Sposób na morderstwo: sezon 4, odcinki 1-3 – recenzja
Premierowy odcinek nowego sezonu nie jest raczej najlepszym w karierze serialu. Spokojny i nostalgiczny w gruncie rzeczy trochę nudzi. Przez większość czasu brakuje w nim wyraźnej nuty intrygi, na którą wszyscy czekali. Kolejne odcinki jednak nadrabiają zaległości.
Premierowy odcinek nowego sezonu nie jest raczej najlepszym w karierze serialu. Spokojny i nostalgiczny w gruncie rzeczy trochę nudzi. Przez większość czasu brakuje w nim wyraźnej nuty intrygi, na którą wszyscy czekali. Kolejne odcinki jednak nadrabiają zaległości.
Serial zaczyna swój nowy sezon nieco inaczej niż zazwyczaj. Stawia na spokojne i subtelne prowadzenie fabuły, skupiając się na swoich bohaterach. Wydarzenia z finału wydają się być oddalone o kilka dobrych tygodni, a uwagę widz skupia na postaci Annalise. To właśnie ona bezsprzecznie została główną bohaterką serialu. Przez pierwszą część odcinka towarzyszymy Annalise w jej domu rodzinnym, w którym odwiedza swoją matkę, znaną również z poprzednich sezonów. Zagłębiamy się w ich rodzinne relacje, próbuje się nam pokazać nieco inną niż zazwyczaj stronę pani adwokat. W międzyczasie oferuje się nam krótkie przebłyski z życia jej studentów i ich życie po śmierci Wesa. I niby coś tam się dzieje, ale sęk w tym, że pierwsza połowa odcinka jest po prostu banalna i wydaje się być zbyteczna. Historia matki Annalise, może i jest w jakimś stopniu wzruszająca, ale ciągnęła się za długo i mam wrażenie, że służyła jedynie by wypełnić czymś czas. Oczywiście Viola Davis bryluje na ekranie i obserwowanie jej aktorskiego występu jest przyjemnością samą w sobie, ale akurat ten wątek za bardzo się nie sprawdza. Nie na tym etapie sezonu.
Cała intryga przewidziana na ten sezon nabiera jakichkolwiek kształtów dopiero w ostatnich minutach epizodu, a nie jak zazwyczaj było już na samym jego początku. I niestety tam już pozostaje, obstawiając każdorazowo same końcówki odcinków. Dowiadujemy się, że Laurel jest w szpitalu, a los jej dziecka jest nieznany. W hotelu Annalise miało miejsce morderstwo, a sama pani adwokat póki co zniknęła. Strzępki informacji, których nam się udziela tu i ówdzie, nie tłumaczą jeszcze niczego, ale niby stanowią przynętę, by sięgnąć po kolejny epizod. Łatwo jest jednak zapomnieć o tym wątku. I to właśnie jest największy problem - wstawki, które wcześniej cały czas budowały napięcie i przypominały, że zbliża się wielka katastrofa dla bohaterów, teraz są po prostu sporadyczne. Przez cały odcinek jesteśmy skupieni na bieżących wydarzeniach, odcięci od przyszłości i po prostu zapominamy o nadchodzącej katastrofie. Kiedy jednak wreszcie się nam o nim przypomina, pojawia się konsternacja. Odnoszę wrażenie, że takie systematyczne kończenie każdego odcinka kolejnym cliffhangerem jest zwykłym niedocenianiem inteligencji fanów, ale również sympatii widzów wobec serialu.
Zrezygnowano również z przyjętego wcześniej schematu - stażyści Annalise nie są ponownie przez nią zatrudnieni. Pani adwokat sama miała duże problemy, by utrzymać swoje prawo do wykonywania zawodu, szczególnie po wydarzeniach z poprzedniego sezonu. Niemniej jednak udało się jej ocalić resztki kariery i tym samym zdecydowała się “uwolnić” przyszłych adwokatów spod swojego wpływu. Młodzi stanęli zatem przed szansą, by zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą. Wprowadzony dzięki temu element wyścigu szczurów nadaje tempa serialowi, co jest miłą odmianą po powolnej premierze sezonu. Teoretycznie daje też bardzo duże możliwości dla rozwoju fabuły w dowolnym kierunku. Zwolnienie dostała również Bonnie, która przyjęła tę decyzję jako coś osobistego. Trzeba przyznać, że dużo kolorów całemu serialowi zawsze dostarczała relacja Bonnie i Annalise. Zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Wydaje się, że nie inaczej będzie i w tym sezonie. Co prawda obecnie wspólne sceny obu pań przypominają niekiedy walkę kogutów i ciężko nie uśmiechnąć się pod nosem z powodu tak absurdalnych skojarzeń, ale widać przynajmniej jakąś akcję.
Scenarzyści zdecydowali się też również zaakcentować jeszcze bardziej odmienne charaktery swoich postaci, co niestety nie wszystkim może się spodobać. Największym rozczarowaniem jest Connor, który najprawdopodobniej będzie się niańczył i rozpaczał przez kolejny sezon. Początkowo jego postać była wykreowana w niebanalny sposób, teraz jednak męczy i zniechęca do dalszego oglądania. Nie ratuje go nawet związek z Olivierem, który do tej pory dostarczał bardzo dużo rozrywki widzom. Teraz jednak ciężko jest wyjść poza jego depresję i utrzymać pierwotną sympatię dla jego postaci. Cała reszta radzi sobie zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza kierunek, w którym rozwija się Bonnie, jest jak najbardziej na plus. Widać u niej zarówno charyzmę i determinację, a nie poprzednie lizusostwo. Nie wiem, na ile wystarczy jej woli, by trzymać na dystans Annalise, ale póki co kupuję taki rozwój wydarzeń. Może się również podobać zaplątana relacja pomiędzy Bonnie, Frankiem, Annalise i Laurel. Wszyscy są ze sobą powiązani o wiele mocniej, niż może się wydawać, co daje naprawdę duże pole do popisu dla scenarzystów. W gruncie rzeczy z takim układem można zrobić praktycznie wszystko, podkręcając fabułę do granic tabu i lojalności, bo granice prawa już dawno zostały przekroczone.
Serial po długiej przerwie sięgnął w końcu po swój proceduralny charakter i nareszcie coś się dzieje w salach sądowych. Annalise wraca do pracy, a tym samym zaczyna się jej solowy popis umiejętności. Postać więźniarki, której Annalise pomaga w apelacji dostarcza mocny monolog, uderzając w kilka słabych punktów systemu sprawiedliwości m. in. w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jak sprawa mężczyzny, który dwanaście lat był niewinnie skazany, bo nie sprawdzono dokładnie dowodów. Jak się można było spodziewać, pani adwokat w swoim stylu pogrąża na sali sądowej nie tylko swoją przełożoną, ale również niewydolność całego urzędu.
Te wątki są miłą odskocznią od osobistych problemów Annalise, które są roztrząsanie w gabinecie terapeutycznym. Poświęcanie się pro publico bono, walka o sprawiedliwość dla słabszych ma jednak podłoże psychologiczne. Praca staje się dla niej swoistego rodzaju odkupieniem, choć teraz ciężko ciężko jednoznacznie określić, czy jest to szczera zmiana, czy chwilowe wyciszenie wyrzutów sumienia. Annalise jest skomplikowaną postacią i ciężko włożyć ją w szufladkę z jedną, konkretną etykietą. Swoją drogą już teraz sugeruje się nam, że postać terapeuty Isaaca (Jimmy Smits) będzie miała wpływ na fabułę tego sezonu.
Dzięki temu widać, że pod tym względem serial zmienił nieco swoją koncepcję. Na pierwszy plan wypchnięto panią adwokat i to właśnie ona jest narratorem opowieści. Nawet jeśli chwilowo podaje się nam wątki kariery młodych studentów, to i tak prędzej czy później wszystko obraca się to wokół Annalise. Odcinki stają się swoistego rodzaju studium psychologicznym Annalise. Bardzo dużo czasu poświęca się na jej terapię, zmuszając przez to widzów do zagłębiania się w odmęty jej osobowości. Staje się to monotonne i na dłuższą metę nie wnosi niczego nowego do serialu. Jej postać jest jasno opisana i wielokrotnie pokazano jak wiele wycierpiała, ile straciła i jak sobie z tym nie radzi. Serwowanie kolejnych minut rozprawiających o tym samym po prostu nudzi i odziera główną bohaterkę z tej nuty tajemniczości i sekretu, które mimo wszystko ją otaczały. Moją jedyną obawą jest, czy nie będzie jej przypadkiem za dużo, a serial zamiast dobrego dramatu prawniczego zamieni się w zwykłą obyczajową na temat jednej postaci.
Niestety zaczyna być widać powtarzalność pomysłów. Pojawiają się klisze z poprzednich sezonów, które zaczynają być coraz bardziej natarczywe w swoim obrazie. Ciąża Laurel wydaje się być parafrazą ciąży Annalise, wielokrotnie pokazywaną we wspomneniach. Tym bardziej, że Laurel budzi się w szpitalu (ponownie!) i sugeruje się nam, że jej syn umarł. Nie inaczej jest w przypadku Annalise i Issaca. Pani adwokat już kiedyś była w związku ze swoim terpautą, o czym nawet poinformowała już Issaca. Nie do końca mi się widzi ten układ, staje się on zbyt banalny i mało kreatywny. Oczywiście w dalszym ciągu jest tu wiele miejsca dla kreatywnych rozwiązań, ale mimo wszystko pewien niesmak wtórności pozostaje. Podobnie jak sama idea, by na końcu doszło do kolejnych krwawych wydarzeń. Grupa głównych bohaterów jest mała i utrata kolejnego z nich może okazać się strzałem w stopę. I to nie dlatego, że zabraknie postaci na przyszłe sezony, ale ponowne pozbycie się bohatera jest zbyt oczywiste, zwłaszcza że cały poprzedni sezon się na tym opierał.
How to Get Away with Murder otwiera swój sezon powoli, aż za spokojnie jak na mój gust. Jeśli była to próba zagojenia ran bohaterów powstałych w wyniku śmierci Wesa, może i ma to sens. Natomiast główny wątek - ukaranie jego mordercy - rozgrywa się bardzo wolno i jest jedynie bardziej sugerowany niż faktycznie się dzieje. Serial w dalszym ciągu ma jednak kilka mocnych stron, które się nie zmieniły. Pod względem technicznym zarówno obraz, jak i dźwięk, budują niepowtarzalną atmosferę, którą ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Nawet mimo wspomnianych wyżej wymienionych mankamentów postaci, w większości bohaterowie są w stanie dostarczyć zarówno silnych emocji jak i rozrywki. A jeśli wątki proceduralne będą systematycznie się pojawiać, to chociażby dla nich będzie warto dalej oglądać serial. Sposób na morderstwo miał bardzo dobry pierwszy sezon, stąd też tak wysokie wymagania. Musi teraz starać się bardzo, by przeskoczyć poprzeczkę, którą sam sobie ustawił. Na razie radzi sobie niestety różnie.
Źródło: zdjęcie główne: ABC/Mitch Haaseth
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat