„Outlander”: sezon 1, odcinek 10 – recenzja
Co zrobić, kiedy ma się materiał literacki pełen ciekawych postaci drugoplanowych, a do sfilmowania prawie 700 stron powieści w 16 godzin? I tylu fantastycznych aktorów do dyspozycji, że tylko dać im grać? Jak pozwolić wybrzmieć tym postaciom, nie odsuwając jednocześnie na dalszy plan głównych bohaterów? Co wyciąć, co przyszyć, co skleić, a co przesunąć? Jak poprowadzić fabułę tak, żeby jej nie poszatkować na poszczególne postacie i ich wątki? Pamiętając, żeby niechcący nie zmienić im osobowości? I jak, u licha, napisać recenzję adaptacji literackiej bez nieustannego odwoływania się do książki? Oceniamy 10. odcinek serialu "Outlander".
Co zrobić, kiedy ma się materiał literacki pełen ciekawych postaci drugoplanowych, a do sfilmowania prawie 700 stron powieści w 16 godzin? I tylu fantastycznych aktorów do dyspozycji, że tylko dać im grać? Jak pozwolić wybrzmieć tym postaciom, nie odsuwając jednocześnie na dalszy plan głównych bohaterów? Co wyciąć, co przyszyć, co skleić, a co przesunąć? Jak poprowadzić fabułę tak, żeby jej nie poszatkować na poszczególne postacie i ich wątki? Pamiętając, żeby niechcący nie zmienić im osobowości? I jak, u licha, napisać recenzję adaptacji literackiej bez nieustannego odwoływania się do książki? Oceniamy 10. odcinek serialu "Outlander".
Wprawdzie w liczbie postaci i wątków dziejących się w różnych czasach i miejscach „Outlander” daleko do „Game of Thrones”, niemniej nadal jest to twardy orzech do zgryzienia. Ron Moore i jego scenarzyści chyba znaleźli metodę na to, jak zjeść ciastko i mieć ciastko. Znów dość znacznie ingerują w fabułę powieści, jednak nadal pozostają wierni jej przekazowi. Nadal też wykreowane przez nich wątki podążają do tego samego celu, mimo że niektóre z nich lub ich części są całkowicie nowe. Przy okazji twórcy dają też więcej miejsca postaciom drugoplanowym. Dzięki temu mają okazję pokazania szerszego spektrum politycznych oraz interpersonalnych rozgrywek i intryg, które coraz ciaśniej tkają się wokół głównych bohaterów. Ale też oczywiście daje to możliwość - i twórcom, i aktorom - stworzenia barwnej galerii postaci. W 10. odcinku szczególnie urzeka Lotte Verbeek jako Geillis Duncan – szczera i jednocześnie tajemnicza kobieta, która sprawia wrażenie, że wie, czego chce, i ocenia trzeźwo oraz cynicznie rzeczywistość i ludzi, ale jest w niej też ledwo uchwytna nuta szaleństwa. Geillis nieustannie balansuje między byciem czarownicą i dobrą wróżką, mieszając w głowie nie tylko Claire, ale przede wszystkim widzom. Podobnie jak główna bohaterka nigdy do końca nie możemy być pewni, czy darzyć żonę prokuratora sympatią, czy też raczej zachować w stosunku do niej bezpieczny dystans.
Centralnym elementem fabuły i przy okazji głównym źródłem komizmu w „By the Pricking of my Thumbs” jest kolejna postać drugoplanowa: z dużym wdziękiem zagrany przez Simona Callowa książę Sandringham – persona trochę kuriozalna, trochę groteskowa, z pozoru nieszkodliwa. Ale równocześnie wykazująca się sprytem i dająca do zrozumienia, że nie da z siebie bezkarnie zrobić durnia. Pytanie, co faktycznie zrobi ze skargą Jamiego człowiek, którego polityczne sympatie i osobiste powiązania są równie zagmatwane jak jego figury stylistyczne. Trudno wyczuć w przypadku tej postaci, czy to tylko kurtuazja i wpływ chwilowego nacisku, czy szczera obietnica. Odcinek 10 zdecydowanie sponsoruje pytanie o to, kto jest naszym wrogiem, a kto przyjacielem. Komu powinniśmy ufać, a kogo unikać?
[video-browser playlist="681759" suggest=""]
"Outlander" znowu zaskakuje narracją - twórcy zdecydowali się poniekąd na wprowadzenie równoległej perspektywy, aby pokazać dwójkę bohaterów jako postacie na równych prawach, a widzowi dać możliwość pełniejszego i równoczesnego wglądu w ich historie. Pozwala to też Jamiemu i Claire na zachowanie indywidualnej odrębności i nie ogranicza ich interakcji tylko do siebie nawzajem. Szczególnie w przypadku Jamiego, którego uwolniono w ten sposób od ograniczeń tego, co wie o nim i w jaki sposób postrzega go Claire. Mam nadzieję, że w takim razie twórcy pozwolą im na komentarze z offu, jeśli już ma być sprawiedliwy podział perspektywy.
Skoro o perspektywach i narracji mowa… O ile pewne rzeczy w serialu trzeba powiedzieć wprost, zamiast tylko zasugerować (inaczej mogłyby zginąć niezauważone), o tyle z drugiej strony inne można pokazać w dużo subtelniejszy sposób niż poprzez narrację z głowy bohaterki. Claire nie musi informować widza o tym, że zaczyna do niej docierać ewolucja własnych uczuć – widz dostaje to pokazane w bardzo ładny i stopniowany sposób, bez konieczności ustawiania po drodze wielkich szyldów i drogowskazów. To się po prostu się dzieje, w gestach i dialogach.
Nie ma chyba sensu w połowie sezonu rozpisywać się o stronie wizualnej, która jest od początku stałym i niezmiennie zachwycającym elementem serialu - o strojach, wystroju zamku Leoch (na okazje i bez okazji), wnętrzach pałacu Sandrighama oraz otaczającym to wszystko szkockim krajobrazie. To, co urzekło mnie szczególnie w tym odcinku, to lasy. Chłodne zielenie i błękity spowite mgłą tworzą atmosferę niesamowitości i godną oprawę wątków związanych z tematyką czarów i lokalnych przesądów. Przyodziana w kawałek zwiewnego materiału czarownica tańcząca wokół małych ognisk nie jest może aż tak malownicza i nie robi takiego wrażenia jak kobiety tańczące w kamiennym kręgu w 1945 roku, ale dzięki naturze oraz rozbrzmiewającym w tle wariacjom na temat "Dance of the Druids" Beara McCreary ma swój niezaprzeczalny urok. Urok, któremu na chwilę ulega nawet sceptyczna Claire.
Czytaj również: Emily Kinney z „The Walking Dead” o swojej roli w „The Flash”
„By the Pricking of my Thumbs” nie jest być może odcinkiem tak spójnym narracyjnie, tematycznie i symbolicznie jak poprzedni, ale nadal dzieje się w nim dużo, w dobrym tempie i przejrzystej konstrukcji, tworząc preludium do kolejnych dramatycznych, zaskakujących i decydujących wydarzeń. Ale na te trzeba jeszcze tydzień poczekać.
Poznaj recenzenta
Joanna MichalakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat