Mulan - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 11 września 2020Mulan, wielka superprodukcja Disneya w wersji aktorskiej w końcu na ekranach. Recenzja nie zawiera spoilerów poza tymi znanymi z filmu animowanego.
Mulan, wielka superprodukcja Disneya w wersji aktorskiej w końcu na ekranach. Recenzja nie zawiera spoilerów poza tymi znanymi z filmu animowanego.
Mulan to historia, którą znają wszyscy z bajki Disneya czy innych wersji aktorskich. Nowa superprodukcja opiera się głównie na pierwowzorze animowanym, co obrazowane jest w odtwarzaniu niektórych scen czy ustawieniu podobnego fundamentu fabularnego w kluczowych miejscach historii. Nie jest to jednak kopia, bo choć podstawy są podobne, całość ma zupełnie inny wydźwięk, a określone zmiany nadają tej opowieści dojrzalszy charakter.
Przede wszystkim nie jest to musical, więc nie ma tu piosenek, acz muzyka z nich została świetnie wkomponowana w kluczowe sceny. Harry Gregson-Williams świadomie wykorzystuje melodykę, by podkreślać emocje i budować klimat (w tle tradycyjne instrumenty na czele z czymś, co brzmi jak erhu). Śmiem twierdzić, że warstwa muzyczna, choć nie jest odkrywcza, mocno wpływa na odbiór. Tworzy pewną atmosferę, która potrafi hipnotyzująco przenieść widza setki lat w przeszłość do Chin i po prostu zaangażować go w opowiadaną historię. Kwestia piosenek, czy brak Mushu to nie największe zmiany, które zaskoczą fanów, niektórych na pewno pozytywne. Mulan bowiem formalnie nie ma wątku romantycznego. Bohaterce nie w głowie zakochiwanie się, a jej relacja z kompanami z oddziału jest czysto braterska. Jak u żołnierzy. Nawet jak padają sugestie, że pewien jegomość, być może zastąpi znanego z animacji kawalera, twórcy nie idą w tym kierunku. Okazuje się to świetną decyzją nie tylko z uwagi na inną konwencję historii niż w animacji. Przede wszystkim bardziej pasuje do poważniejszego tonu opowieści, w którym ewentualne romanse jedynie popsułyby wydźwięk. Dobrze jest więc pamiętać, że wbrew pozorom aktorska Mulan znacznie różni się od animowanej. Choć jednocześnie to sztywne trzymanie się pierwowzoru w kilku kluczowych momentach bardzo ogranicza i nie pozwala wykorzystać budowanego potencjału.
Zobacz także:
A ten, choć podobny, szybko okazuje się mieć inne znaczenie. Oczywiście przesłanie samej Mulan, jak w każdej wersji jej przygód, jest to samo: pokazanie siły i charakteru kobiecej wojowniczki na tle mężczyzn, która może być im równa wbrew ówczesnemu światopoglądowi. Jednak tutaj również kluczowe są wartości wypisane na mieczu Mulan: wierna, odważna i prawa. Te cechy stają się kluczem do sprawnego budowania morału i przemiany Hua Mulan w legendę, którą się stała. Pokazują, dlaczego to wszystko jest ważne, uniwersalne i ponadczasowe. Chcąc trafić nie tylko do dzieci, które wciągną się w snutą opowieść, ale do każdego widza. Mulan musi pojąć te zasady, by nabrać charakteru i wykorzystać swój potencjał qi (to jeden z kluczy fabularnych zaczerpniętych z filozofii chińskiej), który jest ograniczany, gdy udaje kogoś, kim nie jest. Gdy do tego dodamy pięknie poruszaną kwestię wartości rodziny, szybko dostrzeżemy serce tego filmu. Jest nim bowiem ojciec Mulan, pełniący funkcję narratora, i jego relacja z córką. Być może to kwestia chemii pomiędzy Liu Yifei i Tzi ma. Potrafią bowiem poruszyć we wspólnych scenach. To właśnie też przypomina nam, że mimo poważniejszego charakteru nadal jest to produkcja disnejowska, która ma trafić do widza w każdym wieku. Dlatego pamiętajmy, że "poważniej" nie oznacza "tylko dla dorosłych" – przemoc i każdy poszczególny aspekt jest ustalony tak, by pasował do myśli przewodniej filmu, siłą rzeczy familijnego.
Istotną nowością jest też ustawienie fundamentu opowieści na barkach dwóch bohaterek Hua Mulan oraz Xianniang. Postać czarownicy Hunów grana przez Gong Li jest inspirowana nie Balladą o Mulan, tak jak oryginalna animacja, a późniejszą wersją znaną pod nazwą Romance of Sui and Tang. W niej też Xianniang była córką czarnego charakteru historii, a tu jest ona jego niewolnicą lub służebnicą. Relacja tych postaci staje się ciekawym zabiegiem, bo mamy bardzo podobne do siebie bohaterki po dwóch stronach konfliktu. Rywalizujące ze sobą, a zarazem wzajemnie siebie rozumiejące i mające wpływ na swoje decyzje. Interesujący zabieg, który został trochę ograniczony przez brak odwagi twórców do pójścia krok dalej (zwłaszcza w finale wątku), by miało to głębszy wydźwięk emocjonalny i fabularny. Czuć w tym troszkę niewykorzystany potencjał, pójście na łatwiznę, zwłaszcza jeśli wczytamy się w relacje postaci w pierwowzorze literackim. Ważny aspekt znany też z trailerów, ale wart podkreślenia: Xianniang jest jedynym wątkiem nadnaturalnym w filmie, bo jest ona czarownicą o określonych mocach. Kłopot w tym, że choć to ma metaforyczne znaczenie (tak nazywano kobiety używające swojego qi do walki, pada to w kierunku Mulan), to wprowadza zamieszanie w konwencji. Reszta przecież jest mocno osadzona w mniejszym lub większym stopniu w przygodowym widowisku kostiumowym. To samo tyczy się wstawki feniksa, który pozornie zastępuje nieobecnego Mushu, a który też pełni tylko rolę metafory - sprawnej, działającej w kontekście przemiany i rozwoju postaci Hua Mulan, ale tak samo powodującej zgrzyt w budowanej konwencji.
Film ma budżet 200 mln dolarów i te dolary widać na ekranie. Czuć, że wszystko zostało zrealizowane na najwyższym poziomie. Ma to bowiem związek z przepięknym obrazowaniem historii: zdjęcia, wspaniałe krajobrazy, kostiumy, scenografie (Imperialne Miasto wygląda dobrze), a nie wpływa na sceny batalistyczne, których nie jest za wiele i nie mają takiego rozmachu, jakbyśmy wszyscy chcieli. Chodzi mi o bitwy z wykorzystaniem armii, których zasadniczo jest tyle, ile w animacji, czyli jedna z oczywistą sceną lawiny śnieżnej (jedyny moment, w którym efekty komputerowo wypadają sztucznie, a sama scena wygląda niedorzecznie i szkaradnie). To powoduje, że gdy mamy bitwę, skupienie reżyserki jest skierowane na coś innego i pozostaje spory niedosyt.
Zaś samych scen akcji jest sporo i to w tym miejscu twórcy starają się z powodzeniem wykorzystać umiejętności w sztukach walki swojej obsady. Jak Donnie Yen robi cuda z mieczem, to jest to on, nie dubler. Podobnie zresztą Liu Yifei w tytułowej roli, która w oku kamery sama gra w scenach kaskaderskich. Wszystko jednak jest mocno osadzone w gatunku wuxia, czyli takim jak film Przyczajony tygrys, ukryty smok. Determinuje to pewne oczekiwane określonych rozwiązań w choreografii, ponieważ w wyniku tego mamy tzw. wire-fu (zaginanie zasad grawitacji, bieganie po ścianach itd). Nie zmienia to jednak nic w tym, że jeśli ktoś akceptuje konwencję, to powinien być zadowolony, bo w tym aspekcie twórcy dają sporo dobrze nakręconej akcji z kreatywnymi pomysłami, ale nie jest to oczywiście wybitny poziom pracy Yuen Woo Pinga ze wspomnianego hitu Anga Lee. Ważne jest, że twórcy i choreografowie wiedzą kluczową rzecz: sceny walk nie są tylko po to, by coś się działo. Są wykorzystywane jako narzędzie opowiadania historii i rozwoju fabuły, a także tytułowej bohaterki. Gdy przychodzi do kluczowej przemiany Mulan i akceptacji tego, kim jest, to właśnie wykorzystanie jej qi, czyli pokazanie pełni jej umiejętności w boju, mówi więcej o niej, o jej emocjach, niż godziny dialogów. Wystarczy przyjrzeć się detalom, które w danym momencie są obrazowane: tej pewności siebie, określonego wykorzystania ciosów i podejmowania decyzji.
To też determinuje pewien aspekt, który może być niedostrzegalny dla wielu widzów. Mulan bowiem jest hołdem dla kina wuxia i w ogólnie kina sztuk walki z Chin. To wszystko tkwi w detalach, które pokazują, jak twórcy świadomie wykorzystują aspekty gatunku, które wprawne oko fana dostrzeże. Choćby mała rólka Pei-Pei Cheng, pierwszej gwiazdy kina akcji z Chin, która kopała tyłki w latach 60. czy wesołe nawiązanie do... Dawno temu w Chinach. Każdy, kto pamięta walkę na rusztowaniach na pewno skojarzy - zwłaszcza że w tej scenie jest sam Jet Li (ale nie oczekujcie od niego scen akcji). Takie drobiazgi tkwiące w ujęciach, pomysłach wykorzystywanych w choreografii i easter eggach dają wiele frajdy, bo pokazują, że twórcy odrobili prace domowe i wiedzą, co tutaj robią, chcąc trochę pobawić się konwencją i nawiązaniem do klasyki gatunku. Fani animacji powinni wypatrywać w końcowych scenach piękne nawiązania do czegoś związanego z pierwowzorem. Nie chcę jednak spoilerować.
Miałem obawy co do Liu Yifei, bo w końcu w 2009 roku już walczyła o rolę Mulan i przegrała z Zhao Wei. Można by pomyśleć, że może aktorce brakuje czegoś, co jest potrzebne do tej roli. Nic bardziej mylnego, bo to dzięki Liu Yifei Mulan staje się postacią, której losy chcemy śledzić. Ma charyzmę, charakter, umiejętności w sztukach walki i zostawia dużo serca. Problemem może być scenariusz, który dość oszczędnie wchodzi w aspekty tego, kim jest Mulan. Wydaje się, że twórców bardziej interesuje archetyp bohaterki, mającej określone cechy, które wszyscy doskonale znają, i brakuje im odwagi, aby nadać jej bardziej ludzki wymiar. Taki, który choćby jest w filmie z 2009 roku, prezentującym Mulan wierniejszą oryginałowi. To może być dla niektórych problem, bo w pewnych momentach, gdy jej ewolucja i zmagania z aspektem bycia prawą kończą się w określony sposób, gdzieś umyka dalsza próba walki o to, by Mulan była prawdziwsza pod zwykłym ludzkim względem. A tutaj scenariusz nie pozwala jej wybrzmieć w pełni, bo bezapelacyjnie kobieta to utalentowana i mogłaby nadać Hua Mulan głębszy wyraz, gdyby jej na to pozwolono. Gdy jednak oczekujecie Mulan zgodnej z określonymi stereotypami, to taką postać dostaniecie, ale i tak czuć zmarnowaną szansę. Na jej tle oczywiście Donnie Yen ma swoje dwie sceny, w których umiejętności w sztukach walki błyszczą niczym feniks wstający z popiołów, a Jet Li, choć nie ma za wiele do roboty, jest charyzmatycznym dodatkiem dla fanów. Nie mają oni jednak aż takiego znaczenia, bo to nie ich historia. Wielu fanów jednak poczuje niedosyt, że jest ich mało i potencjał tych gwiazd został zmarnowany. W końcu to legendy kina akcji, których umiejętności nie mogą wybrzmieć w pełni na ekranie. O czarnym charakterze można powiedzieć to samo, co o każdym złoczyńcy filmów Marvela sprzed lat: jest, spełnia swoją rolę i tyle. Ponownie zbyt duże uproszczenie i pójście na łatwiznę.
Tym, co jednak jest najważniejsze w tym potoku słów o Mulan, nie są wady scenariusza czy zalety piękna wizualnego, jakie ten film prezentuje. Chodzi o serce w tworzeniu opowieści, które ma wywołać emocje. Nie oszukujmy się, bo mało kto nie zna poszczególnych kluczowych aspektów tej historii, więc w tym aspekcie nic nie zaskoczy. Jednak wszystko jest opowiadane z taką atmosferą, pogłębianą muzyką, że czuć, jakby oglądało się to pierwszy raz. Są emocje, wypieki na twarzy i dobra zabawa wraz z przygodą opowiedzianą sprawnie i ładnie dla oka. Pewne aspekty pozostawiają niedosyt, ale to, jak ta przygoda przemawia pod kątem emocjonalnym, nie jest czymś, co jakikolwiek krytyk filmowy można zobrazować słowami. To po prostu taki moment, gdy nagle czujemy się dziećmi, wchłaniamy się w przygodę i chcemy być odważni jak Mulan i jej przyjaciele.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat