Slender Man – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 17 sierpnia 2018Slender Man to fikcyjna postać z tzw. Creepypasty, która niosła ze sobą potencjał na historię z kimś, kto będzie obok gatunkowych klisz. Ten jednak został zmarnowany, a film nie nadaje się do oglądania. Ani w kinie, ani w domu.
Slender Man to fikcyjna postać z tzw. Creepypasty, która niosła ze sobą potencjał na historię z kimś, kto będzie obok gatunkowych klisz. Ten jednak został zmarnowany, a film nie nadaje się do oglądania. Ani w kinie, ani w domu.
Creepypasta to krótkie fikcyjne historie przekazywane za pomocą Internetu, które mają na celu nie tylko przestraszyć czytelnika, ale jeszcze sprawiać wrażenie prawdziwych. Tak też narodził się tytułowy Slender Man, który swego czasu w USA doprowadził do prawdziwej tragedii, gdy dzieci nie odróżniły fikcji od rzeczywistości. Sama postać i mitologia wokół niej zbudowana miała potencjał na coś ciekawego, nietypowego i na swój sposób świeżego w horrorach pełnych głupich potworów, nudnych psychopatów czy kiepskich klisz. I tutaj pojawia się największy problemy filmu: nie stworzono do tego fabuły, która miała cel, sens i emocje.
Dostajemy tak naprawdę film o niczym, ponieważ nie ma w tym żadnego kierunku, ani określonego celu. Grupa nastolatek obejrzała sobie wideo, chcąc przywołać Slender Mana i przez cały film oglądamy festiwal klisz (inspiracja The Ring w tym przypadku nadto widoczna), przewidywalnych schematów i oczywistych zagrań. Mamy zatem wtórność zbudowaną wokół czegoś, co mogło być atrakcyjne i świeże. Dostajemy na początku niewiarę, potem po kolei mamy ewidentne pożegnanie poszczególnych postaci (dokładnie wiadomo, kiedy nastąpi czyja kolei od samego początku), by na końcu się okazało, że to wszystko nie miało żadnego sensu. Nie ma nawet mowy o dobrych pomysłach w wykańczaniu ofiar potwora ani emocjach. Totalna pustka.
Dobry horror musi mieć historię, która do czegoś prowadzi i daje jakąś satysfakcjonującą konkluzję. Ten film jest tego pozbawiony, bo ani nie ma rozsądnej kulminacji, ani emocji, ani potwierdzenia, że to wszystko miało jakiś głębszy cel. Tak naprawdę to dostajemy rzecz do opisania w kilku słowach: nastolatki oglądają głupoty w Internecie, po kolei giną, koniec. Rzucam tym spoilerem, by pokazać, jak bardzo ta fabuła nie jest w stanie widza usatysfakcjonować lub pokazać, że była to rozrywka warta swego czasu. Na końcu wszystkie panny giną, a ostatnie zdanie o tym, że jest w tym "przesłanie Slender Mana", jest taką kropką nad i, bo jako widz wychodzę ze świadomością zmarnowanego czasu, brakiem informacji (nie ma nawet mowy o wyjaśnieniu motywacji potwora, ani sposobu działania, czy wspomnianym przesłaniu) i znudzenia. A nie brak w tym wszystkim przecież ogromu absurdów, które nie są wyjaśnione, a wręcz wciśnięte na siłę. Jak na przykład dwie sceny, w których... Slender Man przesyła transmisję live ze swojego smarfona (!) na telefon ofiary. Oczywiście nigdzie nie widzimy potwora z telefonem, ale sam pomysł jest niedorzeczny i niczym niepodbudowany. A wymuszonych wątków pobocznych jest kilka, obecność ich wydłuża jedynie czas trwania, bo opowieści starcza tu na pięciominutową krótkometrażówkę.
Teoretycznie są momenty, gdzie twórcy starają się budować niezłą atmosferę grozy i napięcia. Dochodzą do tego banalnymi środkami, jak wszechobecna ciemność (to czasem bywa komiczne, bo kto chodzi po domu nie zapalając światła?) oraz wykorzystanie różnych dźwięków. Szybko się jednak okazuje, że w arsenale scenarzystów i reżysera nie ma żadnych trików, by robić coś więcej, jakoś straszyć. Przez połowę filmu praktycznie nic się nie dzieje i jest wszechobecna nuda, a potem, gdy Slender Man wchodzi do gry, w dużej mierze mamy sceny oparte na nieudolnym wykorzystanie jump scare'ów, czyli nagle coś wyskakuje i ma przestraszyć. Niektóre psychodeliczne halucynacje ofiar miały wystraszyć, ale wyglądają kiczowato, śmiesznie i są mało pomysłowe. Ot jakieś losowe, chaotyczne scenki, która miały coś wywołać u odbiorcy, a kompletnie nie działają. Czasem lekko obrzydliwe, ale nigdy nie są straszne. Najgorzej jednak wypada kwestia finału, gdzie widzimy Slender Mana w pełnej okazałości i to jest taki przysłowiowy samobój twórców. Gdy nagle wyjmuje swoje dodatkowe nóżki niczym Spider-Man w Avengers: Wojna bez granic i w pozbawionej jakiegoś zmysłu estetyki scenie pogoni zaczyna biec za ofiarą, trudno nie parsknąć śmiechem. Zwłaszcza że dziewczyna sama do niego przyszła, chcąc oddać mu się w ofierze w zamian za życie siostry.
Po całości okazuje się, że dostajemy film pozbawiony tak naprawę fabuły, bo jest to zlepek kilku gatunkowych klisz napisany na kolanie. Nudne, puste i antypatyczne bohaterki, wszechogarniająca nuda (samego Slender Mana może widzimy z 3-4 razy) i brak przemyślanej konkluzji, która mogłaby zaciekawić i usatysfakcjonować to wielkie grzechy każdego horroru. Po prostu dostajemy film, który nie powinien powstać. Robiony na szybko, tanio, jak tylko to możliwe (oświetleniowcy to w ekipie chyba byli nieobecni...), i ze zbyt dużą dawką absurdu, nawet jak na ten gatunek. Lepiej omijać, bo po prostu szkoda czasu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat