Priscilla - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 9 lutego 2024Priscilla, najnowszy film Sofii Coppoli, częściowo oparty na biografii „Elvis and Me”, ukazuje kulisy związku tytułowej bohaterki (Cailee Spaeny) i Elvisa Presleya (Jacob Elordi) od ich pierwszego spotkania aż do rozstania w 1972 roku.
Priscilla, najnowszy film Sofii Coppoli, częściowo oparty na biografii „Elvis and Me”, ukazuje kulisy związku tytułowej bohaterki (Cailee Spaeny) i Elvisa Presleya (Jacob Elordi) od ich pierwszego spotkania aż do rozstania w 1972 roku.
Wszystko zaczyna się w 1959 roku w Republice Federalnej Niemiec, gdzie Presley odbywa służbę wojskową. Przebywa tam również Priscilla, gdyż jej ojczym – Paul Beaulieu – stacjonuje tam jako oficer Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
Pierwsze kadry to niemal bajkowe sceny, w których czternastoletnia wówczas Priscilla siedzi znudzona w barze; pochylona nad butelką pepsi-coli snuje – mogłoby się zdawać – marzenia dotyczące własnego życia oraz tego, co może się w nim wydarzyć, gdy wróci do Stanów. Z marzeń tych (lub zwyczajnej z nostalgii za rodzinnym Austin w Teksasie) wyrywa ją młody wojskowy, zapraszając na przyjęcie odbywające się w domu Elvisa. Jej źrenice się rozszerzają, próbując ogarnąć zwrot, który właśnie zadział się w jej życiu. W jednej chwili miejsce nudy zajmują regularne schadzki na przyjęcia wydawane przez króla rock and rolla, na których leje się szampan, a sam gospodarz raczy gości rozmową oraz śpiewem.
Cailee Spaeny świetnie oddaje stan, w którym oślepia nas uczucie i izoluje od świata zewnętrznego. Jej subtelna gra, spojrzenia i mimika, zgrabnie obrazują kolejne etapy oswajania się z katastrofą, jaką jest miłość do artysty. Presley jest w wiecznych rozjazdach, rozpoczyna karierę aktorską i romansuje (między innymi z Nancy Sinatrą), o czym młoda Beaulieu dowiaduje się z prasy. Zamknięta w posiadłości w Graceland błąka się po pustych korytarzach, dzieląc samotność z Honey – małym pudlem, którego otrzymała w prezencie. Okrojone z akcji życie staje się smutną codziennością niedojrzałej jeszcze Priscilli, która w szkole ledwie radzi sobie z zadaniami domowymi. Gdy zaś podejmuje jakąkolwiek inicjatywę i postanawia rozpocząć pracę w butiku modowym, spotyka się z odmową Elvisa, który uświadamia ją, że jej rola polega na wspieraniu jego kariery. Jest to jeden z wielu gwoździ do trumny, w której pogrzebana została osobowość dojrzewającej kobiety.
Priscilla jest dramatem po części biograficznym, a po części egzystencjalnym. I choć Sofia Coppola kreśli historię protagonistki w mało interesujący sposób, nie można odmówić tej produkcji emocji, które wzbudza. Paradoksalnie jednak są to emocje wynikające z braku, z niedopowiedzenia i wyrywkowego fragmentaryzmu. Jeśli celem reżyserki było opowiedzenie historii Priscilli, powinna ona nakręcić film na nowo, od momentu, w którym się skończył – czyli gdy Priscilla prowadzi Cadillaca DeVille i wjeżdża nim na przedmieście Los Angeles, niesiona samoświadomym aktem porzucenia dawnego życia w opresyjnej i toksycznej relacji z Presleyem. Tak się jednak nie dzieje, a obraz, który otrzymujemy, przypomina zgoła coś innego, bliżej mu do przestrogi – „nie wszystko złoto, co się świeci”. Początkowo Coppola nęci protagonistkę obietnicą życia oderwanego od rutyny, będącego antytezą nudnej i spokojnej egzystencji. Zaczyna się niewinnie – chłopak poznaje dziewczynę i zakochuje się w niej. Problem polega jednak na tym, że wykreowane w ten sposób uczucie wydaje się wyhodowane w warunkach laboratoryjnych.
Schemat młodej dziewczyny zachwyconej i onieśmielonej zainteresowaniem, jakie wzbudza u starszego od siebie piosenkarza (ba! Samego króla), ustawia ich wspólną relację, skazując Priscille na usunięcie się w cień i akompaniowanie w życiu swego wybranka. Kolejne fazy opowiadania biografii Beaulieu to wymazywanie jej osobowości i zacieranie wszelkich śladów istnienia. Kneblowanie i marginalizowanie potrzeb dojrzewającej kobiety objawiają się poprzez odebranie jej mocy sprawczej nad własnym życiem, brak cielesności, przywdziewanie jej w sukienki, które podobają się jemu, a nie jej, niedopuszczaniu Beaulieu do życia Presleya w trasie, przy nagraniach i na planach filmowych. Cena, którą Priscilla płaci za prowadzenie ociekającego blichtrem życia, jest tak naprawdę ceną najwyższą – sugeruje bowiem złożenie w ofierze własnych ambicji (jakkolwiek te nie miałby się nawet prawa uformować w tak wczesnym wieku i w takich warunkach), wewnętrznego głosu, a tym samym duszy.
Z kolei sportretowanie samego Elvisa wywołało niemałą burzę poza wielkim ekranem, w środowisku rodziny Presleyów. Ich córka, zmarła na początku tego roku Lisa Marie Presley, skrytykowała scenariusz, pisząc bezpośrednio do Coppoli o „szokująco mściwej i pogardliwej perspektywie”, w jakiej reżyserka przedstawiła gwiazdora muzyki.
I rzeczywiście, z początku czarujący Jacob Elordi ze sceny na scenę zmienia swoje oblicze – od czułego i uwodzicielskiego młodzieńca, po zblazowanego przemocowca, który wydaje się nie interesować niczym innym poza zażywaniem tabletek i polerowaniem złotej klatki Priscilli. Oprócz jednej z początkowych scen, w której śpiewa i gra na pianinie, jego artystyczna strona została kompletnie wycięta przez Coppolę, co sprowadziło jego postać do roli antagonisty.
Choć przepych scenograficzny temu przeczy, film przypomina trochę teatr absurdu i wieczne oczekiwanie na beckettowskiego Godota, który nigdy nie nadchodzi. Świat Priscilli jest tylko pustą scenografią ociekającą dobrobytem i wyrafinowanym stylem, zaś w perspektywie odebrania jej roli we własnym spektaklu, cały ten entourage zamienia się w nic nieznaczący plastikowy asortyment rodem z domu dla lalek.
Poznaj recenzenta
Sławomir PatrzałekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat