Miłość ponad czasem: sezon 1, odcinek 1 i 2 - recenzja
Miłość ponad czasem to nowy serial HBO Max oparty na książce Zaklęci w czasie. Czy romans o podróżach w czasie ma rację bytu?
Miłość ponad czasem to nowy serial HBO Max oparty na książce Zaklęci w czasie. Czy romans o podróżach w czasie ma rację bytu?
Miłość ponad czasem to serial Stevena Moffata, współtwórcy popularnego Sherlocka, więc możemy mieć co do niego wysokie wymagania. Każdy, kto zna książkę oraz jej filmową adaptację Zaklęci w czasie, wie, czego mniej więcej się spodziewać po serialu. A jednak jego początek mnie rozczarował. Pierwsze dwa odcinki wydają się dziwnie chaotyczne w przedstawieniu relacji Henry'ego i Clare, czego efektem jest monotonia i frustrująca powtarzalność. Moffat nie za bardzo wie, o czym chce tu opowiadać. To historia o trudnej miłości czy o bolączkach podróżnika w czasie? Stara się tłumaczyć obie kwestie, ale nic głębszego z tego nie wynika. Jest to powierzchowne i nie wykorzystuje potencjału.
Problem polega na tym, że Miłość ponad czasem nie działa jako historia romantyczna. Początek miłości tej pary jest ukazany dziwacznie i można odnieść niepokojące wrażenie panującego tutaj absurdu. Przykład? Mamy scenę, w której nagi bohater zza krzaków mówi do 6-letniej wówczas Clare, by mu skombinowała ubranie. Co robi dziecko? Bez wahania spełnia jego prośbę i potem jeszcze się z nim spotyka. Trudno w tym dostrzec nutkę romantyzmu. Gdy po latach starsza bohaterka mówi do innej wersji Henry'ego, jak bardzo go pragnie, to nie brzmi to romantycznie, a wywołuje niechęć. Nie uwierzyłem w ich związek. To uczucie wydaje mi się fałszywe. Pod tym kątem film pokazał to lepiej, po prostu wiarygodniej.
Kwestia trudnej miłości związanej z tym, że Henry niekontrolowanie skacze w czasie, również została potraktowana po macoszemu. Coś, co powinno być punktem wyjścia dramatu tej pary, jest nijaką komplikacją. Nie czuć powagi sytuacji i trudno doszukać się tu emocji. Twórca za wszelką cenę chce nam wmówić, że bohaterowie starają się żyć normalnie, ale to nie działa. Nawet traumatyczny motyw śmierci matki bohatera pozostawia jedynie z obojętnością.
Theo James nie jest najlepszym aktorem, ale trzeba przyznać, że chłop się stara. Razem z Rose Leslie tworzy duet będący zaletą Miłości ponad czasem. Jest między innymi chemia, dzięki czemu dobrze się ich ogląda. To oni powodują, że w chaosie i niedoróbkach Stevena Moffata możemy się jakoś odnaleźć i mimo wszystko dać się wciągnąć w tę historię. W jakimś stopniu staje się to takim typowym guilty pleasure, ale po dwóch odcinkach nie jestem jeszcze przekonany, czy godnym polecenia.
Miłość ponad czasem wypada blado na tle książki i filmowej adaptacji. Nie ma przemyślanej koncepcji, poprawnie rozłożonych akcentów czy emocji. Jedynie dobrze dobrani aktorzy do głównych ról pozwalają nam się zaangażować w tę historię. Daleko temu jednak to udanego tytułu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat