Orville: sezon 2, odcinek 8 i 9 – recenzja
Seth MacFarlane kształtował serial Orville z trudem. Pierwszy sezon, choć przypadł do gustu widzom, był za bardzo Star Trekiem, a za mało czymś w jego stylu. Konwencja 2. sezonu uległa poprawie i w końcu proporcje są dobrze zachowane. Ostatnie dwa odcinki to przełom, po którym jeszcze inaczej będziemy patrzeć na ten serial.
Seth MacFarlane kształtował serial Orville z trudem. Pierwszy sezon, choć przypadł do gustu widzom, był za bardzo Star Trekiem, a za mało czymś w jego stylu. Konwencja 2. sezonu uległa poprawie i w końcu proporcje są dobrze zachowane. Ostatnie dwa odcinki to przełom, po którym jeszcze inaczej będziemy patrzeć na ten serial.
The Orville tym razem prezentuje widzom wielką historię rozpisaną na dwa odcinki. Wszystko zaczyna się wręcz typowo, czyli Isaac nagle się wyłącza i lecimy na jego planetę. Ruch intrygujący i ciekawy, bo praktycznie nic nie wiemy o rasie sztucznej inteligencji, z której pochodzi Isaac, więc szybko budowany jest potencjał na dobrą historię. I zdecydowanie jest on wykorzystywany.
Mam w tej całej historii problem z Ty'em. Nie lubię, gdy twórcy rozrywki starają się na siłę pokazać naiwność i nierozwagę dziecka w tak wymuszony sposób. Z jednej strony jego motywacje związane z Isaakiem i jego chęcią odcięcia się od Orville'a są zrozumiałe i dobrze zaakcentowane. Jednakże podejmowane przez chłopaka decyzje są po prostu głupie i pozbawione sensu. Trudno w nie uwierzyć, że po pierwsze wyrwałby się ze statku niepostrzeżenie, a po drugiej potem jeszcze ot tak łaziłby sobie po obcej planecie. Zbyt wiele tutaj naciągnięć, które chociaż doprowadzają do dojrzewania dzieciaka (scena chęci podjęcia się misji), ale fabularny trop jest kiczowaty i nie do zaakceptowania. Nie mówimy przecież o 2-letnim chłopaku, ale o dzieciaku w wieku, w którym nie powinien zachowywać się w taki sposób. Jego osoba jest dla mnie skazą na tych odcinkach.
Wizyta na planecie Isaaka, jego decyzja o zakończeniu misji i tajemnicze zachowanie jego ziomków to dobre aspekty 8. odcinka, które stoją tak naprawdę na typowym poziomie Orville'a. Dostajemy emocjonalny dylemat, bo bohaterowie chcą Isaaka z powrotem, a on ma to w poważaniu w swoim stylu. To właśnie jest aspekt, w który do końca nie mogłem uwierzyć. W tym miejscu procentuje odcinek o jego związku z dr Finn. To spowodowało, że do samego końca wiedziałem o przejściu Isaaka na stronę dobra. MacFarlane sprawnie stara się wprowadzić niepewność, ale ten aspekt wydawał się oczywisty i naturalny. Poświęcenie Isaaca na rzecz Ty'a i reszty buduje w odpowiednim momencie emocje godne najlepszych seriali.
Postrzeganie obu odcinków i wszystkich wydarzeń zmienia się całkowicie wraz ze zwrotem akcji z końcówki 8. odcinka. To jest przełom, jakiego do tej pory po bezpiecznie prowadzonym Orville'u nigdy bym się nie spodziewał. Pokazanie planety Isaaka jako spełnienie koszmaru w stylu wydarzeń z Terminatora jest zatrważające. A scena pokazania szczątków biologicznej rasy po eksterminacji robi wrażenie. To właśnie od tego momentu nawet początkowe zawitanie na tę planetę i kontakt z ziomkami Isaaka nabiera inny wyraz. Mamy bowiem do czynienia z istotami, które dokonały ludobójstwa na niespotykaną skalę. Informacja o tym, że teraz czas na inwazję na resztę galaktyki to taka wisienka na torcie, która mówi, jak ważny jest to odcinek dla tego serialu.
Kolejne wydarzenia jedynie pokazują, że MacFarlane wprowadza stawkę, jakiej nigdy byśmy nie oczekiwali. Ryzyko śmierci całej rasy ludzkiej jest tutaj na szali. Każda decyzja jest kluczowa, ryzykowna i niespodziewana. Z jednej strony mamy sprawnie prowadzony wątek Kelly, wyruszającej po pomoc do rasy Krillów, z którymi Unia ma na pieńku. Notabene przeprowadzenie tego wątku skojarzyło mi się trochę z Ostatnim Jedi, gdzie z lecącego statku bohaterowie uciekają uratować sytuację. Z drugiej strony mamy moment kluczowy odcinka, czyli dotarcie do Ziemi. To tutaj rozpoczyna się zabawa na spektakularną skalę, jakiej po serialu Foxa, czyli telewizji ogólnodostępnej trudno było oczekiwać. Dostajemy prawdopodobnie najbardziej epicką i widowiskową bitwę kosmiczną od wielu lat w popkulturze. Taką, która została zrealizowana i dopieszczona w najmniejszym detalu, a ukazania chaosu walk buduje napięcie i gęstą atmosferę. To moment, kiedy Orville staje się pełnokrwistym science fiction, który raczy nasze oczy efektami specjalnymi na wysokim poziomie i emocjami trafiającymi w czułe punkty. To jest taka jazda bez trzymanki Setha MacFarlane'a, który bawi się w science fiction i domniemam, że miał pełną frajdę, rozpisując starcia trzech flot nieopodal Ziemi. Brawa, brawa i jeszcze raz brawa, bo takich widowisk brakuje w kinie i telewizji!
Kwestia budżetu Orville to zagadka, bo jednak nie tylko bitwa kosmiczna pochłonęła jego pokaźne sumy. Zobaczcie, jak fenomenalnie wyglądała planeta Isaaca, jak klimatycznie prezentował się start floty chcącej zagłady biologicznego życia. Takich momentów jest wiele i pokazują one, że bez budżetu w wysokości 200 mln dolarów, jak to w kinie mają, można pokazać coś zapierającego dech. Nie wiemy, jaki dokładnie budżet ma ten sezon, ale zapowiedź: "większy niż w pierwszym sezonie" spełniła się z nawiązką.
Trudno będzie postrzegać Orville w takich samych kategoriach po tych dwóch odcinkach. Nie tylko zmieniły one dynamikę na pokładzie statku, bo jednak relacja z Isaakiem, pomimo jego ostatecznej przemiany, będzie napięta i niepewna. Czuć to też po rozmowie z admirałem, który słusznie zaznacza, że to nie koniec konfliktu. Przecież planeta wciąż istnieje, flotę można odbudować i jeszcze w tym serialu może dojść do walki o przyszłość biologicznych istot. Odcinek więc zmienia rozkład sił w tym świecie, bo współpraca z Krillami przynajmniej tymczasowo zawiesza ich konflikt z powodu wspólnego wroga. A to jest genialny potencjał na jeszcze lepszy serial.
Orville zaproponował dwa szokujące odcinki. Chyba tak mogę to z całą szczerością powiedzieć. Takie, które zmieniają serial i dają prawdziwą przyjemność, jakiej fani sf oczekują po rozrywce osadzonej w tym gatunku. Mocne, zaskakujące twisty fabularne plus widowiskowość godna kinowego ekranu, to coś, co też może działać jak miecz obosieczny. Odcinki pobudziły apetyt i raczej w tym sezonie nic im nie dorówna ani ich nie przewyższy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat