Ordinary Joe - sezon 1, odcinek 1 - recenzja
Ordinary Joe to nowy serial, który opowiada trzy alternatywne historie pokazujące, jak mogłoby się potoczyć życie w zależności od podjętej decyzji. Koncept jest oryginalny, ale generuje też kilka problemów, które sprawiają, że pilotowy odcinek nie zachwyca. Oceniam.
Ordinary Joe to nowy serial, który opowiada trzy alternatywne historie pokazujące, jak mogłoby się potoczyć życie w zależności od podjętej decyzji. Koncept jest oryginalny, ale generuje też kilka problemów, które sprawiają, że pilotowy odcinek nie zachwyca. Oceniam.
Ordinary Joe rozpoczyna się od ukończenia college’u przez tytułowego bohatera, który staje przed wyborem mającym zmienić jego los na zawsze. Widzowie poznają trzy alternatywne historie, jak potoczyłoby się życie mężczyzny po dziesięciu latach w zależności od podjętej decyzji. W jednej wersji jest popularnym rockmanem i żyje w szczęśliwym związku z Amy, z którą stara się o dziecko. W drugiej jest lekarzem, który jest w separacji z Jenny, czyli przyjaciółką z czasów szkolnych. Do tego para zajmuje się niepełnosprawnym synem. A w trzeciej historii Joe jest policjantem, który poszedł w ślady ojca i wujka; nigdy się nie ożenił – ani z Jenny, ani z Amy.
Koncept, żeby pokazywać jednocześnie trzy różne historie z tymi samymi bohaterami, jest na pewno czymś nowym i na pierwszy rzut oka interesującym. Na początku odcinka twórcy szybko stawiają przed Joe wybór, od którego zależy, jak zmieni się jego życie. Uśmiech politowania wywołuje widok 36-letniego Jamesa Wolka, udającego dwudziestoparoletniego Joe, ale kilka chwil później następuje przeskok czasowy, żeby widzowie nie czuli się niekomfortowo. Można przymknąć na to oko, bo historia jest prowadzona w pozytywnej atmosferze.
W szybkim tempie twórcy wprowadzają wszystkie szczegóły związane z każdym wariantem życia Joe. Żeby widzowie się nie pogubili (a także żeby trochę urozmaicić serial) korzystają ze split screenu oraz ze zmian kolorystyki. James Wolk też robi, co może, żeby można było odróżnić bohaterów, w których się wciela, co akurat wychodzi mu całkiem dobrze. Mamy do czynienia z radosnym Joe-muzykiem, zmęczonym i zniechęconym Joe-lekarzem oraz poważnym i odpowiedzialnym Joe-policjantem. Każdy z nich posiada też charakterystyczne znaki rozpoznawcze – zarost, okulary lub szwy na brwi. Do pewnego momentu to działa, gdy skupiamy się na tej jednej postaci. Ale zamęt wprowadzają Jenny, Amy i przyjaciel Eric, którzy pod względem wyglądu i charakterologicznie niewiele się różnią od swoich odpowiedników z innych wątków.
Jednak największe zamieszanie w odcinku wprowadzają powtarzające się wspólne motywy. Próbkę tego mętliku dostajemy, gdy pacjent trafia do szpitala. A gdy trzy wątki zostają przemieszane w motyw obiadu z Erikiem lub spotkania z okazji 10-lecia zakończenia szkoły, to bardzo trudno jest się skupić na wydarzeniach i rozpoznać, z którą historią mamy do czynienia. Nie pomaga w tym częste przeskakiwanie między wątkami – nie możemy przez to zaangażować się w oglądaną historię. A mamy do czynienia z naprawdę wzruszającymi i pokrzepiającymi scenami. Nie brakuje też w nich zaskoczeń, jak historia syna Joe. Warto docenić, że w tę rolę wciela się niepełnosprawny John Gluck, co dodaje serialowi autentyczności.
Ordinary Joe na pewno wyróżnia się na tle innych produkcji, choć obecnie emitowany jest też What if…? o podobnym koncepcie. Serial próbuje być jak Tacy jesteśmy, ponieważ panuje w nim ciepła atmosfera, a dramat bohaterów przezwyciężany jest przez poruszające rozmowy. Nawet tytułowy Joe potrafi śpiewać. A do tego historia ma być jak najbardziej ludzka, przedstawiająca zwykły obraz życia i walkę postaci z przeciwnościami losu, co udaje się osiągnąć. Oczywiście pod warunkiem, że zignoruje się nieprzyzwoicie urodziwą obsadę i talenty głównego bohatera w każdej dziedzinie życia.
Pilot zaintrygował mnie ze względu na sposób przedstawienia historii. Zgodnie ze słowami Joe, zamiast zadawać pytanie: „co by było, gdyby…?”, trzeba je zamienić na: „co będzie dalej?”. A chyba najbardziej adekwatne jest: „po co?”. Przedstawione historie nie są wyjątkowe i ciężko dostrzec w nich potencjał fabularny na kolejne odcinki, ponieważ wszystko zamyka się w miłosnym trójkącie między Joe, Jenny i Amy, a także pragnieniu posiadania szczęśliwej rodziny. I czy warto eksplorować te oraz poboczne wątki, jednocześnie męcząc się z nieznośnym przeskakiwaniem między nimi? Może to tylko syndrom pierwszego odcinka, który musi zrobić wrażenie na widzach. Trzymajmy kciuki, żeby w kolejnych epizodach scenariusz był lepiej poukładany, a historia bardziej przejrzysta. Bo inaczej coś, co miało sprawić, że polubimy ten serial, i miało działać na jego korzyść, stanie się jego przekleństwem.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat