Mr. Mercedes: sezon 2, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Dochodzi do ostatecznego pojedynku Brady'ego i Billa. Jednak nie odbędzie się on z udziałem broni i pięści, a słów na sali sądowej. Oceniam finał sezonu serialu Mr. Mercedes.
Dochodzi do ostatecznego pojedynku Brady'ego i Billa. Jednak nie odbędzie się on z udziałem broni i pięści, a słów na sali sądowej. Oceniam finał sezonu serialu Mr. Mercedes.
Brady zostaje złapany przez policję i czeka na rozprawę. Jednak wydaje się on kompletnie innym człowiekiem niż psychopata, który mordował niewinnych ludzi z zimną krwią. W czasie procesu obrońca Hartsfielda wnosi o uniewinnienie swojego klienta. Powodem jest to, że Brady mógł nie być świadomy swoich czynów, a władzę nad nim przejęło jego alter ego, Mr. Mercedes. Szala zwycięstwa wydaje się nieznacznie przechylać na stronę oskarżonego. Jedyną nadzieją Hodgesa i Monteza wydaje się była przyjaciółka psychopaty, Lou.
Przede wszystkim bardzo podobało mi się, jak twórcy ukazali emocje i wewnętrzne rozdarcie u postaci Lou. Nie próbowali atakować nas z każdego piksela na ekranie traumą bohaterki. Raczej podali ją w opowieści w sposób organiczny. Było to nawet powiedziałbym bardzo subtelne, bez grama silenia się na sztuczną pompatyczność i ponurość w kreowaniu psychicznego stanu tej postaci. Przez to w naturalny sposób możemy odczuć ból i cierpienie Lou i utożsamić się z nim. Twórcy nie próbują przepracować traumy ze swoją bohaterką. Starają się dać miejsce do swobodnego rozwinięcia się mroku, który kiełkuje w Lou. Doskonale widać to w scenie, w której bohaterka po emocjonalnej przemowie z ogromnym gniewem strzela w głowę Brady'emu, powodując jego śmierć. Ta jedna sekwencja ukazała, jak ból drążył Lou od środka, niczym choroba. Jeden celny strzał stał się tak naprawdę lekiem na nią. Breeda Wool, która wciela się w bohaterkę potrafiła doskonale oddać zawód i smutek swojej bohaterki połączone z poczuciem zemsty. To widać doskonale w tej mocnej, zapadającej w pamięć scenie.
Mniejszy nacisk położono w tym epizodzie na aspekt obsesji Billa, dając pole do popisu innym postaciom. Muszę przyznać szczerze, że wyszło to odcinkowi na dobre. Oczywiście ten element fabuły był bardzo silny i doskonale sprawdzał się jako fundament historii, jednak tutaj nastąpiła ciekawa zmiana. Scenarzyści dali możliwość toczenia się opowieści naturalnym torem, bez znaczącej ingerencji głównego protagonisty. Ta wersja Hodgesa jako spokojnego obserwatora, który zza kulis stara się panować nad sprawą sprawdza się w finale historii w każdym aspekcie. Obsesja ustąpiła tutaj miejsca zimnej kalkulacji, co sprawiło, że poczynania Billa nabrały nowego wymiaru. Nie ma tutaj szaleńczej pogoni za nieuchwytnym przestępcą, tylko bardzo sprawnie zbudowana przez twórców sfera pracowania nad spokojem własnej duszy. Przy tym Gleeson i Treadaway budują ciekawą, wręcz niewytłumaczalną i dziwną więź między tymi postaciami. Finał kształtowania się tej relacji widać dobrze właśnie w tym odcinku. Doskonale ukazuje to scena, w której Bill po śmierci Brady'ego maluje minę na swoim obrazie, która przypomina mu antagonistę. Ciekawy wątek i bardzo dobra, stonowana kreacja Gleesona.
Twórcy postanowili oddać w finałowym epizodzie łagodną, jasną stronę postaci Hartsfielda, co było ryzykownym posunięciem. Jednak według mnie ten zabieg się udał. W tym wypadku również głównym celem, podobnie jak w przypadku Hodgesa było zbudowanie zupełnie nowego Brady'ego. Ten obraz skrzywdzonego i zagubionego mężczyzny działa na wyobraźnię widza i doprowadza do mocnego zawrotu głowy, przez swój emocjonalny charakter. Twórcy zmyślnie bawią się z nami w kotka i myszkę. Tak naprawdę cały czas nie wiadomo, czy Hartsfield się zmienił, czy pozostał bardzo sprawnym manipulatorem. Sinusoida wrażeń sprawia, że w jednym momencie odcinka nienawidzimy Brady'ego, a w drugim mu współczujemy. Dla mnie dużym plusem jest sposób, w jaki poprowadzona została narracja dotycząca antagonisty. Doskonale ukazuje to scena, w której Hartsfield spotyka się z Lou. U mnie odezwał się moment niepewności i podejrzliwości w połączeniu z autentycznym współczuciem. Jak dla mnie to kwintesencja dobrze napisanego wątku.
Finałowy odcinek serialu Mr. Mercedes spełnił wszelkie moje oczekiwania. Dobrze rozwinięte wątki poszczególnych postaci, trzymająca w napięciu narracja oraz satysfakcjonujące, przy tym wzbudzające ciekawość zakończenie. Polecam.
Źródło: zdjęcie główne: screen z YouTube
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat