Nie z tego świata: sezon 12, odcinek 9 – recenzja
Czy ktoś się stęsknił za braćmi Winchester? Ja z pewnością, bo chociaż końcówka ostatniego odcinka przed przerwą pozostawiła nieco do życzenia pod względem logiki, świadomość, że główni bohaterowie trafili do tajnego więzienia, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo na jak długo, nie napawała widzów otuchą. Co prawda, nie z takich tarapatów Winchesterowie wychodzili, niemniej chcieliśmy się przekonać, co bracia wymyślą tym razem.
Czy ktoś się stęsknił za braćmi Winchester? Ja z pewnością, bo chociaż końcówka ostatniego odcinka przed przerwą pozostawiła nieco do życzenia pod względem logiki, świadomość, że główni bohaterowie trafili do tajnego więzienia, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo na jak długo, nie napawała widzów otuchą. Co prawda, nie z takich tarapatów Winchesterowie wychodzili, niemniej chcieliśmy się przekonać, co bracia wymyślą tym razem.
Dzięki wątkom tajnego więzienia i brawurowej ucieczki otrzymaliśmy odcinek klimatem przypominający stare dobre filmy akcji – ze zbiegami przedzierającymi się przez leśne ostępy, taplającymi w zimnych strumieniach i ściganymi przez stróżów prawa. W przypadku First Blood konwencja zadziałała bezbłędnie, wnosząc coś odświeżającego, mimo że stylizowanego na Ucieczkę z Alcatraz. Mówiąc wprost – sceny pościgu, walki i towarzyszących im przepychanek słownych były znakomite i oka od nich nie można było oderwać.
Jeśli chodzi o samo uwięzienie, wiemy, że Winchesterów (mężczyzn po wielu przejściach) niełatwo złamać, zwłaszcza fizycznie, na co akurat tajni agenci się nie zdecydowali (chyba, że za tortury uznamy więzienne jedzenie – jak zwykle strawne dla Deana i okropne dla Sama), ale nuda i przymusowa bezczynność okazały się gorsze, niżby się nam wydawało. Wikt i opierunek bracia mieli zapewnione, ale brak rozrywki zabija… czasem dosłownie. W każdym razie ludzie zanudzeni niemal na śmierć potrafią wymyślać przedziwne sposoby na ucieczkę i przystać na kolejny pakt, z których każdy – jak wiemy już z samego założenia – jest złem wcielonym.
Tak więc Winchesterowie zmagali się z więzienną nudą, a tymczasem Mary i Castiel (nawet nieźle dogadujący się ze sobą) nie ustawali w wysiłkach, by braci odnaleźć, co nie szło im łatwo. Crowley nie kwapił się z pomocą, mimo że zaserwował jeden z lepszych tekstów odcinka, porównując Winchesterów do wirusa opryszczki, który zawsze wraca.
Ciekawie było przekonać się, że Mary Winchester, podobnie jak jej synowie, stosuje zasadę – jeśli nie wiesz, co można poradzić na palący problem, zajmij się kolejnym polowaniem. Jeszcze ciekawiej było przyglądać się ewolucji Castiela – co prawda jako łowca okazał się do niczego (scenarzysta Andrew Dabb przesadził z niedocenianiem anioła), ale nad wyraz rozwinął się w emocjonalnych przemowach i podejmowaniu słusznych (sic!) decyzji. A Misha Collins bardzo trafnie owe emocje odegrał.
W First Blood pojawili się również brytyjscy Ludzie Pisma (w tym Mick Garris grany przez Adama Fergusa), ciut nadmiernie wszystkowiedzący i zgodnie z przypuszczeniami – dwulicowi oraz uwielbiający radykalnie zacierać za sobą (i nie tylko za sobą) wszelkie ślady. Ich próby nawiązania współpracy z amerykańskimi łowcami zdawały się pasmem porażek, ale być może w końcu zaświtała dla nich jutrzenka nadziei. Niestety.
Gdyby wybierano tekst odcinka, wahałabym się między dialogiem Deana z agentem Sanchezem, w którym starszy z Winchesterów celnie punktował, że to raczej oni zostali uwięzieni z braćmi w lesie, a nie odwrotnie, bądź podsumowanie Sama, że Winchesterowie są tymi, którzy uratowali świat. Dodam, że niejednokrotnie. I że jakoś do tej pory nikt im za to nie podziękował.
Cóż, może kiedyś świat ich doceni... choć jeszcze nie w First Blood.
Źródło: zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Monika KubiakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat