„I tak się właśnie kończy świat, nie hukiem, a skomleniem” napisał Thomas Eliot w Wydrążonych ludziach. Cytatem z tego poematu bardzo adekwatnie rozpoczyna się Ostatni brzeg Nevila Shute’a. Nie ma w nim huku, co najwyżej wspomnienia o gwałtownej wojnie, za to pozostało… może nie skomlenie, ale żal, melancholia i smutek.
Ostatni brzeg jest jedną z najciekawszych opowieści o Apokalipsie – prawdopodobnie najspokojniejszą, najbardziej ludzką i dzięki temu mocno zapadającą w pamięć. Przez większość czasu nie dzieje się nic przerażającego. Teoretycznie. Większość ludzkości została zmieciona z powierzchni Ziemi przez wojnę nuklearną i powstały w jej wyniku pył radioaktywny, ale część półkuli południowej, w tym Australia i Nowa Zelandia pozostały nietknięte. Chwilowo. Bowiem pył radioaktywny nieubłagania ogarnia kolejne tereny, pozostawiając po sobie śmierć istot żywych. Australijczycy mogą jedynie czekać na swoją kolej, szykując się na najgorsze, a jednocześnie za wszelką cenę starając się zachować spokój i jak najlepiej wykorzystać czas, który im został.
Na wydarzenia ostatniego niecałego półrocza patrzymy przez pryzmat oficera marynarki wojennej, Petera Holmesa i jego żony Mary, która niedawno urodziła córeczkę, a także młodej dziewczyny, Moiry, która już niczego nie zdąży osiągnąć, więc zapija smutki i tęskni za miłością, jej kuzyna Johna Osborne’a – fizyka i specjalisty od pomiarów promieniowania, marzącego o wyścigach samochodowych oraz gościa w obcym sobie kraju – Dwighta Towersa, kapitana amerykańskiej łodzi podwodnej USS Scorpion, który wraz z załogą schronił się w porcie Melbourne.
Życie toczy się niespiesznie, mimo braków paliwa i niektórych dostaw ludzie planują przyszłość, chociaż wiedzą, że jej nie mają, a ostatnia misja Scorpiona – odkrycie, kto nadaje niezborne wiadomości telegraficzne z wymarłego Seattle, okazuje się złośliwą drwiną losu. Nie ma prawdziwej nadziei, ale do końca przetrwają silne więzi międzyludzkie - miłość, przyjaźń, tęsknota, marzenia.
Czytając Ostatni brzeg nie sposób nie zastanawiać się, co byśmy uczynili na miejscu bohaterów książki. W jaki sposób zagospodarowalibyśmy ostatnie pół roku życia, swojego i najbliższych? W rozpaczy i beznadziei, czy wprost przeciwnie – próbując żyć jak najnormalniej?
Na podstawie książki Nevila Shute’a (autora wielu książek obyczajowych, choćby Miasteczka jak Alice Springs) w 1959 roku nakręcono film, czarno-biały klasyk, ze świetną rolą Gregory’ego Pecka grającego kapitana Towersa (Ava Gardner w roli Moiry i Fred Astaire w roli Osborne’a byli dobrzy, ale w moim odczuciu ciut za wiekowi w stosunku do swoich literackich pierwowzorów), który – o dziwo, wyświetlano po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Był idealnym ostrzeżeniem przed ewentualnym wykorzystaniem broni atomowej i straszliwymi tego skutkami.
Wydawnictwu Rebis należy się specjalne uznanie za wznowienia klasyki science fiction, w tym Ostatniego brzegu Nevila Shute’a, w serii Wehikuł czasu. Twarda oprawa, staranne opracowanie graficzne, ciekawe, nieco oldskulowe okładki – warto po nie sięgnąć. Po Ostatni brzeg – na pewno.