„River Queen”: Nowozelandzki mit założycielski – recenzja
Film Vincenta Warda zatytułowany River Queen może uchodzić za ekranizację swoistego mitu założycielskiego Nowej Zelandii pełniącego jednocześnie również rolę rozliczeniową.
Film Vincenta Warda zatytułowany River Queen może uchodzić za ekranizację swoistego mitu założycielskiego Nowej Zelandii pełniącego jednocześnie również rolę rozliczeniową.
River Queen potwierdza, że Nowa Zelandia to niewątpliwie bajeczne miejsce. Wiedzą o tym szczególnie filmowcy, którzy nie mogą się oprzeć zjawiskowym plenerom i różnorodnym sceneriom. Wprawdzie niekwestionowanym panem magicznej wyspy, a także najbardziej znanym filmowcem tego regionu pozostaje od lat urzeczywistniający Tolkienowską wizję Śródziemia Peter Jackson, ale to nie jemu przypada tytuł głównego portrecisty Kraju Długiej Białej Chmury, jak określają Nową Zelandię rdzenni mieszkańcy. Oni też stają się głównymi bohaterami filmów Vincenta Warda, reżysera, który wprowadził tamtejsze kino na największe filmowe festiwale.
Czytaj także: T-Mobile Nowe Horyzonty 2014 - szczegóły nowej sekcji ALE KINO+
Takie filmy jak "Dojrzewanie" oraz "Nawigator: epopeja średniowieczna" były pierwszymi z wielkiej wyspy, które miały szansę zdobyć Złotą Palmę w Cannes. To jednak wcześniejszy dokument "In Spring One Plants Alone" zakreśla obszar zainteresowań Warda, który chociaż tworzy filmy o stosunkowo uniwersalnym przesłaniu, to sięga do rzadko poruszanej w kinie historii Maorysów, czyli pierwotnych mieszkańców Nowej Zelandii. Wspomniana produkcja jest o tyle znacząca, że dała początek bliższej relacji między reżyserem a bohaterami dokumentu – maoryską kobietą i jej dzieckiem. Jednak to nie prywatne przeżycia twórcy są tutaj najważniejsze (chociaż autor faktycznie realizuje kino bardzo osobiste), ale fakt zmierzenia się z niełatwą, kolonialną przeszłością Nowej Zelandii. Jej rdzenni mieszkańcy podobnie jak czerwonoskórzy ze Stanów Zjednoczonych musieli toczyć krwawe walki z europejskim, a ściślej brytyjskim najeźdźcą, ostatecznie przegrywając i do pewnego stopnia poddając się asymilacji. Najpełniej oddane to zostało w przedostatniej produkcji Warda – River Queen – która może uchodzić za ekranizację swoistego mitu założycielskiego, pełniącego również rolę rozliczeniową.
Wiodące są tutaj dwa wątki. Pierwszym jest walka Brytyjczyków z maoryskimi plemionami, które już częściowo przeszły na stronę najeźdźcy. Jest to tło dla historii Sary O’Brien i jej syna, będącego owocem związku Europejki z młodym Maorysem. Ich relacja budzi sprzeciw obu stron konfliktu, a samo dziecko, początkowo wychowywane pośród białych, zostaje uprowadzone przez własnego dziadka, jednego z przywódców plemiennych. Na większą część filmu składają się poszukiwania chłopca przez Sarę, która wielokrotnie staje przed koniecznością wyboru stron konfliktu. Posiadając umiejętności felczerskie, jest ona niezwykle cennym sprzymierzeńcem dla wszystkich walczących. Ona sama z kolei przeżywa wewnętrzny kryzys tożsamości, bowiem należy do świata europejskiego, ale miłość do syna skłania ją do wyparcia się swojego pochodzenia.
Czytaj także: Znamy program 14. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty
Największą słabością filmu jest swoiste rozdwojenie między indywidualną historią kobiety a wydarzeniami historycznymi. Żaden z tych wątków nie zostaje w pełni rozwinięty, jakby twórca chciał zrealizować dwa filmy w jednym i nie wystarczyło mu energii oraz czasu na żaden. Wyraźnie odczuwalny brak zdecydowania rekompensują poszczególne elementy filmu, jak poruszająca muzyka Karla Jenkinsa oraz kunsztowne zdjęcia niegdysiejszego współpracownika Petera Jacksona – Aluna Bollingera. To dzięki niemu możemy podziwiać urzekające krajobrazy Nowej Zelandii zupełnie innej niż ta, którą widzieliśmy we "Władcy Pierścieni". Jest mroczna i złowroga, przypominająca raczej dżunglę z Czasu apokalipsy Coppoli niż Hobbita. Niezwykłą podróż, ale niezmiennie urzekająca. W pewnym momencie można nawet odczuć, że Ward tworzy kino poetyckie, niewiele mające wspólnego z opowiadaniem wydarzeń historycznych. Tutaj uniwersalizm i konwencja przegrywa z duchem autorskim oraz osobistą wizją na kino. Momentami wręcz razi nadmiernym patosem i pretensjonalną podniosłością. Niemniej trudno odmówić twórcy "Dojrzewania" zdolności reżyserskich oraz malarskiej wrażliwości. Sama zaś historia Maorysów przedstawiona w River Queen, nieco zapomniana, tak jak i sam film, warta jest przypomnienia.
[image-browser playlist="583821" suggest=""]River Queen dziś w ale kino+ o 20.10.
Poznaj recenzenta
naEKRANIEPoznaj recenzenta
Dawid RydzekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat