SMILF: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Nowy serial z Frankie Shaw to historia młodej samotnej matki, która za wszelką cenę dąży do nawiązania relacji z mężczyzną. Odcinek pilotowy wyraźnie pokazuje, jak wygląda koncept serialu i niestety - nieszczególnie zachęca do sięgnięcia po więcej.
Nowy serial z Frankie Shaw to historia młodej samotnej matki, która za wszelką cenę dąży do nawiązania relacji z mężczyzną. Odcinek pilotowy wyraźnie pokazuje, jak wygląda koncept serialu i niestety - nieszczególnie zachęca do sięgnięcia po więcej.
Skrót SMILF można wytłumaczyć jako Single Mother I'd Like To Fuck, co w polskiej wersji językowej brzmi mniej więcej – samotna mamuśka, którą chciałbym przelecieć. I to właśnie taka mamuśka staje się główną bohaterką serialu, z ważną jednak różnicą – chętnych na „przelecenie” brak i to ona sama staje się tu stroną czynną w walce o seks. Nie przesadzając, to dobre podsumowanie pierwszego odcinka – obserwujemy w nim wyłącznie desperackie działania młodej Bridgette, sfrustrowanej brakiem seksu i gotowej na wszystko, by tylko pójść z kimś do łóżka. Nieważne z kim. Ważne, żeby w ogóle.
O tym, jak młodą osobą może być Bridgette, wiemy tylko za sprawą jej czynów – trudno jej ogarnąć własne życie, a co dopiero zajmować się maluchem. Mimo kolejnych niepowodzeń, kobieta stara się być jak najlepszą matką i kocha swoje dziecko ponad wszystko. Ciekawie patrzy się na tę codzienność, na pokój, który tonie w zabawkach, porysowane mazakami ściany – wszystkie te drobiazgi kreują bardzo ludzki świat, daleki od ideału, ale jednak namacalny. Są to jednak tylko detale scenografii, zauważalne przy subtelniejszej pracy kamery - poza nimi mamy tylko waginy, łechtaczki i mięśnie Kegla, od nadmiaru których naprawdę można zostać zmiażdżonym. Serial nie boi się ludzkiego ciała, w związku z czym jest tu mnóstwo nagości. W pewnym sensie wpasowuje się to w całą tematykę, w imię zasady: jak już o czymś mówić, to konkretnie.
Miałam nadzieję, że serial przybliży nieco realia życia samotnych matek, jednak tutaj dziecko jest tylko drugoplanowym powodem, dla którego Bridgette nie powodzi się w życiu intymnym – chłopiec odstrasza wszystkich zainteresowanych mężczyzn, którzy zrywają kontakt z główną bohaterką gdy tylko zorientują się, że jest ona matką. Cały odcinek dotyczy tylko spraw łóżkowych – o seksie się mówi, fantazjuje i uprawia (czy to z partnerem, czy samodzielnie). Życiorys kobiety przestaje być ważny i nie ma znaczenia dla biegu wydarzeń, bo liczy się tylko to co tu i teraz. Trochę spłyca to całą tematykę i może zawieść widzów, którzy oczekiwali czegoś więcej. Przed kompletną przeciętnością serial ratuje jedynie Frankie Shaw – aktorka wciela się w bohaterkę niezwykle wyrazistą i pełną skrajnych emocji, które udzielają się także widzowi. W świetle jej gry aktorskiej całość nabiera pewnych specyficznych kształtów, które koniec końców czynią pierwszy odcinek po prostu przyswajalnym. Przy tego typu tematyce i całej jej nachalności, to i tak wydaje mi się dużo.
Odcinek pilotowy przysporzył mi pewnego problemu w odbiorze – trudno ustosunkować się do tego, co widzi się na ekranie. Rozterki Bridgette są momentami komiczne, jednak w tym samym czasie w jej oczach widać niewypowiedziany ból. Sceny, w których ona się śmieje, we mnie wywoływały nawet przygnębienie, bo wyraźnie widać, jak ciężko jej zachować pewną postawę, gdy ziemia usuwa się spod nóg. Twórcy serialu nie podają widzowi wskazówek mówiących o tym, kiedy należy się śmiać, a kiedy płakać, w związku z czym momentami trudno odpowiednio interpretować poszczególne sceny. W efekcie końcowym poczułam się pozostawiona z dziwnymi emocjami. Niemniej, ważne, że w ogóle z emocjami – czego jak czego, ale bezbarwności na tej płaszczyźnie serialowi zarzucić nie można. I myślę, że mogłoby być z tego coś naprawdę dobrego, gdyby nie irytująca prostota fabuły bieżącej, która zniechęca i momentami wywołuje niesmak.
SMILF mówi o życiu desperatki, w którym tragedia przeplata się z humorem. To serial o człowieku, który pragnie spełnienia najbardziej podstawowych potrzeb. Ta prostota jest jednocześnie jego siłą i zmorą. Nie ma tu marzeń, bujania w obłokach ani bajkowego życia jak w telenoweli, a patrzenie na wszystkie te przyziemne sytuacje może okazać się ciekawą odskocznią od szeregu innych jednolitych seriali. Jeśli jednak szukacie ambitnej refleksji o życiu singielki w XXI wieku to w odcinku pilotowym raczej jej nie znajdziecie. Dla mnie nie jest to szczególnie wciągające - ot, niezobowiązujący półgodzinny urywek codziennego życia osoby, która marzy jedynie o seksie. Czy naprawdę jest to dobry temat na cały sezon? Na razie nie widzę w tym większego potencjału.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat