Nie z tego świata: sezon 11, odcinek 18 – recenzja
Hell’s Angel okazało się nieczęstym przypadkiem, kiedy to odcinek poświęcony głównemu wątkowi sezonu bywa mniej wciągający od fillerów. Jakby scenarzyści Nie z tego świata przypomnieli sobie nagle – ojej, a nasza oś fabularna? Przecież musimy wrócić do Ciemności, a przy okazji do Lucyfera, bo oboje ostatnio się nie pokazywali, a wszyscy na nich czekają. Hej, porzućmy zapychacze i zaszalejmy, najlepiej wrzucając wszystko do jednego worka, niech się dużo dzieje. I w Hell’s Angel dzieje się, niestety.
Hell’s Angel okazało się nieczęstym przypadkiem, kiedy to odcinek poświęcony głównemu wątkowi sezonu bywa mniej wciągający od fillerów. Jakby scenarzyści Nie z tego świata przypomnieli sobie nagle – ojej, a nasza oś fabularna? Przecież musimy wrócić do Ciemności, a przy okazji do Lucyfera, bo oboje ostatnio się nie pokazywali, a wszyscy na nich czekają. Hej, porzućmy zapychacze i zaszalejmy, najlepiej wrzucając wszystko do jednego worka, niech się dużo dzieje. I w Hell’s Angel dzieje się, niestety.
Dzięki nagłej panice scenarzystów dostaliśmy Lucyfera/Castiela odwiedzającego Niebo, by przekonać przerażone anioły, że jest w stanie pokonać Amarę, mały przykład możliwości tejże Amary, która odzyskała siły dzięki cudownie zmartwychwstałej Rowenie, konszachty Crowleya z Winchesterami, nieudaną próbę uwolnienia Castiela od Lucyfera, a na koniec równie nieudaną próbę unicestwienia Ciemności przez uzbrojonego w Rękę Boga Lucyfera, co – wydawałoby się – powinniśmy obejrzeć w finale sezonu. Czyżbym zanadto spolerowała, a co gorsza – streszczała odcinek? Cóż, po prostu dostałam Hell’s Angel jak cepem po głowie – za mocno, za szybko i niezupełnie z sensem (bo skąd mój przeciwnik wytrzasnął cep, u licha?). Niby wszystko mniej więcej zagrało – Lucyfer, Niebo, Crowley, Ręka Boga, Rowena, Winchesterowie, pułapka, ale po drodze trochę zmęczyły mnie dywagacje, czy należy walczyć z Amarą za pomocą Lucyfera/Castiela, czy też najpierw powinno się wydostać Lucyfera z Castiela i zamknąć go z powrotem w Klatce, a walczyć z Ciemnością na własną, nomen omen, Rękę (Boga).
Żeby nie było, że tylko narzekam, przyznaję, że miejscami Hell’s Angel oglądało się przyjemnie. Początkowa scena na pustyni z odzyskiwaniem Trąby Jerychońskiej była smakowita, zwłaszcza przy pojawieniu się Crowleya w pełnej - sarkastycznej i nieobawiającej się użycia przemocy - krasie. Do przewidzenia było, że zdetronizowany król Piekła zwróci się o pomoc do braci Winchester, którzy przyjęli to z mieszanymi uczuciami mimo kuszącej sposobności. Zawsze bowiem istnieje jakieś „jeśli”. Pewnym zaskoczeniem było zmartwychwstanie Roweny, aczkolwiek całkiem zgrabnie to wytłumaczono, i jej pojawienie się przy boku osłabionej Amary jako przyszłej zwyciężczyni (w sumie słusznie - fangirlowanie Lucyfera prze Rowenę, choć słodkie, było dosyć nieprawdopodobne).
Winchesterowie byli nieco bezwolni i nie nawalczyli się za wiele, nie licząc przepychanki Sama z pajęczyną, naśmiewania się z nieszczęść Crowleya, przygotowywania sigili i recytowania egzorcyzmów, by (sic!) ratować demona. W międzyczasie Lucyfer wkroczył do Nieba i w nieco wariacki sposób próbował przekonać anioły do przejścia na swoją stronę, co byłoby nawet ciekawe, gdyby anioły nie przypominały gromadki przestraszonych yuppie, a Casifer nie przesadzał z intonacją i mimiką (przepraszam, ale wysiłki Mishy Collinsa jako Casifera mnie nie przekonały, tym bardziej że przez chwilę w odcinku pojawił się Mark Pellegrino, kanoniczny Lucyfer z Supernatural). Przy okazji padły interesujące teksty o przywarach ludzkości i tabloidowym (oczywiście niewłaściwym i marketingowym) postrzeganiu Lucyfera, który już szykował się, by zostać nowym Bogiem - w przypadku Castiela to już recydywa. Rozważania na temat tego, czy Castiel zechce wyrzucić z siebie Lucyfera, i wszelka troską, jaką okazał mu Dean (Sam był mniej przekonany), stały się bezpodstawne przy bezpośredniej konfrontacji z Lucyferem i aniołem uwięzionym w zakamarku własnej jaźni. Nawet namawiany przez Deana i króla Piekieł Castiel zajmował się jedynie oglądaniem telewizji w wymyślonej kuchni Bunkra Ludzi Pisma – albo to głęboka depresja, albo szaleństwo, ale w żadnym przypadku nie wróży niczego dobrego. Swoją drogą, scena, w której Lucyfer i Crowley bili się wokół niego, a on martwił się jedynie, że coś zniszczą, była całkiem zabawna. Wyraz twarzy Deana, gdy przekonał się, że Castiel nie chce współpracować, a Lucyfer z niego drwi – już mniej.
Pod koniec odcinka pojawiła się Amara, poniekąd ratując Winchesterów (uwolniła ich spod niewidzialnych pęt Lucyfera), nie dała się unicestwić ani uwięzić, wchłonęła w siebie cząstkę boskości i zabrała Lucyfera/Castiela na dłuższą, bolesną pogawędkę. Biorąc pod uwagę, że nawet archanioł z Trąbą Jerychońską nie dał rady Ciemności, z niecierpliwością czekamy na pojawienie się odpowiedniego wybrańca Boga bądź samego Boga.
W międzyczasie z ulgą wrócę do oglądania fillerów.
źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Monika KubiakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat