterki.
Po pierwszych dwóch odcinkach Revolution prezentowało się ciekawiej i poważniej. Wszystko to zaprzepaszczono w trzecim epizodzie, który jakością powraca do festiwalu głupot z pierwszej serii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat