

Wyjazd Jess do Meksyku w nowym odcinku serialu Skarb Narodów: Na skraju historii miał być czymś ważnym, bo w końcu nie może już wrócić do USA ze względu na swój status. Jednak twórcy potraktowali ten motyw po macoszemu, a po wjeździe zupełnie zlekceważyli. Rzucają bohaterów w wir akcji, wyraźnie nie mając pomysłu na coś więcej. Zdanie, że Jess jest za mało Meksykanką dla Amerykanów i za bardzo Amerykanką dla Meksykanów, to zdecydowanie za mało.
Odcinek po raz kolejny obnaża, jak kiepskie postaci są w centrum tej historii. Ich relacje są wręcz irytująco powierzchowne. Na czele z Jess – choć jest najjaśniejszym punktem serialu, to podczas pracy w grupie nadal stanowi stereotyp z jedną cechą, która jest wytrychem fabularnym. Trudno nazwać te postacie ludźmi czy ciekawymi charakterami. Każda z nich ma tak banalną rolę do odegrania. Twórcy po prostu nie dają im wybrzmieć, pokazać się z interesującej strony. Jest to grupa nieciekawa, fatalnie zagrana (poza Jess, która w miarę daje radę) i karygodnie napisana pod kątem fabularnym. W scenie w kościele powinna być przygoda, emocje i napięcie. A co dostajemy? Bohaterów, których wady zostały jeszcze bardziej uwypuklone. Wartość przygodowa serialu Skarb narodów rozpada się jak domek z kart.
Ten odcinek serialu Skarb narodów: Na skraju historii bardziej przypomina operę mydlaną. Gdy nadchodzi ważny moment rozmowy z Salazarem, trudno nie przewrócić oczami – mężczyzna okazuje się ojcem Jess. Czy to nie przypomina Wam telenoweli? Zmarły rodzic pojawia się w życiu dziecka i zaczyna mieszać. Scenarzyści obnażają w tym momencie brak wyobraźni, bo dostajemy banalną rozmowę i głupie reakcje Jess. Jej pretensje o to, że ojciec nie mógł się z nią skontaktować, gdy siedział w meksykańskim więzieniu, to absurd. Oczywiście bunt Jess trwa może minutę. Jak za pstryknięciem palcem wszystko się zmienia. Pojawia się za to plan wydostania go z niewoli. Znów dostajemy szereg banałów scenariuszowych i kiepską jakość jak w filmach. W końcu to ci sami scenarzyści, ale serial nie ma reżyserów, którzy przedstawiliby to w rozrywkowej formie – tak jak zrobił to Jon Turteltaub w kinowych produkcjach. W widzach może rosnąć frustracja, że potencjał znów jest marnowany.
Skarb Narodów: Na skraju historii po raz kolejny rozczarowuje, dając rozrywkę co najwyżej przeciętną. Coś, co pozornie jest samograjem, kompletnie nie działa. W porównaniu do rozrywkowego charakteru filmów wygląda to po prostu źle. A przykład zapychania czasu kolejną piosenką Liama pokazuje, że twórcy nie mają na to pomysłu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/


