Ród smoka: sezon 2, odcinek 4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 8 lipca 2024W Rodzie smoka pojawiło się starcie na miarę Bitwy bękartów. Smoki poszły w tan, ale czy twórcy dali radę z realizacją? Oceniam.
W Rodzie smoka pojawiło się starcie na miarę Bitwy bękartów. Smoki poszły w tan, ale czy twórcy dali radę z realizacją? Oceniam.
Wydawałoby się, że po śmierci Lucerysa wojna wybuchnie lada moment, ale dotrwaliśmy do połowy 2. sezonu. Ród smoka doczłapał się w końcu do konfliktu na wielką skalę. W mediach społecznościowych hucznie zapowiadano odcinek, który na dobre rozpocznie Taniec Smoków i pokaże, jak zabójczymi stworzeniami są te skrzydlate bestie. Padło wiele porównań do fantastycznej Bitwy bękartów z Gry o tron. Postanowiłem sprawdzić, czy twórcy spełnili pokładane w nich nadzieje.
Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia. Zmienia się natomiast sposób jej prowadzenia. Tym razem do akcji wkroczyły smoki. Fani czekali na to z niecierpliwością. Byłem jednak delikatnie rozczarowany, gdy okazało się, że kluczowe wydarzenie potrwa ledwie piętnaście minut. Już przez sam ten fakt trudno jest porównywać najnowszy epizod do Bitwy bękartów czy Bitwy nad Czarnym Nurtem. Gra o tron poświęcała swoim bataliom więcej czasu (nawet całe odcinki), a miała mniejszy budżet. Jednakże twórcy Rodu smoka mieli inny pomysł. Dostaliśmy wiele scen, których obecność można usprawiedliwiać i zrozumieć. Niestety pojawiły się też takie od czapy.
Wydaje mi się, że Ryan Condall i spółka nie mają pomysłu na Matta Smitha i jego Daemona Targaryena. Książę Łotrzyk w premierowym sezonie był jedną z najciekawszych postaci. Jego obecność zawsze zapowiadała coś ekscytującego. W tym sezonie Daemon zwiastuje rozciągnięte do bólu wydarzenia. W poprzednim odcinku sceny w nawiedzonym Harrenhal robiły wrażenie i pokazywały słabości nieustraszonego Księcia, mierzącego się z własnym poczuciem winy, tęsknotą i żądzą władzy. I to byłoby wystarczające! Niestety dostajemy kolejny koszmar z młodą Rhaenyrą w roli głównej, która go dręczy i którą postanowił ściąć. Do tego dochodzą wizje powrotu jego byłej małżonki Laeny czy ganianie po zamczysku za Aemondem, w którym widział samego siebie. Dosłownie. To ostatnie mi nie przeszkadzało, bo było ciekawym sposobem zapowiedzenia konfliktu między najlepszymi wojownikami. Pełnoprawne wprowadzenie Alys Rivers – bawiącą się Księciem Łotrzyków i mieszającą mu w głowie – również wypadło nieźle, ale poświęcono mu za dużo czasu.
Alicent po rozmowie z Rhaenyrą próbuje dowiedzieć się, czy jej były mąż faktycznie chciał koronować Aegona. Uważam ten wątek za niepotrzebny, dłużący się i nieprowadzący do niczego ciekawego (przynajmniej na razie). To konsekwencja słabych decyzji z 1. sezonu, o czym już pisałem wcześniej. Sceny z Alicent nie są angażujące, chociaż Olivia Cooke robi, co może. Widzimy, że wypiła specjalną herbatkę (znamy ją z 1. sezonu). To może oznaczać, że jest w ciąży z Colem, ale nie chce urodzić. Czy to potrzebny wątek? Mam wrażenie, że twórcy chcieli na siłę zaangażować w coś tę postać. O wiele ciekawiej wypadła scena z Larysem, który udowadniał Alicent, że wie więcej, niż ta by chciała. W sztuce konwersacji niewiele osób mu dorównuje. Trudno mu kibicować, ale trzeba przyznać, że w zdobywaniu informacji i owijaniu sobie ludzi wokół palca nie ma sobie równych.
Rhaenyrze dostało się za głupoty z poprzedniego odcinka (Jace słusznie jej to wytknął). Podobała mi się scena jej powrotu. Jakby bohaterka była niesforną nastolatką, która wróciła do domu później, niż kazali rodzice. Scena z wojskową naradą, jeszcze pod nieobecność królowej, wskazała na wewnętrzne walki o władzę. Żałuję, że wątek, w którym Rhaenyra upewniała się, czy ma prawo do tronu, trwał tak długo, ale cieszę się, że się nareszcie skończył. Królowa postawiła ostatecznie na smoki. Sprawia też wrażenie bardziej zdecydowanej i zdeterminowanej. To dobry prognostyk na kolejne odcinki, ponieważ Czarni wzięli sprawy w swoje ręce. W końcu!
Ciekawie było też u Zielonych. Aegon po raz kolejny wykazał się niekompetencją. Nie będę go usprawiedliwiać, ale w sporej mierze jest to wina słabego wychowania przez Alicent. Kobieta nigdy nie poświęcała mu tyle uwagi, ile potrzebował. Najważniejsze było wyniesienie go na tron, a nie przygotowanie do tej trudnej roli. Na początku sezonu były przesłanki, że chciał być dobrym władcą. Oczywiście nie możemy zapomnieć o okropieństwach, które robił innym ludziom w 1. sezonie czy swojemu bratu w drugim. Można mu jednak współczuć, bo nie jest brany na poważnie – widać to podczas rozmów rady. Czarę goryczy w jego przypadku przelały dwie sceny: jedna z Aemondem, a druga z Alicent. Ta pierwsza pokazała, że Aegonowi daleko do prawdziwego Targaryena. Nie umie się nawet płynnie posługiwać valyriańskim. Aemond na każdym kroku dowodzi, że jest kompetentny, wykształcony i pewny swoich decyzji. A skoro mowa o decyzjach! Cała rozmowa Aegona z Alicent, która ostatecznie popchnęła go do samodzielnej podróży na smoku, była dla mnie niezwykle smutna. Bohater postanowił udowodnić, że nie został królem przez przypadek i nadal może być dobrym władcą. Matka wytknęła mu błędy, niedoskonałości i wskazała słuszne argumenty, ale nie dała tego, czego potrzebował najbardziej – wsparcia.
W końcu nadeszła bitwa, na którą wszyscy czekali. Pod wieloma względami spełniła oczekiwania, ale daleko jej do Bitwy bękartów z Gry o tron. Nie ta skala, nie ten rozmach, nie ta realizacja. Nie mieliśmy do czynienia z walką dwóch armii, a raczej z jednostronnym atakiem Zielonych na zamek. Momentami łapałem się za głowę. Otóż Cole planował zaatakować zamek w ciągu dnia – pod okiem smoków Rhaenyry! Na szczęście to ja się myliłem, a jego pomysł był całkiem niezły. Chciał zwabić smoki, by spacyfikować je ogromną Vhagar. Wszystko poszłoby jak z płatka, gdyby nie Aegon i jego ambicje.
Pojedynek smoków robił wrażenie. Twórcy nie ukrywali bestii w mroku, więc wszystko było wyraźnie widać. Efekty specjalne dały radę. Rhaenys na smoku Meleys udowodniła, że ważniejsze od wielkości stworzenia jest doświadczenie jeźdźca. Bez problemu poradziła sobie z Aegonem. A później zjawił się Aemond. Podobało mi się, że się go nie przestraszyła. Mogła uciec, ale postanowiła do samego końca walczyć o swoją królową. Starcie z Vhagar było brutalne. Na pochwałę zasługuje to, że twórcy zachowali skalę tych bestii. Szczególnie było to widać, gdy z jednej rany na smoczym ciele spłynęło całe tsunami krwi. Ostatecznie Rhaenys poniosła klęskę, choć odeszła z serialu godnie i z przytupem – jako nieustraszona wojowniczka! Mam też wrażenie, że w ostatniej scenie odcinka Aemond był gotów upewnić się, że jego brat nie wyjdzie żywy z tej bitwy, gdyż szedł ku niemu z mieczem. Tylko obecność Cole'a go powstrzymała. W końcu bez wahania kazał Vhagar zionąć ogniem nie tylko na Rhaenys, ale i swojego brata.
Dla fanów Gry o tron konsekwencje smoczych działań były dobrze znane, ale sceny nadal robiły wrażenie. Ukazanie pola bitwy już po samej batalii z perspektywy Cole'a okazało się mocnym zabiegiem. Była to też jedna z najładniejszych i najlepiej nakręconych scen – w pełni zaprezentowała horror tego, co się stało. Udowadniała, dlaczego Rhaenyra nie chciała dopuścić do walki smoków. To przecież latające bomby atomowe.
Ten odcinek udowodnił, że siódemka siódemce nierówna. Jest lepszy od poprzedniego, chociaż czegoś mu zabrakło. Daleko mu do Bitwy bękartów, ale na pewno zaostrzył apetyt. Zobaczyliśmy początek Tańca Smoków w pełnej krasie, z dobrymi efektami specjalnymi i bolesnymi stratami. Rhaenyra na pewno odczuje odejście Rhaenys, która w wielu sprawach była głosem rozsądku i jej największym wsparciem w radzie. Ciekawe, co przyniosą nam kolejne odcinki.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat