Nadzieja czerwona jak śnieg
Książka Andrzeja W. Sawickiego "Nadzieja czerwona jak śnieg" zdaje się potwierdzać tezę, iż polscy pisarze lubią tworzyć historie alternatywne. Nie ma zresztą czemu się dziwić – dzieje naszego kraju, pełne blasków i cieni, nadają się idealnie, aby je nieco podretuszować, puścić na inny tor i pofantazjować na temat możliwych scenariuszy.
Książka Andrzeja W. Sawickiego "Nadzieja czerwona jak śnieg" zdaje się potwierdzać tezę, iż polscy pisarze lubią tworzyć historie alternatywne. Nie ma zresztą czemu się dziwić – dzieje naszego kraju, pełne blasków i cieni, nadają się idealnie, aby je nieco podretuszować, puścić na inny tor i pofantazjować na temat możliwych scenariuszy.
To nawet nie ze względu na sentymenty za Polską od morza do morza czy czołobitny patriotyzm, ale możliwości, jakie płyną z takiej konwencji. Marcin Mortka osiągnął świetne rezultaty, żeniąc II wojnę światową ze skandynawskimi legendami w Wojnie runów, zaś Nadzieja czerwona jak śnieg pokazuje, że wymieszanie powstania styczniowego, westernu i X-menów wcale nie musi przypominać niestrawnej papki.
Ale zaraz... jacy X-meni, jaki western? I co to ma wspólnego z polskim zrywem narodowościowym? Otóż całkiem sporo – przynajmniej jeśli chodzi o powieść Sawickiego. On bowiem zdecydował się zasiedlić świat połowy XIX wieku tzw. oborotenami, odmieńcami stworzonymi przez turbulencje w strumieniu czasu. Są ścigani, pogardzani, wzbudzają strach i operują niewyobrażalną mocą – mogą stać się nieludzko silni, ranić krzykiem lub kontrolować przepływ czasu, lecz za te możliwości płacić niekiedy niezwykle wysoką cenę – począwszy od koszmarów, kończąc na ostracyzmie społecznym. Jednak to oni właśnie – owe dziwolągi, zmienione przez czynnik mutatio – mają stać się szansą na powodzenie powstania, które niechybnie zostanie zgniecione przez siły Imperium. Czy jednak szaleńczy plan majora Jemioły powiedzie się, czy też dzielni powstańcy będą zdani tylko na siebie, wątłe zapasy sprzętu i nieprzyjazne społeczeństwo Królestwa?
Jak widać, skojarzenia z X-men są całkiem właściwe – widać tu niemal dokładnie to samo odtrącenie, pogardę, strach ludzi przed odmieńcami i lęk oborotenów przed samymi sobą – jednak takie zapożyczenie wcale nie przeszkadza. Z początku wydawało mi się, że wprowadzenie do powieści postaci o podobnych mocach zamieni książkę w ciąg nieustannych potyczek odmieńców, jednak Sawickiemu udało się jakoś utrzymać to w ryzach. W rezultacie wpływ mutatio na przebieg starć jest spory, ale tylko wtedy, gdy za oborotenami stoi bitne wojsko. Widać tu zresztą pewną zachowawczość autora, który daje się „wyszaleć” swoim mutantom przede wszystkim w bitwach, które naprawdę wygrali Polacy. Czy to źle? Cóż, moim zdaniem niekoniecznie – pokusa zrobienia z oborotenów swoistej Wunderwaffe z pewnością była duża, ale mogłaby doprowadzić do zarżnięcia powieści. Jeśli czegoś mam żałować w związku z tym wątkiem, to skąpego zarysowania sytuacji odmieńców w społeczeństwie – poza rozmyślaniami Pustowójtowa dotyczącymi swej złamanej kariery i pojedynczymi wzmiankami Pliszki i Jemioły, jest to w zasadzie nieobecne, a szkoda. Podobny zarzut można też postawić podejściu do sytuacji społeczno-politycznej: Sawicki wprawdzie wbija tu i ówdzie szpilę w ideę powstańczą, pomysły powstań okupionych krwią tysięcy i brak chęci otwarcia się szlachty na warstwy chłopstwa, lecz ukłucia te są nieco anemiczne. Kto spodziewał się jakiejś analizy, trzeźwego osądu rozliczającego krótkowzroczną politykę przywódców, ten się jej raczej nie doczeka. Zdecydowanie więcej tutaj atmosfery romantycznego zrywu ludzi miłujących wolność, pragnących wyrwać się spod rosyjskiego knuta.
W innym wypadku z pewnością byłoby to złe posunięcie, spychające Nadzieję... do kategorii bogoojczyźnianej ramoty (Orzeszkowa się kłania), ale nabiera to sensu gdy spojrzy się na to przez pryzmat konwencji klasycznego westernu, z którym łączy powieść wcale sporo. Nie ulega wątpliwości, że książka Sawickiego to przede wszystkim literatura przygodowa: niemal od pierwszych chwil akcja gna do przodu, kolejne krwawe potyczki następują po sobie, pojawiają się wciąż nowe postacie ważne dla intrygi, odsłanianych jest coraz więcej sekretów, a wszystko to zmierza do wielkiego i krwawego finału. Patrząc na powieść od tej strony, przestają dziwić zredukowane opisy oborotenów i ogólnej sytuacji, o których wspominałem wyżej; wszystko podporządkowane jest wartkiej, trzymającej w napięciu akcji. W efekcie książkę czyta się łatwo i przyjemnie, choć osobiście nie obraziłbym się za poszerzenie niektórych wątków. Może byłyby redundantne w stosunku do fabuły, ale na pewno dodałyby jej kolorytu. Nie do końca przypadło mi do gustu również zakończenie. Owszem, jest niezłe, z odpowiednim wykopem, ale... następuje zbyt szybko i gwałtownie, jak nożem uciął (choć fakt ten osładza nieco świadomość, iż można spodziewać się kolejnego tomu).
Książkę Sawickiego łączą z westernem także mniej pozytywne cechy: uniwersalność i podział stron. Co prawda w powieści pojawiają się postacie historyczne, zaś kolejne bitwy następują po sobie w kolejności zgodnej z rzeczywistym przebiegiem, to jednak – gdyby być złośliwym – można stwierdzić, że równie dobrze całość mogłaby się dziać w USA lub na innej planecie. Być może autor wyszedł z założenia, że czytelnik ma już podstawowe informacje o powstaniu i nie trzeba ich wykładać na tacy, nie wiem jednak, czy to bezpieczne przekonanie w kontekście naszego systemu oświaty... Niektórych uwierać może także jednoznaczny podział stron: dobrzy, szlachetni Polacy, gotowi poświęcić się dla dobra idei, choćby nawet płonnej, i źli Rosjanie, skorzy do gwałtów, morderstw i bestialstwa, karierowicze i intryganci. Autor trzyma się takiego rozgraniczenia twardo i pomijając kilka przypadków zdrady, raczej od niego nie odstępuje.
Spośród bohaterów (żeby nie było – interesujących, zarysowanych może grubą kreską, ale wzbudzających sympatię) w zasadzie tylko major Jemioła i kapitan Pustowójtow wymykają się jednoznacznej ocenie. Łączy ich zresztą całkiem sporo: obydwaj nie wierzą w powstanie, lecz w nim uczestniczą, są znakomitymi żołnierzami, pełnymi wątpliwości i obaw, a jednocześnie nielichymi sukinsynami, którzy próbują grać w swoje własne gierki. Najlepiej widać to w postaci kapitana, miotającego się między żołnierską dumą z wyczynów swoich chłopców, powstańców, a lojalnością w stosunku do tajemniczego radcy Tichona i rosyjskiego Imperium. Dobrze zaprojektowana, ciekawa postać, choć jego kwestie wypowiadane „w duchu patriotycznym” brzmią niekiedy nieco drętwo.
Zresztą, będąc w temacie języka – tym Sawicki posługuje się bardzo sprawnie, choć gdybym miał określić, jak prezentuje się on w Nadziei... zaryzykowałbym stwierdzenie „styl zerowy”. Tak jak w kinie ów „styl zerowy” ma pozostać niewidoczny i służyć wciągnięciu widza w opowiadaną fabułę, tak i autor powieści rezygnuje z przesadnej archaizacji języka, skomplikowanych metafor i nadmiernej kwiecistości fraz na rzecz sprawnego snucia historii i plastycznego opisu starć, działania mocy oborotenów czy choćby treningu strzelców Jemioły.
Reasumując: Nadzieja czerwona jak śnieg to lekka, łatwa i całkiem przyjemna powieść przygodowa, idealna do przeczytania w czasie nudnej podróży pociągiem. Akcja idzie gładko do przodu, postacie są sympatyczne, opisy szczegółowe i choć lektura szybko się kończy, to jednak czuć po niej satysfakcję. I głód kolejnego tomu... Odradzam jednak powieść osobom podchodzącym do historii zupełnie na serio, tudzież oczekującym po niej analizy przyczyn, postaw i konkretnych ludzi. Tacy mogą się przejechać na Nadziei... jak Zabłocki na mydle.
Wydawca: Bellona, Runa
ISBN: 978-83-89595-78-2
ISBN: 978-83-11-12180-5
Liczba stron: 528
Wymiary: 125×195 mm
Okładka: miękka
Ilustracja na okładce: Wojciech Ostrycharz
Planowana data wydania: 2 listopada 2011 r.
[image-browser playlist="607223" suggest=""]
Poznaj recenzenta
[email protected]Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat