Ród smoka: sezon 2, odcinek 3 - recenzja
Data premiery w Polsce: 1 lipca 2024Po niemrawym otwarciu 2. sezonu i znacznie lepszym 2. odcinku nadeszła pora na kolejną odsłonę Rodu smoka. Okazuje się, że serial to jakościowa sinusoida.
Po niemrawym otwarciu 2. sezonu i znacznie lepszym 2. odcinku nadeszła pora na kolejną odsłonę Rodu smoka. Okazuje się, że serial to jakościowa sinusoida.
Mimo znakomitego wykonania technicznego 3. odcinek Rodu smoka – z powodu głupotek fabularnych – nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom, które rozbudziła poprzednia odsłona.
Odcinek rozpoczął się fantastycznie, bo pokazał zapowiedziany już w 1. sezonie konflikt Brackenów z Blackwoodami. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć, jak mniejsze rody zachowują się w obliczu większego sporu między Czarnymi i Zielonymi. Twórcy nie pokazali nam bitwy, ale jej skutki (co wyszło znakomicie i przerażająco!). Przypomniało mi to czasy Gry o tron, gdy w ten sposób ukrywano deficyty budżetowe. W tym przypadku było pewnie podobnie. W końcu czeka nas wiele batalii ze smokami, które są znacznie droższe do realizacji. To zrozumiałe podejście.
Odcinek należy pochwalić za warstwę audiowizualną, ponieważ prezentuje się najlepiej ze wszystkich. Ten sezon Rodu smoka musiał otrzymać większy budżet. A może to reżyserka odcinka miała tak dobry pomysł? Plenery są piękne, a zdjęcia kreatywne – nie odpychają teatralnością. Kamera poszła w ruch, co zawsze się ceni. Podobały mi się ujęcia z perspektywy smoczych jeźdźców, dzięki którym można było się poczuć jak w siodle smoka. Jednocześnie stanowiły ciekawy kontrast dla scen "na ziemi". Udzieliło nam się napięcie podczas ucieczki Cristona Cole'a przed skrzydlatą bestią. Dobrze się też patrzyło na scenę z jednym ujęciem. Mogliśmy zejść na ulice Królewskiej Przystani i spędzić więcej czasu w tawernie. Zostało to dobrze przedstawione, zręcznie nakręcone i miało swój przyziemny, swojski klimat, który pozwolił odpocząć od królów i ich rozterek.
W odcinku działo się naprawdę wiele. Jeśli chodzi o Zielonych – widzimy, jaka presja spadła na barki kochanka Alicent. Cole wydaje się przytłoczony obowiązkami i widmem nadchodzącej wojny, do której ta strona konfliktu przystępuje znacznie aktywniej od Czarnych. Aegonem kieruje zemsta podsycana przez Aemonda i Cole'a. Uzurpator był gotowy wskoczyć na smocze siodło, ale odwiódł go od tego Larys Strong – jego subtelne zagrywki, cenne rady oraz manipulowanie władcą doprowadziły go do stanowiska Starszego nad Szeptaczami. Sprawnie okręcił sobie naiwnego króla wokół palca. To jedna z niewielu kompetentnych osób, które monarcha ma u swojego boku. Aegon i Strong wiedzą, jak istotne jest kontrolowanie opinii prostego ludu, bo jego wsparcie może być ważne w nadchodzącym konflikcie. Sam Aegon się miota. Udowadniał już, że zależy mu na prostych ludziach, a teraz chce osobiście dokonać zemsty na mordercach własnego syna. Nie zmienia to jednak faktu, że jest okropnym człowiekiem i bratem – ukazuje to scena w zamtuzie, gdy drwił z Aemonda w objęciach kochanki. Czy to zapowiedź konfliktu między braćmi? Jeśli nie, to będzie można to wrzucić do kosza niepotrzebnych scen, których nadrzędnym celem jest szokowanie nagością. Aemond – mimo nakrycia w tak delikatnych okolicznościach – zachował dumę, co do niego pasuje. Warto też wspomnieć o Helaenie, która wybaczyła swojej matce.
Tymczasem Daemon udał się do Harrenhal i bez trudu zdobył największy zamek w Siedmiu Królestwach. Sceny w tym miejscu były świetne – nawiedzone korytarze starego zamczyska robiły wrażenie! Reżyserka udowodniła, że da się zrobić nocną scenę, w której wszystko dobrze widać. Korytarze pełne nietoperzy były wyjęte z horroru. Rozmowa z tamtejszym lordem wskazała na kompleksy i niespełnione ambicje Księcia Łotrzyka, który każe się tytułować niczym król. Wszystkie sekwencje w zamczysku odsłoniły słabości Daemona – jego paranoję, wyrzuty sumienia oraz tęsknotę za Rhaenyrą. Te ostatnie dwa połączyły się w jedno podczas wizji, w której na moment pojawiła się Milly Alcock w roli młodej Rhaenyry. Bohaterka zszywała Jaehaerysowi Targaryenowi głowę, którą stracił z rozkazu Daemona. Palce w tym maczać mogła Alys Rivers – to było ciekawe wprowadzenie; nie mogę się doczekać tego, co zaprezentuje ta postać.
Czarni też podjęli pewne działania. Podobała mi się urocza scena między młodą Rhaeną i Baelą, córkami Daemona. Na barki tej pierwszej spadła ogromna odpowiedzialność – na początku uważała ją za nieprzyjemny obowiązek niańczenia dzieci. Dotarło jednak do niej, że to ogromny zaszczyt, ponieważ to ona odpowiada za linię dziedzictwa Rhaenyry. Z kolei Corlys i Rhaenys są w tym momencie najzdrowszym związkiem w Westeros (jeśli pominąć miłosne podboje tego pierwszego, których owocem jest poznany już Addam). Ich sceny są zawsze pełne uroku i ciepła, a chemia między aktorami tylko wzmacnia ten pozytywny odbiór.
Odbiór odcinka psują dwie sceny. Po pierwsze – atak Baeli na Cristona Cole'a i jego oddział. Jest to konsekwencja bzdurnych decyzji z 1. sezonu. Twórcy udziwnili powód do wojny Zielonych i Czarnych – Alicent nie zrozumiała umierającego Viserysa. To było absurdalne, a teraz serial za to płaci. Szkoda, bo scena była nakręcona świetnie i przypominała dobry film wojenny. Nie rozumiem, dlaczego twórcy zmuszają nas do wyboru jednej ze stron konfliktu. Przecież nie dali nam powodów, aby kibicować Zielonym, bo każdy z nich (poza Helaeną) jest okropnym człowiekiem. Zamiast skupić się na konflikcie, twórcy grają w ping-ponga pod tytułem: "Atakować czy nie atakować; oto jest pytanie". Baela mogła jednym zionięciem pokonać jednego z najlepszych dowódców Zielonych, ale to Rhaenyra musiała walczyć o swoje. Spodobało mi się natomiast traktowanie smoków jak broni nuklearnej – wciśnięcie jednego guzika może automatycznie spowodować kataklizm w całym Westeros.
Ostatnia scena jest kuriozalna. Rozumiem, że to nie czasy Facebooka, ale czy żaden ze strażników nie rozpoznał twarzy Rhaenyry? Czy po śmierci Jaehaerysa Alicent nie ma zwiększonej straży? Wpłynięcie do Królewskiej Przystani pod przebraniem okazuje się równie proste, co wyjście do osiedlowego warzywniaka! Rozumiem, że Rhaenyra nie chciała śmierci Alicent, ale skoro tak łatwo można się do niej zbliżyć, to powinno to zostać wykorzystane w przyszłości. A wątpię, że tak będzie. Podjęte przez Rhaenyrę ryzyko stawia ją w złym świetle – jako słabą władczynię. Była gotowa położyć na szali swoje życie dla Alicent. Tyle dobrego wynikło z tej sceny, że nie trzeba się już skupiać na nastoletnich podchodach obu z nich. Może przejdziemy w końcu do konfliktu! Alicent dowiedziała się, że popełniła błąd, ale jest już za późno, by od niego uciec. Z kolei Rhaenyra może w końcu aktywnie przystąpić do wojny. Poza tym aktorstwo wypadło w tej scenie bardzo dobrze, ale nie spodziewałem się niczego innego po tym duecie.
Ród smoka, zamiast w pełni skupić się na niuansach konfliktu, woli odkrywać kolejne fabularne głupotki, które zasiał 1. sezon. Akcja raz pędzi na złamanie karku, a raz zwalnia i męczy. Jednak technicznie i aktorsko serial wypada bardzo dobrze. Siódemka to dość hojna ocena za taki pokaz głupoty. Nie zdziwi mnie, jeśli ktoś stwierdzi, że epizod zasługuje na mniej. Mam nadzieję, że to już ostatni przystanek przed prawdziwą wojną smoków, a Rhaenyra w końcu zawalczy o swoje.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat