Orville: sezon 3, odcinek 9 - recenzja
9. odcinek Orville'a sprawia wrażenie finału sezonu. Tak spektakularnie epickiego odcinka pod kątem rozmachu i emocji jeszcze nie było.
9. odcinek Orville'a sprawia wrażenie finału sezonu. Tak spektakularnie epickiego odcinka pod kątem rozmachu i emocji jeszcze nie było.
W jakimś stopniu można powiedzieć, że z odcinka na odcinek 3. sezon Orville jest coraz lepszy. W takim jednak równaniu 9. odcinek jest poza wszelką skalą, bo dostajemy historię, która praktycznie kojarzyłaby się z finałem, w którym mamy wszystko podkręcone do maksimum i oglądamy, siedząc na skraju fotela. Udaje się twórcom stworzyć odcinek epicki realizacyjnie, ale też emocjonalnie. Efektowny, ale zarazem niegłupi, bo zadaje istotne pytania odnośnie ludobójstwa, nieprzekraczalnych moralnych granic, jak i zdrady. Fakt, że admirał grany przez Teda Dansona kradnie broń masowego rażenia i daje ją sojuszowi Krillów z Moclanami to duże zaskoczenie, ale biorąc pod uwagę charakter tej postaci pokazywany wielokrotnie, wydaje się to zasłużone i niewyjęte niczym królik z kapelusza. Takim sposobem ten odcinek to twist za twistem, które zmieniają to, czego mogliśmy oczekiwać po Orville'u i po finale wątku Kaylonów.
W kategoriach seriali science fiction żadna produkcja nie ma takiego rozmachu i jakości realizacyjnej jak Orville. Wiedzieliśmy, że 3. sezon ma większy budżet od poprzednich i ten odcinek udowadnia to z nawiązką, gdy dostajemy epicką w skali bitwę kosmiczną, która ma wszystko, co powinna mieć: widowiskowe starcia setek statków w kosmosie, efektowne walki myśliwców w atmosferze i – co ważne – za każdym razem podkreślanie emocjonalnej wagi, bo Seth MacFarlane i reżyser Jon Cassar nie tworzą widowiska dla samego efekciarstwa. Wiemy, jaka jest tutaj stawka moralna i działania Unii w nieoczekiwanym sojuszu z Kaylonami są wiarygodne. Dlatego ta walka ostatecznie emocjonuje i zadziwia tym, jak niesamowicie to wygląda. Serial idzie wbrew oczekiwaniom, dając emocjonalne walki, w których jakość efektów specjalnych oraz pomysłowość realizacyjna nie ma sobie równych. Jest spektakularnie, pięknie, ekscytująco i niesamowite efekciarsko. To jest jedna z najlepszych bitew kosmicznych, jakie mogliśmy oglądać. Kojarzą się bardziej z kinowym widowiskiem niż „zwyczajnym” serialem. Dzięki temu Orville udowadnia, dlaczego wyróżnia się w gatunku i staje się powoli jednym z najlepszych seriali sci-fi. A końcowy wybuch na planecie potrafi wywołać ciarki przechodzące po plecach.
Choć początkowo zapowiadało się na wałkowanie dylematu moralnego z użyciem broni masowego rażenia i dokonaniem ludobójstwa, serial szybko kieruje się jednak w inną stronę. Seth MacFarlane ma świadomość, że jeśli chce powiedzieć coś ważnego, musi to zrobić poprzez rozrywkę. Przemyca ciekawe spostrzeżenia na temat demokracji i moralności. Dlatego, gdy dochodzi do bitwy, odpowiednio buduje atmosferę i napięcie, tworząc piękne zawieszenie niewiary. W końcu nikt z głównych bohaterów nie może zginąć, prawda? Poprzez rozbicie tego na kilka równoległych wątków, zahaczenie o nawiązanie do Gwiezdnych Wojen i do tego dobre starcie Kelly z kanclerzycą Krillów, emocjonalna stawka ciągle rośnie i czuć, że twórca może posunąć się jedynie jeszcze dalej. Za to duże brawa, bo najważniejszy cel został osiągnięty, gdyż niepokoimy się o losy ulubionych bohaterów w konflikcie, który autentycznie emocjonuje na niespotykanym poziomie.
Kwestia Charly i jej poświęcenia to zaskoczenie, które dobrze zostało rozegrane w odcinku i generalnie w całym sezonie. Od nienawiści do Kaylonów do specyficznej przyjaźni z Isaakiem to dowód na przemyślany plan twórców. Sceny z próbą rozbrojenia broni dopełniają tego obrazu, pozwalając w pełni uwierzyć w ofiarę Charly. Ten moment, gdy Isaac ratuje jej życie, ale jednocześnie oszczędza Moclanina jest tutaj kluczowy, bo pokazuje, że pomimo braku emocji, jest w Kaylonach coś więcej, co pozwala im zmieniać się na lepsze. To ten moment, w którym momentalna decyzja o zapobiegnięciu ludobójstwa staje się moralnie zasłużona i wiarygodna. Stąd też cały wątek staje się emocjonalną bombą nawet pomimo faktu, że Charly nie jest tak zżyta z widzami jak inni, ale jej rola sprawdza się kapitalnie. A przemowa Isaaca na stypie jedynie pokazała, że ta decyzja bohaterki nie wzięła się znikąd. Pokój z Kaylonami osiągnięty, bo Charly stała się dowodem, że nie wszyscy biologiczni są tak źli jak oprawcy Kaylonów. Dobry, mądry i trafiający w punkt finał wątku.
Po tym odcinku Orville'a można jedynie się zastanawiać, czym Seth MacFarlane chce zakończyć ten sezon. Można było oczekiwać, że taki odcinek sprawdziłby się idealnie jako finał, a przecież to nie koniec sezonu. Czy to będzie dalsze starcie z Moclanami i Krillami? Nowe zagrożenie? Albo powrót do korzeni i skupienie się zwyczajnych sprawach? Trudno orzec, ale wiadome jest jedno: tak dobry odcinek trafia się rzadko i oby końcówka sezonu tego nie zaprzepaściła.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat