„Sposób na morderstwo”: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
W 5. odcinku serialu "Sposób na morderstwo" pierwsze skrzypce grają bohaterowie do tej pory znajdujący się głównie na drugim planie. Nie znaczy to jednak, że robi się nudno bądź nieciekawie - wręcz przeciwnie, dzięki nim historia zostaje wzbogacona o nowe twisty i niedopowiedzenia.
W 5. odcinku serialu "Sposób na morderstwo" pierwsze skrzypce grają bohaterowie do tej pory znajdujący się głównie na drugim planie. Nie znaczy to jednak, że robi się nudno bądź nieciekawie - wręcz przeciwnie, dzięki nim historia zostaje wzbogacona o nowe twisty i niedopowiedzenia.
„How to Get Away with Murder” w odcinku „Meet Bonnie” już nie galopuje na oślep i nie obciąża widza nadmiarem informacji. Twórcy rezygnują ze sprawy tygodnia i jest to bardzo dobre posunięcie. Mają tym samym więcej miejsca i czasu na rozwijanie innych, ważniejszych wątków, a odcinek ogląda się dużo przyjemniej. Nie oznacza to jednak, że robi się spokojniej. Co to, to nie. Sytuacja przybiera zupełnie nowy obrót, a wszystko przez to, że w centrum wydarzeń nagle stają osoby, które jeszcze do niedawna nie bardzo się w tej rozgrywce liczyły. To właśnie od Ashera i Bonnie niespodziewanie zaczynają zależeć losy innych bohaterów.
Odcinek „Meet Bonnie” w większości opiera się na wahaniach Ashera. Chłopak nie wie, jaką decyzję podjąć i po czyjej stronie stanąć, więc miota się bez celu pomiędzy panią prokurator a Bonnie i Annalise. To dość ciekawa sytuacja, bo postać ta do tej pory nie była kreowana na wyjątkowo rozsądną, poświęcającą wiele czasu swojemu życiu wewnętrznemu i problemom moralnym. Jeszcze do niedawna Asher Millstone skupiał się głównie na byciu wyluzowanym synem dobrze usytuowanego tatusia i wrzodem na tyłku swoich kolegów, dlatego teraz, gdy staje przed prawdziwymi problemami, jego zmagania ogląda się z fascynacją. Chociaż nie do końca o tym wie, Asher trzyma w garści wszystkich pozostałych; to od niego zależy ich wolność. Oczywiście kłamstwa i matactwa Annalise i Bonnie sprawiają, że nie ma pojęcia, o jaką stawkę toczy się ta gra i kogo jego zeznania tak naprawdę mogą posłać do więzienia.
[video-browser playlist="756795" suggest=""]
Podobnie jest w przypadku Bonnie Winterbottom, chociaż tutaj zmiana nie jest aż tak radykalna. Już od pierwszego odcinka tej serii wiemy, że zapłakane popychadło, jakim często była w pierwszym sezonie, to tylko jedna z masek. Bonnie potrafi też kłamać bez mrugnięcia okiem i z zimną krwią mordować niewinnych ludzi, tłumacząc się przy tym oddaniem dla Annalise. Scenarzyści w piątym odcinku odkrywają nam odrobinę jej historii i pozwalają poznać mroczną przeszłość, jednak na dłuższą metę nie wnosi to nic do fabuły - przynajmniej z perspektywy widza, który wie, że Bonnie i Annalise perfidnie okłamują młodego Millstone’a, i nie potrzebuje powodu do litowania się nad Winterbottom. Podobnie jak w przypadku Wesa i jego poszukiwań Rebekki scenarzyści skupiają się na wzajemnym okłamywaniu się bohaterów i zapominają jednocześnie, że widz w tych kwestiach akurat zna prawdę. To z jednej strony pięknie pokazuje, jak jedno kłamstwo ciągnie za sobą kolejne, ale jednocześnie buduje wokół niektórych wydarzeń niepotrzebny dramatyzm i rozgrzebuje wątki, które równie dobrze można już było zostawić w spokoju.
Nagranie, które Annalise pokazała Asherowi, zapewne znacznie wpłynie na jego decyzję, jednak w żaden sposób nie wyjaśnia postępowania Bonnie i jej toksycznej relacji z Keating. Po raz kolejny możemy tylko zgadywać i snuć domysły. Przy opowiadaniu historii Bonnie liczyłam trochę na odcinek w stylu „Five-0” z „Better Call Saul”, gdzie główna fabuła na jeden epizod stawała w miejscu, a my mieliśmy okazję cofnąć się w czasie i poznać do tej pory skrzętnie skrywane fakty z życia Mike’a Ehrmantrauta. Myślę, że takie rozwiązanie przydałoby się również w „How to Get Away with Murder”. Odejście od typowego dla serialu dawkowania informacji na rzecz opowiedzenia historii od początku do końca byłoby zarówno ciekawym, jak i niespodziewanym zabiegiem. Jak na razie w produkcji Shondy Rhimes mamy tyle niewiadomych i niedopowiedzeń, że rozwianie przynajmniej tej jednej wcale nie zaszkodziłoby intrydze, a jedynie uczyniło ją odrobinę bardziej zrozumiałą.
Z odcinka na odcinek na moją ulubioną postać zaczyna wyrastać Frank. Ten facet opanował bycie gościem od brudnej roboty do perfekcji. Jest zawsze nie o jeden, nie o dwa, ale o co najmniej kilka kroków przed pozostałymi, ma wszystkich na oku i wszystko pod kontrolą. Niczym kameleon potrafi się dostosować do każdej sytuacji, a co najważniejsze, wyjść z niej obronną ręką. Bez niego Annalise nie doprowadziłaby do końca żadnego ze swych niecnych planów. Frank jest też jak na razie jedyną osobą z najbliższego otoczenia prawniczki, która nie pojawia się w scenach w willi Hapstallów. Czyżby jako jedyny nie brał udziału w spisku przeciw Keating? Czy też może jego rola dopiero zostanie przed nami odkryta?
Po pięciu odcinkach drugiego sezonu „How to Get Away with Murder” konsekwentnie mnoży znaki zapytania i nie daje widzowi odpocząć chociażby na chwilę. Nic tu nie jest jednoznaczne, niczego nie da się przewidzieć i nikomu nie można wierzyć, czyli jest dokładnie tak, jak powinno być, by serial kryminalny trzymał w napięciu do ostatnich minut.
Poznaj recenzenta
Monika RorógDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat