Pokój 104: sezon 1, odcinek 5 – recenzja
Po kolejnym oczywistym odcinku pałam do tego serialu coraz mniejszym entuzjazmem. Bieżący epizod, choć bardzo ładny wizualnie, dalej nie zaskakuje ani nie prowokuje do myślenia.
Po kolejnym oczywistym odcinku pałam do tego serialu coraz mniejszym entuzjazmem. Bieżący epizod, choć bardzo ładny wizualnie, dalej nie zaskakuje ani nie prowokuje do myślenia.
Tym razem akcja rozgrywa się w roku 1997, co widać już za sprawą nagrania epizodu w niepopularnym współcześnie formacie 4:3. Dla samej fabuły zdaje się jednak nie mieć to większego znaczenia. Być może zabieg cofnięcia się w czasie miał usprawiedliwić nieobeznanie matki głównego bohatera w komputerach i nowinkach technologicznych...? Obecnie jednak wiele osób ma z tym trudności, zatem nie widzę powodu, dla którego akcję osadzono właśnie w latach 90.
Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że na bieżący odcinek przynajmniej ciekawie się patrzyło – detale scenografii podkreślono bardzo wyraźnie, co nadało mu nieco inny niż zwykle klimat. Do zmiany w odbiorze przyczyniło się z pewnością także słońce, które wpadało do pomieszczenia przez żaluzje okien, wywołując uczucie lekkiej beztroski. Wizualnie zrobiło się bardzo przyjemnie, jednak fabularnie – znów ta sama bolączka, na którą cierpiały pozostałe epizody. Nijakość.
Mam nieodparte wrażenie, iż z bieżącego odcinka nie płynie absolutnie żaden przekaz. Owszem, jest tu zgrabnie rozpisana rozmowa, która nie nuży, a raczej trzyma w napięciu, jednak koniec końców ponownie zaproponowano nam błahy i nieznośnie pozytywny finał, który psuje nadbudowane wcześniej emocje. Rozumiem go jako najprostsze: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” – choć syn poszargał sobie nerwy i stracił dzieło swojego życia, dzięki rozmowie z matką mógł zacząć tworzyć na nowo, zyskując inspirację do napisania prawdziwego magnus opum. I to tyle, po prostu tyle. Choć epizod oglądało się znacznie przyjemniej niż pozostałe, w dalszym ciągu nie prowokuje, nie zaskakuje i nie zachęca do głębszej interpretacji.
Jest jednak pewien plus tej utrzymanej w stylu Locke historii – po raz pierwszy od dłuższego czasu odcinek wywołał we mnie szczere emocje. Nie strach bądź wzruszenie, a pogłębiającą się irytację – z każdym kolejnym pytaniem matki czułam zdenerwowanie równe furii rozmawiającego z nią syna, co niechybnie świadczy o tym, iż odcinek działa jak miał działać. Na szyi głównego bohatera niemal wizualnie pulsuje żyłka wściekłości, co czyni cały epizod bardzo żywym i autentycznym. Karanowi Soni należą się gromkie brawa za świetną grę aktorską. A scenarzystom za stworzenie tak działającej na nerwy postaci matki, której nie trzeba nawet patrzeć w oczy, by odczuć dogłębne poirytowanie.
Jednak niezależnie od kreacji bohaterów czy ładnej otoczki wizualnej, jestem trochę zawiedziona kolejnymi odcinkami serialu Room 104. Każdy przedstawia osobną historyjkę, jednak żadna z nich nie jest na tyle mocna, by naprawdę zadziałać na wyobraźnię i zostać w głowie na dłużej. Część epizodów ma wyraźne zadatki na rozwinięcie w kolejnych odcinkach, jednak skoro wiem, że nie jest to możliwe, nawet nie przywiązuję większej wagi do tego, co dzieje się na ekranie. I to już kolejny raz, gdy w finale towarzyszy mi wyłącznie obojętność. Chyba nie tego oczekiwałam od serialu.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat