Power - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 sierpnia 2020Nowa produkcja pełnometrażowa Netflixa Power, pomimo ciekawego punktu wyjścia, nie zachwyca. Dlaczego? Przeczytajcie naszą recenzję.
Nowa produkcja pełnometrażowa Netflixa Power, pomimo ciekawego punktu wyjścia, nie zachwyca. Dlaczego? Przeczytajcie naszą recenzję.
Na ulicach Nowego Orleanu pojawił się nowy narkotyk, dający ludziom przez 5 minut nadludzkie możliwości. Problem polega na tym, że przed pierwszym zażyciem specyfiku nie wiemy, jaką moc dostaniemy oraz czy przeżyjemy. Chętnych oczywiście nie brakuje, a narkotyk szybko staje się bardzo popularny, zwłaszcza w świecie przestępczym. To także zmora policji, która na miejscu zdarzenia nigdy nie wie, na co trafi. Funkcjonariusz Frank (Joseph Gordon-Levitt) ma dość bycia popychadłem dla zwyroli z supermocami. Sam postanawia łykać te pigułki, by wyrównać szanse i chronić miasto przed przestępcami. Jak nie trudno się domyślić, szybko uzależnia się od specyfiku, a dokładniej od tego uczucia nieśmiertelności, które mu na chwilę daje. By mieć stały dostęp do substancji, obejmuje swoją ochroną nastoletnią dilerkę Robin (Dominique Fishback), która za zarobione pieniądze chce opłacić leczenie schorowanej matki.
Scenarzysta Mattson Tomlin, który jest odpowiedzialny za nowego Batmana z Robertem Pattisonem, stworzył ciekawą historię o tym, jak ludzie szukają wrażeń i marzą, by mieć supermoce. Świat przez niego wykreowany jest mroczny i nieprzyjemny. Nie ma w nim miejsca dla zwykłych obywateli, którzy chcą po prostu normalnie żyć. To dżungla, w której każdy walczy o przetrwanie. Liczą się pieniądze. Zysk bez baczenia na koszty. Duet reżyserski Ariel Schulman i Henry Joost już w swoim filmie Nerve z 2016 roku pokazał nam podobną wizję świta, w której młodzież wykonywała różne dziwne rzeczy dla poklasku tłumów obserwujących ich przez internet i za to płacących. I o ile w tamtym jeszcze można było znaleźć jakąś myśl, którą twórcy chcieli nam przekazać, tak w Power trudno ją dostrzec. Dostajemy typową produkcję, która bardzo chce dorównywać swoim rozmachem kinowym blockbusterom i nawet ma potencjał, by tego dokonać, jednak słabym punktem jest scenariusz. Brakuje tu dopracowanej i ciekawej historii. Mamy widowiskowe walki i opowieść o ojcu szukającym swojej córki. Problem polega na tym, że sama fabuła mogłaby się spokojnie zmieścić na jednej kartce A4. Nie ma żadnego twistu. To zwykła podróż z punktu A do punktu B. Nic więcej. Nawet główny czarny charakter jest miałki i bez wyrazu. Nie wzbudza u widza strachu, zresztą u bohaterów też nie. Jego siła polega na tym, że ma na swoich usługach prawdziwą armię żołnierzy, którzy po zażyciu narkotyku stają się trudni do pokonania. Oczywiście Tomlin starał się swoim bohaterom nadać jakąś głębie, by nie byli tacy sztuczni, jednak twórcy postanowili zrezygnować z tych detali na rzecz akcji. I w ten sposób nie dowiadujemy się za dużo o historii postaci granej przez Jamiego Foxxa, co wydaje się kluczowe w kwestii jego podejścia do zażywania supertabletek.
Film porusza wiele drażliwych wątków moralności ludzkiej, ale nigdy w pełni ich nie zgłębia. Jedynie muska problem. Mamy chociażby motyw policjanta, który by chronić obywateli miasta, sam dopuszcza się przestępstwa, jakim jest nie tylko zażywanie supernarkotyku, ale także kupowanie go od dilera. Twórcy uzasadniają to troską o wyższe dobro społeczne, puszczając oko do fanów Spider-Mana i jego motta, że „z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność”.
Power jest festiwalem walk i efektów specjalnych, które na dobrą sprawę do niczego wielkiego nie prowadzą. Jest to kino akcji bez wciągającej historii. Przypomina trochę grę komputerową, w której na każdym poziomie, czy w tym wypadu lokalizacji, czeka na nas jakiś napakowany boss do pokonania. Gdy go unicestwimy, idziemy dalej. I tak aż do finału.
Niekwestionowaną gwiazdą nowej produkcji Netflixa jest młoda Dominique Fishback, na którą zwróciłem uwagę już w serialu Kroniki Times Square. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale dziewczynie udaje się ukraść ten film takim tuzom kina jak Jamie Foxx czy Joseph Gordon-Levitt. Nie ma znaczenia, ile panowie by się starali, każda scena i tak należy do Dominique. Ma ona w sobie niezwykłą naturalność i talent komediowy. Szkoda, że twórcy nie dali jej w pełni rozwinąć skrzydeł. Podobnie jest z partnerującymi jej panami. Joseph Gordon-Levitt ewidentnie dostał tutaj rolę komediową, której celem było rozładowywanie napięcia w fabule, i muszę przyznać, że aktor wywiązuje się z powierzonego zadania, choć mogłoby go być więcej w fabule. Niestety, tym razem najsłabszym ogniwem okazał się Jamie Foxx, który gra na autopilocie. Winę za to ponoszą reżyserzy, bo nie dają tej postaci możliwości pełnego zaprezentowania siebie i swojej historii. Wiem, że została ciekawie napisana, bo dostajemy w czasie seansu kilka wskazówek, że posiada własną historię. Jednak w pędzie za akcją, gdzieś to umknęło, z wielką szkodą dla Foxxa.
Pod względem wizualnym film prezentuje się solidnie. Wszystkie sekwencje, w których pojawiają się supermoce, zostały nieźle zrealizowane. Widać, że amerykański serwis nie szczędził pieniędzy na efekty specjalne. Walki są widowiskowe i potrafią dostarczyć widzom rozrywki, której oczekują. Podoba mi się też zróżnicowanie mocy, jakie otrzymują bohaterowie. Ekipa od FX mogła puścić wodze fantazji i przez chwilę pobawić się wizualnie.
Power jest jak ten tytułowy narkotyk. Dostarcza nam przez chwilę świetnej rozrywki, po czym pozostawia z wielkim apetytem, którego nie jest w stanie zaspokoić. Szkoda, bo po takiej ekipie – zarówno twórców, jak i aktorów – widz spodziewa się więcej.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat