Mission: Impossible. The Final Reckoning - recenzja
Data premiery w Polsce: 23 maja 2025Tom Cruise w kinie stawia na przekraczanie granic. I nie chodzi tylko o popisy kaskaderskie, ale również o to, jak bardzo pretekstowy i bzdurny może być scenariusz. W efekcie przez dobre pół seansu nowego „Mission” widownia może się nudzić.
Tom Cruise w kinie stawia na przekraczanie granic. I nie chodzi tylko o popisy kaskaderskie, ale również o to, jak bardzo pretekstowy i bzdurny może być scenariusz. W efekcie przez dobre pół seansu nowego „Mission” widownia może się nudzić.

Gdy na ekranie coś zaczyna się dziać, łatwo się zachwycić. Są w Mission: Impossible: The Final Reckoning dwie sekwencje, w których – mający prawie 63 lata! – Tom Cruise przypomina nam, dlaczego cieszy się statusem ostatniej gwiazdy kina w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zwłaszcza scena „powietrzna” ma moc wbijania w fotel, bo poza nieludzkim stopniem trudności, jest po prostu niesamowicie efektowna. Można być też pewnym, że sekwencja „podwodna” przez długi czas będzie tematem rozmów pasjonatów filmowej kaskaderki dzięki jej technicznej złożoności. Tak wygląda koszmar każdego speca odpowiadającego za bezpieczeństwo na planie.
Nawet jednak tak imponujące i długie sceny same nie wypełnią blisko 3-godzinnego filmu. Co więc, poza nimi, zobaczymy na ekranie? Niewiele. I to zarówno na polu akcji, jak i fabularnie. Wydaje się, że głównym składnikiem kinowego doświadczenia, jakim jest The Final Reckoning, są rozmowy, w których ktoś tłumaczy nam, co się właśnie dzieje albo co się zaraz stanie. I nieustannie, do znudzenia, wbija się nam do głów, o jak wysoką stawkę toczy się gra. Film otwiera nagranie od prezydentki Stanów Zjednoczonych, która streszcza Huntowi (i nam) fabułę poprzedniej części i robi wykład o – a jakże – stawce aktualnej misji. I tak jest przez cały czas: albo mówi się o zagrożeniu, jakim jest Byt, albo nowe osoby omawiają plan ekipy Hunta na kolejną akcję, podkreślając, że stopień ryzyka graniczy z głupotą. To daje Huntowi albo komuś z jego ludzi okazję do „kozackiego” potwierdzenia, że oni właśnie takie rzeczy robią. Nowością dla serii są natomiast częste montaże typu „największe hity”, czyli przebłyski z poprzednich filmów, dodatkowo wzmocnione dopychanymi na siłę wątkami, które mają splatać historię Bytu z poprzednimi misjami Ethana Hunta.
Oczywiście, należy brać poprawkę na fakt, że Mission: Impossible od zawsze opiera się na wydumanych opowieściach o nieprawdopodobnym ratowaniu świata przez kilka osób. Zagrożenia są kuriozalnie przerysowane, a historia służy przemieszczaniu postaci z jednego miejsca akcji do drugiego. Taka formuła nie zakłada zbyt wiele miejsca ani na faktyczną opowieść, ani na budowanie postaci. Jednak The Final Reckoning idzie o krok dalej niż którakolwiek z wcześniejszych odsłon serii, bo porzuca wszelkie pretensje do posiadania struktury czy fabuły. Trudno wskazać na dialog, który nie jest ekspozycją, czyli nie służy wyłącznie opisowi ekranowych wydarzeń. Trudno też powiedzieć, że cokolwiek tu się fabularnie rozwija czy zmienia. Wrażenie w kinie jest takie, że ogląda się rozciągnięty poza granice przyzwoitości trzeci akt poprzedniego filmu serii, który ma postawić bohaterów w niemożliwej sytuacji i przygotować na finałową akcję – sęk w tym, że standardowo coś takiego powinno zająć kilkadziesiąt minut, tu natomiast trwa jakieś 170.
Film też stara się sprzedać nam wrażenie tytułowej „finalności”, czyli jakiegoś podsumowania lub zamknięcia rozdziału. Stąd wspomniane montaże scen z wcześniejszych odsłon serii, ale również występy gościnne postaci mniej lub bardziej związanych z poprzednimi misjami Ethana Hunta. Robione jest to topornie, czego można było się spodziewać. W końcu zamiast Dead Reckoning. Part Two dostaliśmy The Final Reckoning, bo Cruise musiał ratować serię po rozczarowującym wyniku poprzedniej odsłony.
Wszystko to przekłada się natomiast na prosty fakt, że z ekranu wieje nudą. To, co ciekawe, zostało zepchnięte do finału. Pierwsza połowa filmu to głównie niczym niewyróżniające się sekwencje akcji oraz mnóstwo, mnóstwo drewnianych dialogów. Gdy w nowym filmie z serii Mission: Impossible bohaterowie więcej mówią, niż robią, a dodatkowo to „mówienie” jest jeszcze niższej jakości niż zwykle, to oczywisty znak, że formuła się wyczerpała i potrzeba twardego resetu.
The Final Reckoning nie broni się jako samodzielny film, jest to wyraźna dogrywka po poprzedniej części. Jeżeli – jak się mówi – Tom Cruise ma ratować tymi produkcjami kino, to chyba czas zapytać, czy na pewno chodzi nam o ratowanie kina, w którym porzucone zostają wszelkie pozory opowiadania historii.
Poznaj recenzenta
Marcin Zwierzchowski


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1966, kończy 59 lat
ur. 1979, kończy 46 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1981, kończy 44 lat

